Nieprzewidywalny, ekscentryczny. Charyzmatyczny, w pełni oddany jedynej słusznej idei. Świetny taktyk, ale i wielki motywator. Ikona futbolu. Trener, który na zawsze zmienił oblicze postrzegania nie tylko reprezentacji Hiszpanii, ale i całej piłki nożnej. Luis Aragones – twórca słynnej tiki-taki, szkoleniowiec nieunikający kontrowersji, jednocześnie umiejący zjednać wokół siebie wszystkich swoich podopiecznych. Jedyny w swoim rodzaju. Taki, jakich już nie produkują.
*
W Encyklopedii obok hasła futbol powinno znajdować się zdjęcie Luisa Aragonesa.
– Xavi Hernandez
*
1974 rok. Finał Pucharu Europy Mistrzów Klubowych. Atletico Madryt podejmuje na Stadion Heysel w Brukseli Bayern Monachium. W 114. minucie zawodnik Rojiblancos Luis Aragones otwiera wynik spotkania. Fani z Madrytu popadają w ekstazę. Wydaje się, że pomocnik właśnie wprowadza swój zespół do piłkarskiego panteonu. Atletico bowiem jeszcze ani razu nie triumfowało w tych elitarnych rozgrywkach. Wszystko kończy się jednak fiaskiem – marzenia odbiera gol stracony w przedostatniej minucie doliczonego czasu gry. Remis skutkuje koniecznością rozegrania powtórki dwa dni później. Bayern wygrywa 4:0, a w madryckim obozie zamiast historycznego trofeum zostaje tylko niedosyt.
Aragones liczył sobie wtedy 36 wiosen. 10 lat wcześniej zdecydował się na najlepszy możliwy ruch w swojej piłkarskiej karierze – przeniósł się do wspomnianego Atletico, gdzie stał się jednym z najskuteczniejszych ofensywych zawodników ligi hiszpańskiej. Jak na skrzydłowego, wykręcał naprawdę genialne liczby – 123 trafienia na przestrzeni 265 meczów bronią się same. Przez długi czas nie był jednak w stanie potwierdzić swoich umiejętności. Na początku kariery odbijał się od drzwi zarówno w Getafe, jak i w Realu Madryt. W zespole „Królewskich” nikt nie potrafił poznać się na jego talencie, wysyłano go po wypożyczeniach, stabilizację znalazł dopiero w Realu Betis (w międzyczasie zadebiutował w najwyżej lidze w barwach Realu Oviedo). To właśnie dobrą grą w Andaluzji zapracował sobie na transfer do ukochanego Madrytu.
„Atletico jest moją wielką miłością. Zaczynając karierę piłkarską, nie zdawałem sobie sprawy, że jakiś klub będzie w stanie mnie tak zauroczyć.”
Trudno było nie zakochać się w miejscu, które zaoferowało mu tak wiele. Nie chodzi bynajmniej o gloryfikacje finansowe, choć też nie przypuszczamy, żeby musiał pożyczać od kolegów z drużyny na bieżące rachunki. Najważniejsze – w Atleti mógł wreszcie poczuć smak triumfów. Zauroczyć się tym, co wcześniej nie było dla niego osiągalne.
W Madrycie zrealizował marzenie o koronie króla strzelców, zdobył trzy mistrzostwa Hiszpanii, dwukrotnie triumfował w krajowym pucharze, dodatkowo raz udało mu się wznieść w górę Puchar Interkontynentalny (Bayern odmówił gry). Rysą na szkle nieszczęsny finał Ligi Mistrzów.
Niedługo po klęsce z Bayernem zakończył karierę i zajął się pracą szkoleniowca. Jako trener wyznaczył ścieżkę, którą Hiszpanie podążają po dziś.
***
– Mam najlepszy zespół, z jakim pracowałem, jeśli nie zdobędę z wami złotego medalu, to znaczy, że nie jestem trenerem, tylko kupą gówna.
– Luis Aragones przed Mistrzostwami Europy w Austrii i Szwajcarii.
***
Luis to fundamentalna postać zarówno w mojej karierze, jak i w całej historii La Roja. Bez niego to wszystko byłoby niemożliwe. To dzięki niemu wszystko się zaczęło. To on połączył nas, tych najmniejszych: Iniestę, Cazorlę, Cesca, Silvę, Villę… Z Luisem dokonaliśmy rewolucji. Przełożyliśmy wściekłość na posiadanie piłki i udowodniliśmy, że owszem, można wygrać, grając dobrze. Jeśli nie wygralibyśmy mistrzostw Europy, nie zdobylibyśmy później pucharu świata. Oczywiście nie można tutaj zapomnieć o roli innego fenomenu, czyli Del Bosque. Na Luisie ciążyła spora presja, gdyż to on wyznaczył nam drogę. To on nadał reprezentacji Hiszpanii styl, który ma do dziś. Na tym polu zawsze się ze sobą zgadzaliśmy. To Luis dobrze ocenił sytuację i postawił na niskich graczy. „Będę stawiał na dobrych, gdyż są na tyle dobrzy, że wygramy te mistrzostwa Europy”. I wygraliśmy. Był inteligentny i bardzo odważny.
– Xavi
***
Pracował w wielu hiszpańskich klubach, w tym czterokrotnie w ukochanym Atletico, z którym w 1977 roku, trzy lata po zawieszeniu butów na kołku, sięgnął po mistrzostwo kraju. Zasłynął przede wszystkim z prowadzenia kadry La Furia Roja, za której sterami siedział w latach 2004-2008. Już wcześniej ubiegał się o tę posadę, ale w 1991 szefowie związku wybrali Vicente Mierę, a w 1998 – Jose Antonio Camacho. Praca w reprezentacji ukoronowała jego trenerską karierę, i zdefiniowała go jako genialnego szkoleniowca. Katalończyk wykreował wielu świetnych zawodników, bez jego udziału zapewne nigdy nie rozkwitłby talent Sergio Busquetsa, ale przesadą na pewno nie będzie, jeżeli na równi z jego osiągnięciami postawimy te urodzonego w Madrycie Aragonesa. Oddajmy zresztą głos Xaviemu.
– Zawsze mówił: moja drużyna to dziesięciu Japończyków i ty. Pytałem: ale jak to, trenerze? Odpowiadał: Niech mi dadzą do drużyny dziesięciu Japończyków i ciebie. Wszystko mi jedno, kim będą pozostali, jeśli ty czujesz się dobrze. Wiecie, ile to znaczy dla piłkarza, jaką daje mu pewność? – tak Xavi wspominał Aragonesa. – Słyszę pukanie do drzwi. Myślałem, że to Luis Garcia, który spóźniał się z oddaniem mi DVD. Krzyknąłem, by spadał na drzewo. Znowu pukanie. I znowu. Wychodzę nieubrany, nie widzę nikogo. I nagle z boku wyskakuje Aragones. „Ubieraj się, musimy porozmawiać”. I rozmawialiśmy o futbolu przez dwie godziny, choć było już grubo po północy.
Legendarny pomocnik reprezentacji Hiszpanii nie osiągnąłby tak wielkiego sukcesu bez pomocy Guardioli, ale gołym okiem da się zauważyć, jak wielką estymą cieszy się u niego Aragones. Nic dziwnego – to w końcu on w pełni zaufał Xaviemu, to u niego rozgrywający uchodził za kluczową postać. Postawił na niego podczas Euro 2008 i się nie zawiódł. Od tego momentu kariera Xaviego, patronowana już głównie przez Guardiolę, nabrała rozpędu.
Posadzenie go za kierownicą było też pewnym symbolem. Urodzony w Madrycie Aragones postawił na Katalończyka. Ileż wtedy pojawiło się głosów krytyki, że jak można budować kadrę w oparciu o osobę, której zapewne od urodzenia wpajano nienawiść do Hiszpanii? Trener uznał jednak, że wszelkie antagonizmy pozostawi na boku – zbyt wiele razy tego typu niechęci stawały na przeszkodzie w zbudowaniu silnej, zjednoczonej reprezentacji.
Luisowi Aragonesowi udało się odpędzić złe duchy i, pomimo niepowodzenia w 2006 roku, gdzie pożegnał się z mistrzostwami Świata na etapie 1/8 finału, dwa lata później osiągnął z reprezentacją wielki sukces.
Dziennikarze nie mieli z nim lekko, ale przy tym nie narażali się na nudę. Słynął ze zdecydowanych, często bardzo kontrowersyjnych decyzji. Po przegranym 2:3 meczu z Irlandią Północą w ramach eliminacji mistrzostw europy zrezygnował z Raula Gonzaleza. Część dziennikarzy długo nie była w stanie mu tego wybaczyć, on sam nie zdawał się tą sprawą zbytnio przejmować. – Mnie na widok Raula spodnie z tyłka nie spadają – odburknął pewnego razu.
Innym razem w rozmowie z kibicami wypalił: „wiesz, na ilu mundialach był Raul? Na trzech. A na ilu mistrzostwach Europy? Na dwóch. Powiedz mi, ile z nich wygrał? Nie zwracajcie uwagi na to, co mówią wam dziennikarze. Oni nie mają racji!” Co ciekawe, bardzo zależało mu na zorganizowaniu dla Raula meczu pożegnalnego. – Raul zasługuje na wyrazy uznania bardziej niż ktokolwiek inny. Zawodnik ze stu dwoma występami w reprezentacji Hiszpanii na koncie zasługuje na szacunek na całym świecie.
W opozycji stanęli chociażby David Albelda i Guti, ówczesny kapitan Realu Madryt.
– Raula można uznać za jednego z najlepszych piłkarzy w historii hiszpańskiego futbolu, ale mówienie o takiej inicjatywie jest co najmniej dziwne, ponieważ ma on przed sobą jeszcze wiele lat sportowej kariery. Jest wybitnym rekordzistą, ale nadal może wiele zaoferować drużynie.
– Najlepszym sposobem na oddanie mu szacunku byłoby przywrócenie go do kadry narodowej. Uhonorowanie jest dość niestosownym słowem w tych okolicznościach, gdyż odnosi się do zawodnika, który nadal profesjonalnie gra w piłkę nożną i któremu zostało jeszcze dużo czasu na występy w Realu Madryt i powrót do reprezentacji.
Przypomnijmy – to była końcówka 2007 roku, jeszcze długo przed mistrzostwami Europy.
Zła sława spadła na Aragonesa także w momencie, kiedy na jednym z treningów starał się zmotywować Jose Antonio Reyesa. Wybrał dość niecodzienny sposób. Na pewno nie znajdziemy go w żadnym podręczniku. Nazwał Thierry’ego Henry’ego, kolegę Reyesa z Arsenalu… gównianym czarnuchem.
– Powiedz temu „negro de mierda” (gównianemu czarnuchowi – przyp. NS), że jesteś lepszy od niego, dużo lepszy. Nie wahaj się, powiedz mu to. Powiedz mu to ode mnie. Musisz wierzyć w siebie, jesteś lepszy niż ten „negro de mierda”.
Sprawa rozeszła się po kościach – skończyło się jedynie na karze finansowej dla trenera.
Bez względu na – delikatnie mówiąc – dziwne metody motywacji, nic nie ma prawa umniejszać jego warsztatu. Zawodników motywował także w inny sposób – na przykład… często przekręcał nazwiska przeciwników. Mówił, że ci na pewno trzęsą się ze strachu i boją się stanąć twarzą w twarz z jego zawodnikami. Dodatkowo wtrącał swoje specyficzne wyrażenia, często niezrozumiałe nawet dla jego podopiecznych. W czasach pracy w Atletico tak motywował swoich podopiecznych:
– Czy to jasne? Powiedz mi, czy to jasne? Tak? Cóż… to i to (Luis uderza pięścią w tablicę z naszkicowaną taktyką) jest bez znaczenia! Ważne, że jesteś lepszy od nich. Tworzysz część Atletico Madryt, grasz dla pięćdziesięciu tysięcy fanów, którzy przyszli tu, aby umierać za ciebie. Dla nich, dla tej koszulki, dla własnej dumy, musisz wyjść na boisko i pokazać, że jest tylko jeden mistrz – mistrz ubrany w czerwono-białe barwy.
Był bardzo poważny, ale potrafił zaskoczyć świetnym żartem. Piłkarze go uwielbiali. Nie zapominajmy także, że oprócz zdolności stricte motywacyjnych, był też świetnym taktykiem.
Kluczową rolę w układance Luisa Aragonesa odgrywali Xavi i Iniesta. Na ich przykładzie najłatwiej zdefiniować sukces z 2008 roku. Hiszpanom nigdy nie brakowało piłkarzy w stylu duetu z FC Barcelony – we wcześniejszych latach byli to chociażby Ruben Baraja i David Albelda. Nie tak spektakularni, ale równie skuteczni w środku pola. Tak przynajmniej mogło wydawać się do pewnego momenty, gdy duet zawodników z Katalonii zdominował turniej w Austrii i Szwajcarii.
Trener odwzorował styl proponowany przez FC Barcelonę, ale przede wszystkim zapewnił tej dwójce znacznie więcej swobody – po prostu pozwolił im grać w piłkę. Kluczowa sprawa: w Barcelonie nie udało się dopasować do środka pola trzech podobnych graczy: Xaviego, Iniestę i Deco. Każdy z nich musiał być w jakimś stopniu zaabsorbowany defensywą, co kompletnie nie wypaliło. Widoczna była potrzeba postawienia przed obrońcami piłkarza bardziej fizycznego, zdolnego do równoważenia gry. Kimś takim w układance Aragonesa był Marcos Senna.
Wybór Senny oznaczał, że Xavi i Iniesta mogli skupić się na tym, co umieją robić najlepiej – kreowaniu i kontrolowaniu tempa gry. To, jak wręcz pływali po boisku, było wspaniałe. Sam Senna spadł tej drużynie jak gwiazdka z nieba. Hiszpanie słyną z produkowania genialnych, świetnych technicznie pomocników, ale nigdy nie udało im się stworzyć fizycznego, zdyscyplinowanego gracza. Problemy rozwiązał dopiero urodzony w Brazylii Senna. Aragones idealnie wpasował go do swojej koncepcji, na czym skorzystali wszyscy.
Trener potrafił też być elastyczny. Przez większą część Euro 2008 atak tworzyli David Villa i Fernando Torres. Współpraca zazębiała się bardzo dobrze – w fazie grupowej Villa trafił do siatki czterokrotnie, Torres dołożył jednego gola. W ćwierćfinale z Włochami żaden z nich nie wpakował piłki do bramki, a w półfinale Villa jeszcze w pierwszej połowie doznał kontuzji, która wykluczyła go z gry w wielkim finale. Zastąpił go Cesc Fabregas, a Hiszpanie przeszli na ustawienie 4-5-1. Skończyło się na pewnym 3:0.
W finale Fernando Torres zagrał jako jedyny wysunięty napastnik i zdobył swoją drugą bramkę w turnieju. Jakże ważną, dającą jego drużynie mistrzostwo europy.
Oczywiście stwierdzenie, że utrata Villi pomogła Hiszpanii, byłoby nie tyle ryzykowne, co po prostu śmieszne. Dobra reakcja trenera na pech swojego zawodnika pozwoliła jednak obudzić potwora, który i tak był już mocno pobudzony. Hiszpanie z duetem napastników niemiłosiernie męczyli się z Włochami. W pierwszej połowie starcia z Rosją też nie wyglądało to kolorowo – worek z bramami otworzył się dopiero po zmianie formacji.
Do swojej drużyny Aragones dobrał sobie przede wszystkim świetnych wykonawców, wpasowujących do jego filozofii. Kluczem do sukcesu nie był tylko środek pola czy wysunięty napastnik. Decydowało znacznie więcej.
– Nie da się oddać w prostych słowach roli, jaką pełnili w mojej drużynie Ramos i Capdevilla.
Boczni obrońcy często podłączali się do akcji ofensywnych, zazwyczaj wspierając Xaviego i Iniestę. Żeby to jednak mogło się zazębiać, potrzebny był ktoś, kto stwarzał im wolne przestrzenie. Dlatego też tak ważną rolę w całej układance odgrywał David Silva. Ustawiony teoretycznie na skrzydle, bardzo często schodził do środka, lub zmieniał stronę na przeciwną. Perfekcyjne zazębienie się każdego elementu układanki Luisa Aragonesa przyniosło oczekiwany sukces. Dziennikarz Paul Doyle po turnieju przyznał: „Z zawodnikami takimi jak Iniesta, Xavi, Fabregas, Ramos, Torres, Villa, Silva i Casillas Hiszpania zaprezentowała tętniącą życiem organizację gry. Z każdego elementu emanowała wielka inteligencja boiskowa. Ich ruchy, prędkość i zabójczy ofensywny rozmysł czyniły, że niszczyli wszystko, co stanęło im na drodze.”
Transformacja hiszpańskiego futbolu to więc po części pragmatyzm Luisa Aragonesa, a częściowo natura samych graczy. Kto nie pasował do jego filozofii, ten zostawał odrzucony. Tak było ze wspomnianym już Raulem. Szkoleniowiec uznał go za element niepasujący do jego układanki – zarówno na boisku, jak i poza nim, więc szybko się go pozbył.
Od lat hiszpańscy komentatorzy starali się usprawiedliwiać porażki swojej reprezentacji, kompletnie pomijając pech, nie przyznając się do niego. Wierzyli, że ten kraj nie miał zbiorowej grupy rodzimych graczy zdolnych do osiągnięcia takich sukcesów, jakie odnotowują w swoich klubach. Hiszpania – z wyjątkiem złota olimpijskiego z 1992 roku – odbijała się od większych turniejów, zawsze kończyło się na rozczarowaniu. Euro 2008 zmieniło postrzeganie. Od teraz dyskutowano już tylko o ekscytującym, bezprecedensowym składzie talentów, które potrafią elastycznie przenieść dobrą grę w klubie na pożytek reprezentacji.
Dorobił się aż trzech pseudonimów. Wielkie buty – bo świetnie bił rzuty wolne. Ogier – bo w siłowni spędzał jeszcze więcej czasu niż na boisku. Mędrzec – ksywka chyba najlepiej oddająca jego stosunek do otoczenia. Zapracował na nią już jako szkoleniowiec.
Po zdobyciu Mistrzostwa Europy pożegnał się z kadrą. Podłożył podwaliny pod późniejsze sukcesy, które kontynuował Vicente del Bosque. W sezonie 2008/2009 pracował jeszcze w tureckim Fenerbahce, ale został zwolniony po porażce w finale Pucharu Turcji z Besiktasem. Od tego momentu nie poprowadził już żadnego klubu. W 2010 negocjował jeszcze z Sevillą, ale nic z tego nie wyszło. W grudniu 2013 oficjalnie ogłosił zakończenie kariery trenerskiej.
– Mogę oficjalnie powiedzieć, że Luis Aragones jako trener to już przeszłość.
Wpływ na jego decyzję miał wiek i nawarstwiające się problemy ze zdrowiem. Humor jednak zdawał się go nie opuszczać. Następnego dnia w swoim stylu wszystkiemu zaprzeczył. – Ja niczego nie ogłaszałem. Źle zinterpretowano moje słowa, z trenowaniem nigdy się nie kończy!
Ten wielki szkoleniowiec zmarł niedługo później – 1 lutego 2014 roku.
Jeżeli celem w życiu jest pozostawić coś po sobie, Luis Aragones zrobił to z nadwyżką. Wyraźną nadwyżką.
*
Norbert Skórzewski (tutaj Twitter)