We wtorek piłkarze Chelsea – mający już zapewniony awans do kolejnej fazy Ligi Mistrzów – zremisowali u siebie z Atletico. Strata punktów w ostatnim meczu kosztowała ich utratę pierwszego miejsca grupie na rzecz Romy. A konsekwencje tego wydarzenia można określić mianem historycznych. Tym samym bowiem The Blues zawęzili zbiór potencjalnych rywali w 1/8 finału z siedmiu do… trzech. I taka sytuacja to absolutny precedens w całej historii rozgrywek.
W pierwszym dwumeczu fazy pucharowej zwycięzcy grup zagrają z drużynami z drugich miejsc. Na tym etapie zespoły z tych samych krajów nie mogą jeszcze grać ze sobą, to samo tyczy się też grupowych rywali. A przed poniedziałkowym losowaniem sytuacja wygląda następująco:
Jedynymi możliwymi rywalami Chelsea są więc PSG, Barcelona oraz Besiktas. Podopieczni Conte mogą więc wylosować jednego z dwóch potworów lub trafić szczęśliwy los z Besiktasem. Wydawałoby się, że to trochę tak, jakby włoski szkoleniowiec wpadł do Zygmunta Chajzera i wybierał jedną z trzech bramek – w jednej czeka samochód, a w dwóch gówno warte koty. Ale jest nawet gorzej – w związku z tym, że w drugim koszyku są dwie drużyny hiszpańskie, matematyka (czyt. niezawodny Misterchip) podpowiada, że szanse na trafienie Barcelony są niemal dwa razy większe niż na trafienie PSG lub Besiktasu (po 28 procent).
Tyle tytułem wstępu, który pokazuje pewne następstwa sytuacji, jaka nie zdarzyła się jeszcze nigdy. Pięć angielskich zespołów awansowało do fazy pucharowej Ligi Mistrzów, przez co można już chyba oficjalnie ogłosić, że Premier League wreszcie podniosło głowę na arenie europejskiej. Dotychczas tylko raz zdarzyło się, by pięć zespołów z jednego kraju w ogóle grało w fazie grupowej Champions League (z Hiszpanii w sezonie 2015/16), ale nigdy cała piątka nie przeszła dalej. Tymczasem angielskie zespoły zrobiły to w kapitalnym stylu – cztery wygrały swoje grupy, a piąty spadł na drugie miejsce dopiero w ostatniej kolejce.
Największe wrażenie zrobił Tottenham, który w grupie z Realem i BVB podniósł z boiska 16 punktów. Najwięcej działo się w meczach Liverpoolu, który zaaplikował rywalom aż 23 gole. Ale też Arsenal Chelsea i obie ekipy z Manchesteru wcale nie odstawały, a ich awans do kolejnej fazy od dłuższego czasu był sprawą oczywistą. A przecież pamiętać musimy, że – przynajmniej w ostatnim czasie – takie występy angielskich drużyn jednak do oczywistości nie należały. Przypomnijmy:
Dziś wszystkich mamy w 1/8 finału, a przecież na tej fazie absolutnie nikt nie zamierza kończyć. Z pewnością wiele zależeć będzie od losowania, ale też wciąż bardziej prawdopodobna wydaje się obecność pięciu angielskich drużyn w ćwierćfinale niż błyskawiczne pożegnanie się ze wszystkimi.
Chciałoby się napisać, że ten moment kiedyś w końcu musiał nastąpić. Że kosmiczne pieniądze z praw telewizyjnych w Premier League w połączeniu z całą gromadką najlepszych trenerów świata musiały doprowadzić do dominacji w Europie. Jasne, póki co jest jest to dominacja jedynie po fazie grupowej, ale i tak jest to ogromny postęp w stosunku do lat poprzednich. Być może o końcowy triumf będzie ciężko, bo w stawce mamy pucharowego potwora w postaci Realu, niezwykle skuteczną Barcelonę Valverde, nabite jak kabanos PSG, szykujący formę na wiosnę Juventus czy głodny sukcesów Bayern. Ale też nie postawilibyśmy całej kasy na to, że w tym sezonie Puchar Europy po latach nie wróci na Wyspy.