Czego dowiedzieliśmy się po rewanżowym meczu Legii z IFK Mariehamn? Czy możemy coś napisać o dyspozycji Radosława Cierzniaka? Czy Moneta, Szymański i Makowski są już gotowi na poważniejsze wyzwania? Albo jak daleko Kucharczykowi do szczytu formy? Niestety, wciąż żadnych odpowiedzi nie mamy, bo najpoważniejszy wniosek po dzisiejszym meczu jest taki, że fiński system wiosna-jesień nie ma najmniejszego sensu w kontekście europejskich pucharów. Być może Mariehamn lepiej grało w piłkę w październiku 2016 roku, kiedy kończył się sezon w tamtejszej ogórkowej lidze. Ale to było jeszcze przed tym, jak Legia zremisowała z Realem Madryt w Lidze Mistrzów. Dziś natomiast mistrzowie Finlandii grali na takimi poziomie, że prawdopodobnie zostaliby pogonieni nawet przez reprezentację dziennikarzy TVN-u.
Legia, grając na stojąco, totalnie rozbiła swojego przeciwnika. W początkowej fazie meczu, kiedy gospodarze popełniali sporo błędów w obronie i często podawali do rywala, przyjezdni i tak nie potrafili w najmniejszym stopniu zagrozić bramce Cierzniaka. W środku pola ogrywali się młodzieżowcy, Makowski i Szymański, organizacja gry Legii nie stała na zbyt wysokim poziomie, a i tak – podobnie jak w pierwszym meczu – na przerwę warszawianie schodzili z 3-bramkową przewagą. Tak naprawdę mieliśmy w tym meczu dobre złego początki, bo zaczęło się od fantastycznego uderzenia Guilherme, a później przez dłuższą chwilę oglądaliśmy padakę z obu stron. Tuż przed przerwą Legia się jednak ogarnęła, stąd bardzo wysokie zwycięstwo.
Wynik się oczywiście zgadza, ale też trochę szkoda, że nie wszyscy legioniści wyglądali na tle tej fińsko-szwedzkiej zbieraniny jak panowie piłkarze. Przeciwnie, momentami mieliśmy wrażenie, że oglądamy podwórkowe kopanie, podczas którego raz na jakiś czas ci w białych koszulkach przyspieszali. Pochwalić można Mączyńskiego, który brał udział przy każdej z trzech akcji bramkowych Legii w pierwszej połowie (piękna asysta do Kuchego!) i jednej po przerwie, poprawnie po kontuzji wypadł Kucharczyk, który strzelił dwa gole, a kilkoma zagraniami (w tym kapitalnym golem) błysnął też Guilherme. A reszta? O obrońcach i bramkarzu wypowiadać się nie będziemy, bo grali zbyt krótko, żeby ich oceniać przeciwnicy właściwie nie zmusili ich do wysiłku. Ale mamy za to kilka kamyczków do ogródka dla warszawskiej młodzieży.
Makowski był wolny, bywał niedokładny i ogólnie unikał jakiegokolwiek trudniejszego grania. A później został przesunięty na środek obrony i w ogóle zniknął nam z pola widzenia. Moneta starał się szarpać, był aktywny, wywalczył nawet rzut karny, ale przez większą część meczu był bezproduktywny i w dość absurdalny sposób przestrzelił dwie patelnie. Szymański z kolei nieźle wyglądał głównie z piłką przy nodze w pobliżu pola karnego przeciwnika, w końcówce udało mu się nawet wbić głową gola z drugiego metra, ale w jakimkolwiek innym graniu było wciąż daleko do ideału. Najwięcej ożywienia wniósł w drugiej połowie Michalak, który pokazał niezłą szybkość i drybling, a także potrafił zachować zimną krew po błędzie obrońców, strzelając szóstego gola. Pamiętajmy jednak, że drugi tak słaby przeciwnik już się w tym sezonie Legii nie trafi.
No ale dobra, nie narzekajmy. Legia minimalnym nakładem sił pogoniła kelnerów 6:0 (w dwumeczu 9:0) i suchą stopą przeszła do kolejnej rundy. I właściwie życzylibyśmy sobie, żeby wszystkie starcia polsko-ogórkowe kończyły się taką różnicą bramkową. Teraz jednak czas już pomyśleć o Astanie, która postawi o niebo trudniejsze warunki. Można powiedzieć, że rozgrzewkę legioniści mają już za sobą.
Fot. FotoPyK