Reklama

W drodze na najwyższą półkę

redakcja

Autor:redakcja

01 listopada 2017, 12:20 • 4 min czytania 1 komentarz

Cierpliwie, mozolnie, z uporem i konsekwencją Tottenham buduje swoją krajową i europejską markę. Od zatrudnienia przy White Hart Lane Mauricio Pochettino praktycznie nieustannie pnie się w górę. Rośnie w oczach, pokonuje poprzeczki ustawione coraz wyżej i wyżej. Z każdym miesiącem zacieklej pretenduje, by w świadomości kibiców być już klubem z absolutnie najwyższej półki. Do tego potrzebne są medale i trofea, ale też zwycięstwa z zespołami, które tę najwyższą półkę okupują od wielu, wielu lat.

W drodze na najwyższą półkę

Nie można więc znaleźć lepszego przeciwnika niż triumfator dwóch ostatnich edycji Ligi Mistrzów, by wygraną udowodnić swój rosnący status. Fakty są takie, że żaden z zespołów, z którymi madrycki Real mierzył się od czasu przegranego z Juventusem półfinału w 2015 roku, nie osiągnął z nim w dwumeczu korzystnego bilansu. A przecież próbowały nie byle ułomki. PSG, Roma, Manchester City, Borussia Dortmund, Napoli, Bayern, Atletico…

Starcie wielkich z jednymi z najmocniej aspirujących do wielkości dla obu przychodzi w momencie trudnym, to fakt absolutnie niezaprzeczalny. I Tottenham, i Real będą poszukiwać w wyniku ukojenia po dwóch jakże innych, a jednocześnie jakże podobnych w swym znaczeniu porażkach.

Królewscy polegli w Gironie, gdzie polec absolutnie nie mieli prawa. Nie tylko ze względów – co oczywiste – piłkarskich, ale też politycznych. W końcu Girona jest jednym z tych miast, które opowiadały się zawsze najmocniej za niepodległością Katalonii. Tymczasem ekipa ze stolicy nie pokazała ułamka charakteru, jakim imponowali zawodnicy w większości do tej pory w swych karierach marginalizowani. Nie przegrała pechowo, tylko w stu procentach zasłużenie, z łaknącymi w tę niedzielę zwycięstwa jak niczego innego na świecie zawodnikami beniaminka. Real dał tym samym uciec Barcelonie już na osiem punktów. Stracił Blaugranę nie tylko z zasięgu, ale wręcz z pola widzenia.

Tottenham zaś nie potrafił zdobyć Old Trafford, z którego Jose Mourinho znów uczynił twierdzę. Nie była to oczywiście porażka w połowie tak sensacyjna, jak ta dzisiejszych rywali. Ale równie symboliczna. Koguty mogły przełamać manchesterski duopol, wślizgnąć się za plecy City, a przeskoczyć United. Zamiast tego Ashley Young mógł z uśmiechem na ustach wbić bolesną szpilę Delemu Alli, a wraz z nim całej społeczności kibiców Spurs. „Daj znać, jak wygracie Premier League”. Będzie ciężko, by pomocnik reprezentacji Anglii mógł medalem odpowiedzieć w przyszłym roku, skoro wraz z porażką w Teatrze Marzeń strata do wciąż nieposkromionego City zwiększyła się do ośmiu punktów. Czyli dystans analogiczny do tego dzielącego Real od Barcelony. Wystarczającego, by niektórzy mówili już o przegranym sezonie ligowym Królewskich.

Reklama

Druga z rzędu porażka dla jednych, a trzecia dla drugich (Tottenham przegrał jeszcze z West Hamem 2:3 w pucharze) byłaby więc cholernie bolesna. Sprawiła, że pozbieranie się z ziemi i powrót do pewnego, równego marszu stałby się jeszcze trudniejszy. Zwycięstwo zaś da, poza bardzo prawdopodobnym wygraniem grupy śmierci, nie szczyptę, a wręcz kilka garści dobrego samopoczucia. Bo i jedni, i drudzy po pierwszym starciu świadomi są klasy rywala i poziomu, na jaki trzeba się wzbić, by tym razem nie dzielić się z nim punktami.

Dodatkowym smaczkiem tego spotkania – i tak już o dużym znaczeniu dla jednych i drugich – miał być powrót do domu Garetha Bale’a. Powrót niezwykle symboliczny, wyczekiwany w zasadzie od dnia losowania fazy grupowej. Piłkarza absolutnie wyjątkowego, w ostatnim sezonie na White Hart Lane wiodącego Koguty niejednokrotnie w pojedynkę z powrotem do Champions League, który jednocześnie nie potrafi w Realu wygrać rywalizacji o pierwszy skład. W dużej mierze przez kontuzje. Dziś zresztą z tego właśnie powodu (uraz łydki) sentymentalną podróż Walijczyk musi przełożyć na inny termin…

***

Wielce prawdopodobne, że dziś o być albo nie być w Champions League na wiosnę zagra Piotr Zieliński ze swoim Napoli. Wydawało się, że Włosi z palcem w nosie uzyskają promocję ze swojej grupy, bo ani Feyenoord, ani Szachtar nie mają dziś w swoich szeregach piłkarzy o klasie Mertensa, Insigne, Callejona czy Hamsika. Jeśli jednak ekipa z San Paolo nie da dziś rady Manchesterowi City, który wygrał 13 meczów z rzędu, a Szachtar po raz drugi ogra Feyenoord – zrobi się mającym na koncie ledwie trzy “oczka” neapolitańczykom bardzo, ale to bardzo ciepło.

Wcześniej natomiast możemy praktycznie pożegnać zeszłorocznego półfinalistę i ekipę innego z reprezentantów kadry Adama Nawałki, a więc AS Monaco. Trudno w to uwierzyć, że w grupie z Besiktasem, Lipskiem i Porto, Kamil Glik i koledzy nie wygrali jeszcze ani razu i dwukrotnie przegrało swoje domowe spotkania. Fakty są jednak takie, że dzisiejsza porażka w Turcji z wygrywającym wszystko jak leci Besiktasem, może praktycznie przesądzić los ekipy z Księstwa.

Rozkład jazdy:

Reklama

18:00:
Besiktas – Monaco

20:45:
Dortmund – APOEL
FC Porto – RB Lipsk
Liverpool – Maribor
Napoli – Manchester City
Sevilla – Spartak Moskwa
Szachtar – Feyenoord
Tottenham – Real Madryt

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

1 komentarz

Loading...