– Gdy trafiłem latem do Lecha, to okno transferowe było już zamknięte. Natomiast zimą nie da się sprowadzić dziesięciu piłkarzy. Teraz latem będą jednak zmiany. Ile? Wszystko zależy od tego, kto nas opuści. Jeśli będzie to 3-4 graczy, w zamian trafi pięciu, sześciu, a może siedmiu – zapowiada cytowany przez „Przegląd Sportowy” Nenad Bjelica.
FAKT
W „Fakcie” fragment wywiadu z Kamilem Grosickim, którego całość w „Przeglądzie Sportowym”.
Wie pan, o ile biletów na mecz z Rumunią aplikowali kibice?
Setki tysięcy?
Pół miliona. Wszystkie rozeszły się w przedsprzedaży, tylko dla posiadaczy Kart Kibica.
Widzimy, co się dzieje, cieszymy się z tak ogromnego zainteresowania i na boisku staramy się pokazywać, że warto oglądać nasze mecze, bo jest co oglądać.
Przegrany straci miliony. Rozstrzygnięcia w ekstraklasie przełożą się mocno na stan klubowych kas.
O mistrzostwo Polski wciąż grają cztery drużyny, lecz wielkim przegranym będzie przede wszystkim ta, która wyląduje poza ligowym podium. Nie będzie mogła bowiem liczyć na atrakcyjne finansowe bonusy zapisane w regulaminie premiowania klubów z kasy Ekstraklasy SA. Chodzi o dodatkowe imponujące nagrody, które przysługują tylko najlepszym.
Z tego tytułu mistrz Polski dostanie 4,9 mln złotych, wicemistrz 3,7 mln, a brązowy medalista 2,5 mln. Biorąc pod uwagę, że z innej puli ESA płaci drużynom o 200 tysięcy złotych więcej za każdy punkt wyżej w tabeli, łatwo można wyliczyć, że różnica między czwartym a trzecim miejscem w tabeli to 2,7 mln złotych. Komuś w niedzielę te miliony przejdą obok nosa, a zarazem będzie wielki płacz, że uciekły też europejskie puchary.
Z grobu w Rio de Janeiro zniknęło ciało Garrinchy.
Nie tylko rodzina Garrinchy nie może pojąć, jak to się stało, że jego szczątki zniknęły z grobu w Rio de Janeiro.
Garrincha zmarł 34 lata temu i został pochowany w grobie, na którym widnieje jego nazwisko. Ale jak się właśnie okazało, jego szczątki zostały ekshumowane ok. 10 lat temu. Nie poinformowano o tym rodziny, ani nie zachowały się żadne dokumenty.
GAZETA WYBORCZA
Finał Ligi Mistrzów jako interes życia dla Walijczyków, którzy próbują spieniężyć obecność najważniejszego meczu roku w Cardiff w każdy możliwy sposób.
– Nie mam pojęcia, jakim cudem UEFA dała nam finał. To musiał być grubszy biznes. Miasto jest zwyczajnie za małe – oświadczył na powitanie Karim, gospodarz odległego od centrum o 45 minut jazdy domu, w którym wynająłem pokój. I wyliczył metropolie lub świetnie wyposażone stolice przyjmujące ostatnio najlepszych w LM: Mediolan, Berlin, Lizbona, Londyn, Monachium, znów Londyn, Madryt, Rzym… Mógł jeszcze dodać, że prawie zawsze scenę dawały tam kluby z imponującymi tradycjami, które same zdobywały trofeum. Ewentualnie uchodzą za katedry futbolu, jak Wembley. Cardiff dużej piłki nigdy nie oglądało – czołowa lokalna drużyna rywalizuje w drugiej lidze angielskiej, a występująca tu reprezentacja Walii dopiero w ubiegłym roku zadebiutowała na imprezie mistrzowskiej (wywołała na Euro sensację, awansując do półfinału). I mało kogo tu piłka zajmuje. Barmani twierdzą, że ruch radykalnie zwiększają tylko transmisje rugby. – Ten sport to dla nas stan umysłu, futbol jest jedną z wielu rozrywek – usłyszałem.
Karima i w ogóle nikogo tutaj decyzja UEFA oczywiście nie martwi. Przeciwnie, każdy próbuje spieniężyć najmniejszy wolny kawałek podłogi, a ekonomiści przekonują, że walijska gospodarka zarobi na imprezie 45 mln funtów. Mogą mieć rację, bo przedsiębiorcy dają z siebie wszystko. Nawet jeśli chcesz zjeść zwykłą bułkę z kotletem, możesz wybrać między burgerem Juve (bekon plus ser gorgonzola) a burgerem Real (salami plus ser kozi).
Michał Szadkowski pisze natomiast o reprezentacji Polski poszarpanej jak nigdy.
Na rozpoczętym w środę zgrupowaniu selekcjoner będzie musiał się zmagać z masą kłopotów. Za kartki pauzuje lider obrony Kamil Glik, nie wiadomo, na co stać pomocnika Grzegorza Krychowiaka i napastnika Arkadiusza Milika. Pierwszy w tym kwartale głównie leczył kontuzje, nie zagrał żadnego meczu w PSG, drugi w barwach Napoli spędził na boisku ledwie 123 minuty. Może się zatem okazać, że 10 czerwca na Stadionie Narodowym zobaczymy zespół osłabiony w każdej formacji. Pierwszy raz kadra Nawałki grałaby mecz o stawkę bez tych trzech zawodników.
Dotychczas ubytki selekcjonerowi udawało się maskować. Thiago Cionek grał na środku obrony w październikowych meczach z Danią i Armenią, gdy kontuzję leczył Michał Pazdan. W marcowym spotkaniu z Czarnogórą Mączyński, Linetty i Zieliński biegali tam, gdzie zazwyczaj występują Krychowiak i Milik. Reprezentacja wciąż wygrywała, dlatego tych samych rozwiązań można się spodziewać 10 czerwca. No, chyba że podczas zgrupowania uda się postawić na nogi Krychowiaka i Milika.
SUPER EXPRESS
Podczas gdy kadra trenuje przed meczem z Rumunią, Kamil Glik relaksuje się… pomagając w domku pod Miołajkami.
Polski obrońca najpierw przez kilka dni świętował z przyjaciółmi mistrzostwo Francji, a teraz zabrał rodzinę na Mazury. Glik, podobnie jak rok temu, odwiedził domek pod Mikołajkami, gdzie uwielbia spędzać czas. Reprezentant Polski szaleje po mazurskich jeziorach na skuterze wodnym, biega (w portalach społecznościowych pochwalił się, że 8 km przebiegł w 40 minut), ale ma też obowiązki – rąbie drewno i dba o komfort wczasowiczów.
Glik nie zagra z Rumunią z powodu nadmiaru żółtych kartek, ale wypoczynek z pewnością mu się przyda. Jak obliczył CIES Football Observatory, nasz obrońca znalazł się w “10” zestawienia najwięcej grających zawodników w Europie. Polak znalazł się na 5. miejscu (5190 rozegranych minut).
Bartosz Bereszyński jest bardzo zadowolony z przenosin do Genui.
Jak się żyje w stolicy Ligurii?
Genua to jedno z piękniejszych miast w jakich byłem w Europie. Są Alpy i morze Śródziemne. Fajny klimat, dobre jedzenie. Super ludzie. Idealne miejsce do życia i do grania w piłkę. Początkowo, kiedy jeszcze mieszkałem w hotelu, najcięższe było przestawienie się na sjestę. Od 15 do 19, kiedy trzeba coś zjeść, a nie można bo wszystko jest zamknięte, trudno się było do tego przyzwyczaić. Teraz nie mam z tym problemu, bo w swoim mieszkaniu nie jestem uzależniony od kuchni hotelowej czy restauracji. Ale początkowo bardzo mnie to irytowało.
Vadis Odjidja-Ofoe jest przekonany, że Legia pogoni Lechię kilkoma bramkami.
Wyluzowany, uśmiechnięty Vadis cierpliwie pozował do zdjęć, rozdawał kibicom autografy i opowiedział o:
– meczu z Lechią i piłkarzach z Gdańska: – Najlepszy jest Milos Krasić. Bardzo dużo widzi na boisku i gra ekonomicznie. Nie musi dużo biegać. Niezły jest zawodnik z nr. 27 (Rafał Wolski – przyp. pd), a skutecznością imponuje Paixao. Ale to nie ma znaczenia. Czuję się dobrze i wierzę, że niesieni dopingiem wygramy. Różnicą kilku bramek. Na żadnym stadionie, na którym grałem, nie było takiej atmosfery, jaką tworzą nasi kibice.
– sędziach w Ekstraklasie: – Są lepsi i gorsi. Na boisku reaguję bardzo emocjonalnie, więc kiedy dostaję kartki, to nie wiem, czy to do końca ich wina, bo karzą mnie zbyt pochopnie, czy też trochę moja.
Wojna o Szczęsnego. Według „SE” Juventus daje za Polaka 16 milionów euro, Napoli – 14 „melonów”.
Włoski dziennik “Tuttosport” podał, że Juve zaoferowało Szczęsnemu 67 tysięcy funtów tygodniowo, czyli około 321 tysięcy złotych. Jest jednak minus – co najmniej przez sezon Polak byłby zmiennikiem Gianluigiego Buffona, który mimo “40” na karku nie zamierza kończyć kariery.
Wojtek ma więc dylemat, poza tym musi czekać na to, czy kluby dojdą do porozumienia. Zdaniem angielskiej prasy Juventus zaproponował Arsenalowi 16 mln euro, ale ta oferta miała być odrzucona. Bardzo prawdopodobnym kierunkiem dla Szczęsnego jest Napoli, gdzie od razu wskoczyłby do bramki, bo tam mają już dość Hiszpana Pepe Reiny. Tyle że Napoli daje Anglikom za Polaka 14 mln euro. Jeśli nie dorzuci kilku milionów, to o transfer będzie ciężko.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Grosicki w wywiadzie dla „Przeglądu” mówi o kadrze, która ma być dla niego jak kojący balsam.
Na zgrupowanie kadry przed meczem z Rumunią przyjechał pan po spadku z Premier League z Hull City.
I mam nadzieję, że reprezentacja podziała na mnie jak kojący balsam. Spotkanie z Rumunią jest dla mnie szczególne – po nieudanym zakończeniu sezonu w Anglii bardzo zależy mi na zwycięstwie. Od zawsze powtarzam, że gra w klubie i reprezentacji to dla mnie dwa różne światy. Dlatego niech nikt się nie martwi o moją formę fizyczną i psychiczną, bo występy w kadrze zawsze są wyjątkowe. Jestem w pełni sił. Jeśli w następną sobotę wywalczymy trzy punkty, będziemy niemal pewni awansu.
Mecz z Rumunią…
…ma skończyć następny udany rok kadry. Na wakacje zamierzamy pojechać uśmiechnięci.
„PS” przypomina najbardziej dramatyczne końcówki sezonów ligowych. Gdy złoto zamieniało się w tombak.
Najsłynniejszy finał ostatnich lat doczekał się swojego tragicznego bohatera, biegającego w koszulce Wisły Kraków. W 2010 roku dwie kolejki przed końcem Biała Gwiazda miała punkt przewagi nad Lechem i w kalendarzu wyjazdowe derby z Cracovia oraz mecz u siebie z Odrą Wodzisław. Poznaniacy jechali do Chorzowa, a potem podejmowali Zagłębie Lubin.
To co najważniejsze, a zarazem najbardziej dramatyczne, wydarzyło się w przedostatniej kolejce. Do 90. minuty w obu spotkaniach wszystko układało się w zgodzie z marzeniami liderów ekstraklasy: oni prowadzili 1:0, a Lech remisował 1:1. I zaczął się kataklizm. Wiślacki kataklizm. Najpierw SIergiej Kriwiec w drugiej minucie doliczonego czasu gry zapewnił zwycięstwo poznaniakom, a potem fatum mające na celowniku Białą Gwiazdę szybko przeniosło się na Suche Stawy, gdzie grały krakowskie drużyny. W ostatniej akcji meczu Mariusz Jop po strzale głową w przedziwny sposób zaskoczył własnego bramkarza.
Michał Żewłakow w rozmowie dla „Przeglądu” między innymi o tym, że Jacek Magiera uratował sezon, ligę i atmosferę w Legii.
Tytuły zdobywa się podobno wygrywając ze słabeuszami i średniakami. Legia przegrała z trzema ostatnimi zespołami, ale rywali w walce o mistrzostwo, oprócz dwóch remisów z Jagiellonią, pokonała.
Występy w lidze i pucharach podsumuję dwoma słowami: Jacek Magiera. Mówię wprost: wszystkim nam uratował tyłki. Uratował sezon, ligę, atmosferę i razem z Aleksandarem Vukoviciem odmienili drużynę.
Nie zmieni pan zdania, jeśli nie będzie mistrzostwa?
Nie dopuszczam do siebie takiej myśli. Jacek przyszedł do Legii w trudnym okresie, ale spokojem, pracą i tym, że ciągle pozostawał normalnym człowiekiem, osiągnął wyniki. Robił to, co potrafi najlepiej, nikogo i niczego nie udawał. Chciałbym, żeby znakiem firmowym Legii były zwycięstwa z bezpośrednimi konkurentami do tytułu, ale do tego trzeba powtarzalności w kolejnych sezonach.
Lech powierza Bjelicy rolę budowniczego. Do klubu może przyjść nawet siedmiu zawodników, by Chorwatowi pomóc w realizacji celów.
– Gdy trafiłem latem do Lecha, to okno transferowe było już zamknięte. Natomiast zimą nie da się sprowadzić dziesięciu piłkarzy. Teraz latem będą jednak zmiany – zapowiada Bjelica. – Ile? Wszystko zależy od tego, kto nas opuści. Jeśli będzie to 3-4 graczy, w zamian trafi pięciu, sześciu, a może siedmiu – dodaje Chorwat.
Ruchów nie należy się spodziewać tylko wśród bramkarzy. W obronie zgodę na wyjazd ma Tomasz Kędziora, możliwe, że po Euro U-21 uda się sfinalizować jego transfer. Klub chciałby zatrzymać Jana Bednarka – wokół niego szkoleniowiec zamierza budować defensywę. Zaczynają jednak pojawiać się dla niego oferty z takimi kwotami, że trudno obok nich przejść obojętnie. Mowa o kilku milionach euro. W tej sytuacji poznaniacy musieliby sięgnąć nie tylko po prawego obrońcę, ale także stopera.
Petar Brlek gwarancją sukcesu. Piłkarz namaszczony przez Radosława Sobolewskiego robi furorę w tym sezonie.
Sytuacja finansowa w Wiśle wciąż nie jest idealna, nadal zdarzają się zatory z płatnościami i opóźnienia w regulowaniu należności. W klubie nikt nie ukrywa, że Wisła mocno liczy na dochody ze sprzedaży najlepszych zawodników. Kandydatem numer jeden jest Brlek, który w ostatnich miesiącach robi systematyczne postępy, a wraz z tym w górę idzie wartość byłego młodzieżowego reprezentanta Chorwacji.
Kiko Ramirez odważnie na niego stawia – Brlek gra zawsze, gdy tylko jet zdrów, najczęściej od pierwszej do ostatniej minuty. Nawet kosztem Semira Štilicia. – Zaufanie trenera jest bardzo ważne, lepiej się czuję, gdy wiem, że szkoleniowiec mi ufa. W Wiśle to się zaczęło od trenera Sobolewskiego. Odważnie na mnie postawił, gdy jesienią przejął na chwilę drużynę. Dał mi więcej możliwości występów, powiedział, żebym grał to, co potrafię. Jestem mu za to bardzo wdzięczny – opisuje Chorwat.
Były obrońca Ruchu Marian Ostafiński nawołuje do ukarania Arki Gdynia.
– Docierają do mnie głosy kibiców, którzy uważają, że Ruch mógłby podejść na luzie do tego meczu i zemścić się na Arce. Jestem przeciwny takim zachowaniom, to nie jest sportowe i etyczne. Ruch powinien w dobrym stylu pożegnać się z ekstraklasą – podkreśla Władysław Jan Żmuda, który prowadził w przeszłości chorzowski zespół. – Niebiescy zostali skrzywdzeni w paskudny sposób. Chamstwo nie może popłacać. Arka zasłużyła na to, aby ją ukarać, a Siemaszko za swoje chamstwo nie powinien już nigdy grać w ekstraklasie! Niech on lepiej już kopie piłkę w niższych ligach. Co zrobiłbym na miejscu Warzychy? Na dużą grupę juniorów i tak nie można postawić, bo przecież trzeba wystawić piłkarzy, którzy są zgłoszeni do rozgrywek. Chyba dałbym szansę rezerwowym. Coś czuję jednak, że Zagłębie Lubin nie będzie walczyć na noże z Arką i klub z Gdyni zapewni sobie utrzymanie – dodaje Marian Ostafiński, mistrz olimpijski z 1972 roku.
Z Andrzejem Miązkiem, legendą Pogoni Szczecin, spotkał się Mateusz Janiak. Były piłkarz Portowców opowiada, jak znalazł się na życiowym zakręcie.
Grałem do pięćdziesiątki, moment ostatecznej rezygnacji z piłki był bardzo trudny. 38 lat regularnie trenowałem, żyłem z grania, i nagle tego nie było. Pojawiła się pustka. Znalazłem wtedy pracę na poczcie jako listonosz i wtedy zaczęło się wszystko psuć. Bajka się kończyła. Codziennie piwo, do tamtej pory tylko przy okazji meczów czy turniejów. Browar po robocie stał się normą. Wszystko wymknęło się spod kontroli, wcześniej nie było kłótni w domu. Wówczas powinienem całkiem odstawić alkohol, dzisiaj to wiem.
Wreszcie wyrzucili mnie z poczty, bo sam podpisałem odbiór listu poleconego. Nie pomyślałem. Potem chwilę pracowałem w firmie budowlanej, a ostatnio u kumpla z oldbojów. Wstawiamy drzwi i okna, czasem jeździmy do Niemiec. Bo chociaż piłem codziennie, ciągle pracowałem. Może z miesiąc nic nie robiłem.
fot. FotoPyK