Trzy mecze, trzy zwycięstwa, 10 strzelonych goli, czysto z tyłu. Tak wygląda start Manchesteru United w nowy sezon, sezon, wobec którego oczekiwania są najwyższe od lat. Jose Mourinho już w poprzednich rozgrywkach miewał przebłyski, zdobył Ligę Europy, poprowadził “Czerwone Diabły” do kilku odniesionych w naprawdę niezłym stylu zwycięstw. Co ważniejsze – rozpoczął udane przemiany w drużynie. Przemiany, które dzisiaj przynoszą efekty.
Bardzo uważna, ścisła, właściwie nieomylna obrona. Phil Jones, który ofiarnością i… przyspieszeniem? Jakkolwiek – potrafi zdążyć do piłek, które wydawałyby się stracone i piłkarzy, którzy wydawaliby się w pozycji przygotowanej do udanego zagrania. Solidny Bailly. Doskonale uzupełniający ten duet Matić. Świetne boki. Nawet, gdy przez ten mur udaje się przebić piłkę – na posterunku jest De Gea. Leicester praktycznie nie tworzyło zagrożenia pod bramką Hiszpana, a gdy już udało im się składnie pograć (było już 2:0 dla gospodarzy) to popis dał właśnie bramkarz drużyny Mourinho.
Zero z tyłu, to jest szalenie istotna kwestia. Ale drugą jest posiadanie w zespole Mkhitaryana, Maty i Pogby, którzy wreszcie porządnie funkcjonują w tercecie. Coraz więcej tam zrozumienia, coraz więcej tworzenia przestrzeni, dzięki której Pogba może uderzyć z dystansu, bądź Mata dobić uderzenie Lukaku (ze spalonego, minimalnego, ale jednak). Było w tym naprawdę dużo cierpliwości i… swego rodzaju pewności siebie? Że w końcu te zasieki Leicester będą musiały się rozstąpić, że w końcu znajdzie się luka, w którą będzie można zagrać prostopadłą piłkę? Co prawda na akcję, która powinna być wizytówką Manchester United – prostopadłą piłkę do skrzydłowego i wykończenie przez zawodnika w środku – czekaliśmy aż do 82. minuty, gdy Lingard asystował przy bramce Fellainiego. Ale wyglądało to tak dobrze, że naprawdę stanął przed oczami ten stary, kozacki Manchester United.
Już wcześniej gospodarze mieli zresztą zmarnowany rzut karny i gola Rashforda po dośrodkowaniu Mkhitaryana z rzutu rożnego. Jednak dopiero ta bramka z akcji, szybkiej, dynamicznej, w pełni usatysfakcjonowała sympatyków Manchesteru United. 2:0, pewny wynik i potwierdzenie, że United będą w tym sezonie cholernie groźni. Tym bardziej, że po raz kolejny nieźle wygląda pierwszy skład, ale prawdziwą jakość dają także rezerwowi. Dziś Rashford (gol), Lingard (asysta) i… No, technicznie też Fellaini, strzelec gola, ale umówmy się – on głównie wystawił jedną ze swoich potężnych gałęzi, by dogranie Lingarda mogło się od niej odbić.
Leicester City? Kiepsko ich widzimy po ewentualnym transferze Mahreza. Więcej o nich nie da się dzisiaj napisać, ograniczyli się do obrony, która ostatecznie i tak zawiodła – najpierw przy rzucie karnym, który jeszcze odratował Schmeichel, broniąc strzał Lukaku, potem przy rzucie rożnym, gdy cały środek się rozbiegł, zostawiając Rashforda samego i wreszcie przy golu na 2:0, gdy “Lisy” mogły tylko podziwiać tempo gospodarzy.
***
Jeśli po meczu Bournemouth – Manchester City rozpływaliśmy się nad wielkim graniem, tak tutaj było zupełnie inaczej. W pierwszej połowie nie działo się praktycznie nic ciekawego, bo poza bramką, którą strzelił Joselu, byliśmy skazani na nudy. Choć trzeba powiedzieć, że ta bramkowa akcja Srok całkiem niezła. Rozpoczął ją Merino, który zagrał świetną piłkę na skrzydło do Atsu, a ten wyłożył ją Joseul i to musiało skończyć się bramką, bo w innym wypadku mówilibyśmy o kompromitacji Hiszpana. Po zmianie stron wcale nie było lepiej, a to duży wyczyn, gdyż poprzeczkę zawieszono na dramatycznie niskiej wysokości. Oczywiście głównym winowajcą tego stanu rzeczy była drużyna West Hamu, bo jeśli przez półtorej godziny gry, tworzy się jedną groźną sytuację, to coś musi być nie tak. Zwłaszcza, jeżeli mówimy o strzale Cresswella, który jest przecież obrońcą. Z drugiej strony piłkarze Beniteza rozkręcali się z każdą minutą, a Ritchie robił to w takim tempie, że wyrósł na bohatera meczu. Indywidualna akcja i groźny strzał, jednak na posterunku był Hart, potem odebranie piłki Laziniemu na połowie rywala, a następnie precyzyjna wrzutka na głowę Clarka, który władował bramkę po strzale głową. Aktywny, skuteczny w działaniu.
Gwoździem do trumny West Hamu okazał się Aleksandar Mitrović, który dostał od Beniteza 20 minut na pokazanie swoich umiejętności. I trzeba przyznać, że szybko wziął się do roboty, bo już po kilku minutach znalazł się w sytuacji sam na sam, ale ostatecznie przegrał pojedynek z bramkarzem gości. Jednak za drugim razem, gdy znowu stanął oko w oko z Hartem, tego błędu już nie popełnił. Minął angielskiego golkipera z dziecinną łatwością i strzelił do pustej bramki. Gładkie 3:0, “Młoty” zmiecione.
Newcastle – West Ham 3:0 (1:0)
1:0 Joselu 36′
2:0 Clark 72′
3:0 Mitrovic 86′
To był dobry występ Łukasza Fabiańskiego, choć trzeba zaznaczyć, że piłkarze Crystal Palace zbytnio życia mu dzisiaj nie utrudnili. Oddali jedynie trzy celne strzały na bramkę, a żaden z nich nie miał prawa sprawić problemów naszemu reprezentantowi. Oczywiście brawa za utrzymanie koncentracji przez cały meczy i zgarnięcie trzech punktów, bo Swansea w ataku okazało się dzisiaj dużo lepsze od swoich przeciwników. Najpierw Fer precyzyjnie dograł do Abrahama, który po strzale z bliskiej odległości dał prowadzenie Swansea. Natomiast na początku drugiej połowy podwyższył Ayew, który w sytuacji sam na sam z Hennesseyem zachował spokój i najpierw go minął, a później skierował piłkę do pustej bramki. Nagłych zwrotów akcji już nie było, choć Crystal Palace walczyło do ostatniej minuty, bo swoje okazji mieli Yohan Cabaye, Andros Townsend i Christian Benteke. Jednak nic już z tego nie wyszło.
Crystal Palace – Swansea 0:2 (Abraham 44′, Ayew 48′)
Huddersfield – Southampton 0:0
Watford – Brighton 0:0