Tak jak jedna zapałka jest w stanie postawić w płomieniach cały las, a jeden nieopatrzny krzyk może wywołać lawinę, tak w piłce z pozoru nieszczególnie istotne wydarzenie może mieć ogromny wpływ na przebieg całego sezonu. Coś o tym mogą powiedzieć w Burnley, które po rozczarowaniu letniego Transfer Deadline Day, zostało dotknięte „efektem Grosika”.
Banda Seana Dyche’a to drużyna pełna ograniczeń. Ekipa, której poskładanie do kupy tak, by nie zleciała z hukiem z Premier League sprawiłoby problem nawet największym pasjonatom puzzli. Z tym nie ma nawet co polemizować. Zestawianie jej z Arsenalem, Manchesterem City czy United nie ma większego sensu. Porównanie jedenastek przegrałaby pewnie 0:11. A jednak jest coś, w czym jest lepsza od Kanonierów. Od The Citizens. I od Czerwonych Diabłów również. Coś znacznie ważniejszego, niż głośne nazwiska.
Bezlitosne punktowanie rywali u siebie.
To sprawia, że nie muszą nerwowo oglądać się za siebie, a wyjazdowa niemoc nie przekłada się na abonament na pobyt w strefie spadkowej. Że obecnie za plecami mają choćby mistrzowskie Leicester, zawsze groźny Southampton czy wzmocnione przed sezonem za znacznie większe pieniądze i znacznie atrakcyjniej dla przeciętnego kibica brzmiącymi nazwiskami.
No dobra, ale co do tego wszystkiego ma Grosicki, który dziś gra w Hull, a którego transfer do Burnley posypał się latem na ostatniej prostej?
Kup książkę “Futbol obnażony. Szpieg w szatni Premier League” w promocyjnej cenie w Sklepie WeszłoA no to, że z tego powodu Burnley zostało z bardzo ograniczonym polem manewru na skrzydłach. Nie będzie wielce kontrowersyjną tezą powiedzenie, że w ligowej stawce boki „The Clarets” wyglądają zdecydowanie najbardziej ubogo. Po jednej stronie najczęściej gra wielozadaniowy Arfield, któremu pewnie gdyby rzucić rękawice, bez problemu stanąłby między słupkami. Dość powiedzieć, że jego ostatnia przygoda z Premier League to 17 meczów na środku pomocy i 19 na bokach. Po drugiej – George Boyd. Skrzydłowy bez asysty od kwietnia ubiegłego roku, z jednym golem w tym sezonie.
Żeby nie być gołosłownym:
Scott Arfield – 1461 minut na boisku, 1 gol, 0 asyst
George Boyd – 1794 minuty na boisku, 1 gol, 0 asyst
Alternatywy?
Johann Berg Gudmundsson – 923 minuty, 1 gol, 1 asysta
Robbie Brady (sprowadzony w zimie, w tym sezonie grał w Norwich na lewej obronie, lewej pomocy, środku pomocy i prawym skrzydle)
Co więc mógł począć Sean Dyche? Sprowadzić sobie kogoś, kto czuje się jak ryba w wodzie, gdy jest przyklejony do linii. Kogoś takiego jak „Grosik”. Albo… zrobić z tego atut. Zbudować grę drużyny tak, by skrzydła wysokiej jakości nie były jej niezbędne. By brak alternatyw dla Arfielda i Boyda nie był problemem również poziom wyżej niż Championship. Brzmi szalenie? Nie dla Dyche’a, który nie raz i nie dwa dał się poznać jako facet, który nie boi się odważnych decyzji. Słów zresztą też.
Włożył więc masę energii i czasu w to, by dopracować do perfekcji każdy inny element gry. Dziś Burnley jest więc wraz z Arsenalem najczęściej grającą środkiem ekipą ligi.
56,4% szans stworzonych w środkowej strefie boiska
Skoro w pole karne ciężko się przedostać wrzutką z boku, może warto by było doszlifować uderzenia z dystansu? Efekt – siedem bramek zdobytych w ten sposób.
A gdyby tak dodatkowo podkręcić nieco stałe fragmenty? Okazuje się, że wliczając rzuty karne, w taki sposób ludzie Dyche’a załatwili równo połowę swojego dorobku.
Ograniczeni technicznie i nieszczególnie efektywni skrzydłowi dostali zaś znacznie więcej zadań w obronie. Nieprzypadkowo Boyd jest dziś 25. najczęściej odbierającym piłkę zawodnikiem ligi, a Arfield zalicza dokładnie tyle samo kluczowych podań, co odbiorów, a strzałów – tyle, co przejęć piłki.
Rezultat jest taki, że Burnley ma na swoim koncie już 29 punktów i jest o jedno „oczko” od górnej połówki tabeli. Może nie brzmi to jak wielki sukces, ale rzućcie okiem na skład „The Clarets” i porównajcie go sobie z dowolną kadrą w Premier League. Od razu zrozumiecie, jak duże to osiągnięcie na tym etapie sezonu. Spytajcie też, jaki jest stadion, który inne drużyny wspominają, jako teren najcięższego boju w tym sezonie. I nie bądźcie zdziwieni, gdy gros z nich powie: Turf Moor.
I choć trudno w to uwierzyć, zerwane w letni Transfer Deadline Day negocjacje z polskim skrzydłowym w dużej mierze sprawiły, że Burnley dziś gra tak, a nie inaczej, co przekłada się na taką, a nie inną częstotliwość zdobywania punktów. Może zabrzmi to dziwnie, ale w takim wypadku „Grosikowi” wypada życzyć, by miał podobny wpływ na grę Hull – choć naturalnie bardziej bezpośredni – co na ekipę Seana Dyche’a. Ekipę, dla której nigdy w życiu nie zagrał i całkiem możliwe, że już nie zagra.
SZYMON PODSTUFKA
Grafiki: Whoscored.com, Squawka.com