Nie ma w futbolu narodu sprawiającego wrażenie bardziej umęczonego niż Anglicy. Sami są poniekąd sobie winni. Oczekiwania windują raz za razem na poziom, na którym pozdrowić mogą je co najwyżej astronauci, by te później spadając roztrzaskiwały się na drobniutkie kawałeczki. Sami zadają sobie ból. Rok w rok, sezon w sezon, wielka impreza w wielką imprezę powtarzając jak mantrę, że to będzie ich czas. Nawet, gdy sygnały i przesłanki mówią coś zupełnie innego, nikt tak pięknie nie zaklina rzeczywistości, jak oni.
I dlatego dziś, gdy wszystko układa się dla nich tak dobrze, a układ gwiazd sprzyja im bardziej niż kiedykolwiek, jest mi Anglików… żal. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, choć kibicuję im od ładnych kilkunastu lat.
Niezrównani w swej sztuce przewidywania futbolowej przyszłości, w której zaprowadzają nieznoszącą sprzeciwu innych nacji dyktaturę. Arcymistrzowie pompowania balonika dostali stos powodów, by nabrać powietrza w płuca i dmuchać jeszcze mocniej. Dać temuż balonikowi urosnąć do rozmiarów, do jakich nawet i oni nie są tak do końca przyzwyczajeni.
Dziś mają u siebie przecież Tottenham – pogromców klubowych mistrzów Europy, najlepszego zespołu kontynentu w dwóch kolejnych sezonach. Pogromców prezentujących przy zwycięstwie nad Realem swój unikalny, wypracowywany miesiącami styl, zdecydowanie nie zwycięzców z przypadku. Mających w swoich szeregach dziś jednego z najlepszych napastników w Europie, Harry’ego Kane’a (tylko Leo Messi ma w 2017 więcej bramek). Wspomaganego przez dwóch geniuszy środka pola – Christiana Eriksena, który znajduje się podobno na wysokim miejscu listy życzeń Barcelony oraz Delego Alli, który z kolei jest jednym z zawodników, na których chrapkę ma pokonany wczoraj w dużej mierze dzięki niemy madrycki klub. Będących w stanie wyczarować kogoś takiego jak Kieran Trippier, który wczoraj traktował grającego naprzeciw niemu Marcelo jak nieopierzonego uczniaka.
Dziś w Manchesterze mają także dwie z trzech niepokonanych wciąż w Lidze Mistrzów ekip. A to nie koniec, bo Anglia wypuściła łącznie do najbardziej elitarnych rozgrywek czterech obecnych liderów i jednego wicelidera swojej grupy. Wszystkich albo z zagwarantowanym już awansem, albo zmierzających po niego pewnym krokiem pod dowództwem najlepszych w swoim fachu generałów. Mourinho, Guardioli, Kloppa, Pochettino, a także – choć ostatnio przeżywa trudniejsze chwile – Conte.
Ale sukcesy ostatnich miesięcy to nie tylko piłka seniorska. Dziś to Anglia jest bowiem krajem, który wprowadził swoje zespoły do czterech z pięciu meczów o złoto na najważniejszych młodzieżowych imprezach 2017 roku. Który jest ojczyzną trzech drużyn złotych medalistów oraz jednej medalistów srebrnych. A także zawodnika, którego wyczyny strzeleckie w zespole do lat 17 jako żywo przypominają te Cristiano Ronaldo z rozstrzygających faz ubiegłorocznej Champions League. Rhiana Brewstera, autora hat-tricka w ćwierćfinale i półfinale, a także trafienia w finale mistrzostw świata.
Ba, od początku 2017 roku, aż do dziś Anglicy od kategorii U-17 do U-21 nie doczekali się choćby jednego pogromcy, który rozprawiłby się z nimi “z gry”. Jedyne dwie porażki – w półfinale Euro U-21 i w finale Euro U-17 – to przegrane po konkursach jedenastek. Które zresztą od ładnych paru lat dla Anglików zawsze są największym przekleństwem.
Trudno studzić nastroje i pisać o trwającym od paru lat kompleksie hiszpańskich zespołów w Europie, gdy Hiszpanie radzą sobie nadzwyczaj słabo. Trudno wsadzać głowy w lód i psioczyć na angielskich nastolatków, gdy Francuzi, Niemcy, Włosi, Hiszpanie, Holendrzy, (wstaw dowolną nazwę europejskiego kraju) nie wytrzymują w tym roku porównania z młodymi Synami Albionu. Gdzie nie spojrzeć, tam powody do optymizmu. Do wiary w przełamanie marazmu, we wprowadzenie wreszcie jednego (a może od razu dwóch?) zespołów do finału Ligi Mistrzów po latach posuchy. W mające przyjść prędzej czy później przełamanie na wielkim turnieju. W wiarę w to wszystko nie dlatego, że statystycznie rzecz ujmując, w końcu musi się stać. Tylko dlatego, że są ku temu wszystkiemu naprawdę poważne, rozsądne podstawy.
Ale – wracając do leadu – dlatego też Anglików tak bardzo żal. Dziś można pytać, cóż może w takim sezonie jak ten pójść źle, a przecież nietrudno wyobrazić sobie wiosenne odwrócenie ról i powrót choćby obitego wczoraj na Wembley Realu Zidane’a do wielkiej formy. Nie jest też niczym nowym marnowanie wielkich rodzimych talentów, gdy przychodzi im zderzyć się z rywalizacją w seniorach z piłkarską śmietanką zebraną z całego świata za niemałe pieniądze. Trzy wtopy na kolejnych wielkich imprezach, mimo nadchodzącego, rozpychającego się łokciami wśród rówieśników pokolenia, to zdecydowanie nie jest coś, co wykracza poza ludzkie możliwości pojmowania.
A jak już ten, naprawdę zasadnie dziś przecież pompowany balonik huknie, to nawet uszy przyzwyczajonych do tego dźwięku Anglików mogą mieć duży problem z wytrzymaniem natężenia decybeli.
No chyba, że tym razem nie pęknie?
SZYMON PODSTUFKA