Puchar Anglii to z reguły rozgrywki pełne niespodzianek. Niekiedy wręcz trudno doszukać się w nich jakiejkolwiek logiki. W czterech ostatnich edycjach trzykrotnie triumfował Arsenal. Zespół, który w ostatnich latach nie słynie przecież z częstego zapełniania gabloty trofeami, w FA Cup robił to jak dotąd regularnie. Ale tylko “jak dotąd”. Marzenia o kolejnym triumfie już w trzeciej rundzie wybiła mu z głowy waleczna ekipa z miasta Robin Hooda.
Nottingham było dzisiaj niesamowite. Pal licho, że po pierwszej odsłonie miało tylko 30 procent posiadania piłki. Co z tego, że Arsenal częściej przebywał na połowie rywala, skoro kompletnie nie potrafił poradzić sobie z zabójczymi kontrami. Dodatkowo nie stwarzał większego zagrożenia – oddał zaledwie jeden celny strzał w ciągu pierwszej połowy, podczas gdy Nottingham miało na koncie aż sześć takich prób.
Żadnym usprawiedliwieniem dla Kanonierów nie może być skład, na jaki zdecydował się Arsene Wenger. Francuz posłał do gry kilku zmienników – między innymi Mertesackera, Elneny’ego, Willocka, Walcotta czy Debuchy’ego, który nie zagrał w tym sezonie ani jednego meczu w Premier League. Jednak tacy zawodnicy i tak nie powinni mieć problemów z drużyną, która pałęta się w środku tabeli Championship.
A jednak te problemy mieli. I to spore. Już początek spotkania zwiastował, że to nie będzie wcale jednostronny mecz. Zaledwie kilka minut trzeba było czekać na sytuację zarówno dla jednych, jak i drugich – najpierw Zach Clough postraszył Ospinę, po chwili Theo Walcott o mały włos, a wystawiłby „patelnię” Welbeckowi. Pojedynek z każdą minutą nabierało rumieńców, lecz coraz mniejszy udział mieli w tym Kanonierzy.
Brzmi to może irracjonalnie, ale pierwsza połowa to był spektakl jednego aktora. Zupełnie niepozornego. Jeżeli usłyszelibyście, że bohaterem Nottingham zostanie amerykański prawy obrońca, Eric Lichaj, to w najlepszym wariancie pomyślelibyście, że pomógł on swojej drużynie zamurować bramkę. Pozory jednak często bywają mylące. Ten gracz nie dość, że faktycznie zabezpieczył tyły, wyłączył z gry Welbecka i Iwobiego, to jeszcze… popisał się dubletem. Najpierw znacznie pomógł mu Ospina, który popełnił karygodny błąd w ustawieniu, a niepilnowany Amerykanin strzałem głową z najbliższej odległości wprowadził kibiców w szał radości. Potem, na zakończenie pierwszej połowy, Cash dośrodkował, Lichaj przyjął sobie piłkę na klatkę piersiową i strzałem z powietrza zdjął pajęczynę w bramce Kolumbijczyka.
Można powiedzieć, że ta bramka ustawiła mecz. Nottingham przeważało, stwarzało sobie znacznie więcej sytuacji, ale długo utrzymywał się remis (na pierwszą bramkę miejscowych szybko odpowiedział Mertesacker). Wydawało się, że Arsenal w końcu musi przypomnieć sobie choć podstawowe zasady dobrej gry. Jednak nic z tego. Niech za przykład ich dyspozycji posłuży postawa Mathieu Debuchy’ego.
Co powinien zrobić obrońca, gdy w końcówce meczu po raz osiemdziesiąty siódmy ośmiesza go rywal? Dodatkowo, jeżeli tym rywalem jest Armand Traore – lewy defensor, który chyba po raz pierwszy włączył się do akcji ofensywnej. Pokajać się i poprosić o zmianę? Francuz wybrał inne rozwiązanie – postanowił bezpardonowo, z całym impetem wjechać mu w nogi w polu karnym. Skończyło się oczywiście na słusznej jedenastce, w momencie kiedy Arsenal zdawał się łapać wiatr w żagle. Wcześniej co prawda Brereton wykorzystał karnego po bezmyślnym faulu Holdinga, ale w 79. minucie Kanonierzy zdobyli bramkę kontaktową. Bramkarz w prostej sytuacji wypuścił piłkę z rąk, z czego skrzętnie skorzystał Welbeck.
Czyli 3:2, ponad dziesięć minut do końca i perspektywa dogonienia coraz bardziej wyczerpanego drugoligowca. I wtedy swoje zrobił Debuchy. Nie mamy pojęcia, co siedziało w jego głowie. Wiemy jedno – nie zjednał sobie fanów Arsenalu, którzy od dawna wręcz żądają, by wrócił do Francji.
Rzut karny na bramkę zamienia Dowell, choć gol raczej nie powinien zostać uznany. Pomocnik Nottingham poślizgnął się bowiem przed strzałem, zaliczając dwa kontakty z piłką. Sędzia główny konsultował to z bocznym, ale ostatecznie obaj zdecydowali się nie zmieniać swojej pierwotnej decyzji. To mógł być moment zwrotny. Arsenalowi zostałoby kilka minut. Patrząc jednak całościowo na jego grę, nie mamy przekonania, czy byłby w stanie cokolwiek wskórać. Gdybyśmy mieli wymieniać wszystkie heroiczne interwencje Ospiny, musielibyśmy stworzyć dwa osobne teksty. Zresztą nie ma co gdybać – The Gunners byli fatalni i zasłużenie pożegnali się z Pucharem Anglii.
Nottingham Forest – Arsenal 4:2 (Lichaj 20′ i 44′, Brereton 64′ Dowell 85′ – Mertesacker 23′ Welbeck 79′)
*
Rzućmy jeszcze okiem na pozostałe wyniki 3. rundy FA CUP:
Newport – Leeds 2:1 (Shaughnessy (sam.) 76′, McCoulsky 89′ – Berardi 9′)
Shrewsbury – West Ham 0:0
Tottenham – Wimbledon 3:0 (Kane 63′ i 65′, Vertonghen 71′)