Reklama

Szkoda że we Wrocławiu wóz VAR-u nie utknął w korku…

redakcja

Autor:redakcja

29 sierpnia 2017, 16:05 • 2 min czytania 56 komentarzy

Variactwo, avaria, liga gówno varta – to tylko niektóre z tytułów, jakie daliśmy już po wprowadzeniu powtórek wideo do naszej ligi. Ogólnie VAR wszedł w ekstraklasę w stylu – nie przymierzając – Daniela Chimy Chukwu, czyli beznadziejnie. I właściwie po ostatniej kolejce mogliśmy tylko żałować, że wóz z arbitrami oraz technologią nie zdążył jeszcze pomylić drogi na stadion.

Szkoda że we Wrocławiu wóz VAR-u nie utknął w korku…

Co zrobił VAR z czołowym naszym arbitrem, Szymonem Marciniakiem, który jest przecież tak szanowany w UEFA? Praktycznie co jedną-dwie kolejki mamy jakieś jaja:

– W drugiej kolejce Marciniak dzięki VAR ujrzał wyblok-widmo w wykonaniu Covilo przy golu Piątka,
– W czwartej kolejce Marciniak przy użyciu VAR puścił ewidentną rękę Brzyskiego w akcji bramkowej,
– W szóstej kolejce Marciniak – pomimo VAR – puścił rękę Zbozienia w polu karnym, która wedle obowiązujących wytycznych była ewidentnym przewinieniem,
– W siódmej kolejce Marciniak za pomocą VAR przesunął faul-widmo na Chrapku w pole karne Cracovii.

Dzisiaj pochylimy się nad tym ostatnim zdarzeniem, które było największym i najbardziej ewidentnym wypaczeniem minionego weekendu. Zazwyczaj celowo przesadzamy, ale w tym przypadku nie miniemy się za bardzo z rzeczywistością pisząc, że brak kontaktu między zawodnikami był widoczny nawet z kosmosu:

Reklama

I właściwie nie wiemy co nas bardziej żenuje – pokrętne usprawiedliwienia dla sędziów czy nieprawdopodobne cierpienia Michała Chrapka. Rzadko mamy w niewydrukowanej tabeli sytuacje tak oczywiste – żadnego karnego być nie powinno, a więc i gola dla Śląska. Wynik spotkania weryfikujemy na 1:1.

Co jeszcze? Tak poważnych wypaczeń już nie oglądaliśmy, ale też sędziowie nie ustrzegli się błędów. Zastrzeżenia mamy przede wszystkim do Jarosława Przybyła, który w 77. minucie meczu Sandecji z Pogonią powinien wyrzucić z boiska Patrika Mraza – za jego łokieć należała się bezpośrednia czerwień. Co prawda do końca meczu pozostawało zbyt mało czasu, by dopisywać Pogoni gola, ale niezaprzeczalny jest fakt, że arbiter skrzywdził gości, a gospodarzom pomógł dowieźć do końca korzystny wynik. Z kolei Bartosz Frankowski miał pewnie podstawy, by pokazać Michałowi Pazdanowi bezpośrednią czerwień, ale też – w kontekście meczu w Warszawie – jego decyzja o drugiej żółtej kartce dała dokładnie ten sam efekt. Inna sprawa, że tej decyzji nie podważył też VAR, ale wiadomo jak to z tym systemem bywa…

Po siedmiu kolejkach ligi w niewydrukowanej tabeli prowadzi więc Legia. Drużyna, która doszczętnie skompromitowała się na arenie europejskiej nie przewodzi stawce… wyłącznie za sprawą arbitrów. Natomiast na najbardziej ciągnięty za uszy zespół początku sezonu wyrasta Śląsk Wrocław:

Najnowsze

Komentarze

56 komentarzy

Loading...