Nie był to wymarzony Boxing Day – dzień, który w Premier League przyniósłby piłkarski hit albo furę emocji. Wszystko było wręcz aż nadto przewidywalne – kto miał wygrać, ten wygrał. Nie oznacza to jednak, że nie działo się nic interesującego… Znów na potęgę dziurawiony był Fabiański, Leicester z Wasilewskim w składzie potwierdziło, że celem będzie utrzymanie, a Chelsea – przynajmniej do jutrzejszego meczu Liverpoolu – ma dziewięć punktów przewagi nad wiceliderem.
Rok temu, również w grudniu, Chelsea podejmowała Bournemouth i – mimo że rozgrywała bardzo przeciętny sezon – była zdecydowanym faworytem. Przegrała 0:1. “Wisienki” jechały dziś na Stamford Bridge właściwie bez szans na powtórkę z rozrywki. Chelsea to przecież lider, maszyna pokonująca bez większego wysiłku kolejne przeszkody.
Dziś pokonała dwunastą przeszkodzę z kolei. Podopieczni Antonio Conte wykręcili już samodzielny, najlepszy wynik w historii klubu, a do wyrównania rekordu Arsenalu w Premier League brak im tylko dwóch zwycięstw. Wystarczy, że w sobotę ograją u siebie Stoke, że w następną sobotę wygrają na wyjeździe z Tottenhamem, i już.
Zresztą, Chelsea brakuje tylko czterech punktów, by zgromadzić taki sam dorobek, co w całym poprzednim sezonie. A przecież mamy dopiero połowę rozgrywek…
Artur Boruc na Stamford Bridge nie miał zupełnie nic do powiedzenia. Okej, mógł się cieszyć, że jego koledzy z pola są częściej w posiadaniu piłki, ale “mięso” mieli gospodarze. Raz Pedro uderzył w okienko, raz Hazard wykorzystał rzut karny po faulu na nim samym, raz rykoszet po uderzeniu Pedro kompletnie zmylił polskiego bramkarza… Jeszcze co do Hazarda, to zdobył swoją 50. bramkę w Premier League. Tylko jeden pomocnik w historii ligi angielskiej uczynił to szybciej – Robert Pires potrzebował 137 występów, a Belg 154.
**
Na podobnej zasadzie faworytami dzisiejszych spotkań byli zawodnicy Arsenalu i Manchesteru City. Ci pierwsi podejmowali West Brom i, choć dominowali w każdym elemencie gry i w każdej rubryce statystyk (11-1 w strzałach, 76-24% w posiadaniu piłki), nie potrafili potwierdzić tej przewagi. W końcu w 86. minucie jedynego gola zdobył Giroud.
Podopieczni Pepa Guardioli też długo męczyli się na terenie ostatniego w tabeli Hull City. Męczyli się tak, że przez ponad godzinę nie potrafili stworzyć dogodnej sytuacji strzeleckiej. Z okolic pola karnego w słupek przymierzył Kevin de Bruyne – to już jego szósty w tym sezonie strzał w obramowanie bramki – aż w końcu rozwiązał się worek z bramkami. Yaya Toure trafił z karnego, Iheanacho dostawił nogę, tak jak i jeden z obrońców do własnej bramki… 0:3.
**
Znacznie gorsze popołudnie od Boruca zaliczył Łukasz Fabiański. Jego Swansea podejmowało u siebie West Ham, przegrało trzecie z kolei spotkanie, tym razem 1:4. Fabian w 18 meczach tego sezonu puścił już 41 bramek, zdecydowanie najwięcej w Premier League. Dziś nie pomógł, ale też nie zaszkodził, choć być może przy pierwszym golu dało się zrobić odrobinę więcej.
Fatalna jest sytuacja Swansea, które zajmuje przedostatnie miejsce tabeli i widmo spadku zagląda jej coraz głębiej w oczy.
**
Głównym tematem wokół meczu Manchesteru United z Sunderlandem był powrót na Old Trafford Davida Moyesa, który wcześniej wylatował z Czerwonych Diabłów w podskokach. Dziś, mimo że miał wiele do udowodnienia, przegrał. Zlatan Ibrahimović raz trafił do siatki i dwa razy asystował – w tym Mchitarjanowi. Rozumiemy, że był spalony, ale… po takim golu trzeba sędziemu dziękować, że nie podniósł chorągiewki w górę.
**
– Co za rok. Wszytko, co dobre, wydarzyło się w pierwszych sześciu miesiącach, a teraz dzieje się wszystko to, co złe. Musimy walczyć – mówi Claudio Ranieri. Jak łatwo zgadnąć, Leicester przegrało. Jeżeli ktoś więc spodziewał się, że odrobienie dwubramkowej straty w osłabieniu da pozytywnego kopa tej drużynie, czas zweryfikować opinię. Mistrz Anglii utrzymuje skromną, trzypunktową zaliczkę nad strefą spadkową.
Leicester przegrało z Everton 0:2 bez pauzującego za czerwoną kartkę Vardy’ego, za to z Wasilewskim. Przy pierwszym golu uciekł mu Mirallas, przy drugim – nie zdołał zatrzymać dryblującego Lukaku (choć za tę sytuację byśmy go nie winili).
**
Komplet poniedziałkowych wyników.