Jako piłkarz przeżył praktycznie wszystko, co przeżyć mógł i mowa tu zarówno o blaskach kariery, jak i jej cieniach. Wielokrotnie smakował zwycięstwa, ale i przełykał gorycz porażki. Odbijał strzały najlepszych piłkarzy świata, ale i wyjmował piłkę z siatki po uderzeniach tych, których nazwisk pewnie nawet za bardzo nie kojarzył. Jego pękatą gablotą trofeów można by obdzielić z tuzin mniej utalentowanych bramkarzy, a doświadczeniem – pięć tuzinów. Dopiero jednak jutro stanie przed wyzwaniem najcięższym. Po ponad dwóch dekadach gry, ponad tysiącu rozegranych spotkań, oczekuje – w najgorszym przypadku – nieco ponad dwugodzinnej rywalizacji o to, by swoją karierę zwieńczyć w najpiękniejszy z możliwych sposób. A jednocześnie dołożyć ostatni, jakże wartościowy element całej tej układanki.
Bił rekord transferowy jeśli chodzi o zawodników grających na jego pozycji. Był wybierany najlepszym golkiperem dekady. Biegał po boisku ze złotym medalem na szyi i pucharem w dłoni za zdobyte mistrzostwo świata z reprezentacją Włoch. Wielokrotnie też, wraz z Juventusem, wygrywał scudetto, a przecież w kolekcji ma też krajowy puchar i superpuchar, które łącznie zgarniał aż ośmiokrotnie. Nagród indywidualnych skolekcjonował tak wiele, że pewnie sam miałby problem z tym, by wymienić je wszystkie z pamięci. Grał przeciwko najlepszym, ale i z najlepszymi. Na tygodniu bronił strzały Del Piero, Nedveda, czy Pirlo, a weekendami – Ronaldo, Ibrahimovicia, czy Messiego (co ciekawe – Messi nie pokonał go ani razu, ale już na przykład taki Hans-Joerg Butt – dwukrotnie).
Tuż po porażce w finale z Milanem…Jak każdy miewał jednak wzloty, ale i upadki. Będąc świeżo upieczonym mistrzem świata, musiał wraz ze „Starą Damą” bić się o powrót do Serie A. Podczas gdy Vieira, Zambrotta czy Cannavaro zmieniali meldunek, by nie tracić czasu na wyjazdy do Frosinone czy Triestiny – on pozostał wierny barwom i ideałom. Dwa razy ocierał się o zwycięstwo w Lidze Mistrzów, a raz nawet od tego sukcesu dzieliło go ledwie kilka rzutów karnych. Zdobył więc wszystko tak na krajowym podwórku, jak i europejskim (Puchar UEFA jeszcze w Parmie), ale Champions League przez te wszystkie lata wciąż pozostawała jedynie utopijnym pragnieniem.
Nie bez kozery zresztą Buffon pytany o swój przepis na eliksir młodości odpowiada: – Myślę, że to chęć wygrania Ligi Mistrzów wciąż pcha mnie do przodu. Bo rzeczywiście – gdyby uważnie prześledzić jego karierę, to w sposób niezwykle uważny i precyzyjny stawiał kolejne, kroki, kroczki, skoki. Jeden puchar, drugi, trzeci. Wielki transfer, towarzystwo coraz to lepszych zawodników. Kolejna seria zwycięstw, po kilku latach ciężkiej pracy również wielki sukces z drużyną narodową. W międzyczasie trochę nagród indywidualnych, budzące nobilitację oferty z innych klubów i bezgraniczna miłość turyńskich trybun. Wszystko jak według najpiękniejszego scenariusza, w którym bohaterowi wychodzi praktycznie wszystko i nawet jeśli czasami powinie mu się noga i budować musi zacząć od początku, to po chwili znów jest na szczycie.
…i z Barceloną (12 lat później).– Nawet jeśli przyszłoby mi grać dla Juventusu, za połowę swojego wynagrodzenia, zrobiłbym to – zapowiedział jakiś czas temu i chyba, żaden z kibiców “Starej Damy” nie ma co do tego wątpliwości. Będąc u szczytu swojej kariery godził się na grę w Serie B, więc i żadne inne okoliczności nie byłyby mu straszne. Był z zespołem na dobre i na złe, a w międzyczasie przez klub przewijały się dziesiątki piłkarzy. Jedni traktowali stolicę Piemontu jako trampolinę do wielkiej kariery, inni trenowali u boku Buffona nieco przypadkiem, a Gianluigi nigdy nie wyskakiwał przed szereg i nie krytykował. Robił swoje, charyzmę wyrabiał postawą boiskową i wolał skromnie mruknąć, że kolejny kapitalny mecz w jego wykonaniu to w dużej mierze przypadek, niż z premedytacją grzać się w blasku reflektorów.
W wywiadach przedmeczowych z udziałem Włocha najczęściej przewijają się te same hasła. Zwycięstwo. Szansa. Marzenie. Presja. Historia. Ale pojawia się też pytanie o “Złotą Piłkę”, którą wielu kibiców najchętniej wręczyłoby właśnie bramkarzowi Juventusu. Kto wie – być może mecz, którym będzie mógł spuentować swoją karierę i odejść w chwale, będzie rozgrywką nie tylko o to, by buty na kołku zawiesić w stu procentach spełnionym i z listą sukcesów niepozbawioną tego najważniejszego trofeum, ale i szansą na wyróżnienie typu ekstra.
39 lat. 1009 spotkań rozegranych a 1010. przed nim. Czy ostatnie w karierze? Oczywiście, nie jest powiedziane, że nawet jeśli jutro się nie uda, to Buffon więcej szans od losu już nie otrzyma. Ale nie ma się też co oszukiwać – doczołgać się do finału Ligi Mistrzów i stworzyć przed sobą kolejną taką szansę nie jest łatwo. A i wszystkie możliwe okoliczności sprzyjają ku temu, by puchar wznieść w końcu do góry właśnie w Cardiff. Zgarniając dwudzieste trofeum w barwach Juventusu. Kompletując w ten sposób tryplet. No i w końcu rekompensując sobie nieudane próby z 2003 i z 2015 roku. Bo w końcu do trzech razy sztuka, prawda?