To mogła być naprawdę dobra kolejka dla arbitrów i to wcale nie dlatego, że Daniel Stefański wraz z asystentem swoje żenujące przedstawienie odstawili w pierwszej lidze. Po prostu panowie z gwizdkiem w miniony weekend w Ekstraklasie wreszcie byli w formie, trafiali ze swoimi decyzjami lub podejmowali takie, z których po meczach byli w stanie się wybronić. Byliśmy naprawdę blisko pełnej serii gier bez kluczowej pomyłki, ale niestety przytrafił się jeden niechlubny wyjątek. Tym razem na miano czarnej owcy solidnie zapracował Mariusz Złotek.
Tak naprawdę nie zdziwilibyśmy się, gdyby nagle okazało się, że Mario Maloca to jakiś zagubiony kuzyn sędziego ze Stalowej Woli. To tłumaczyłoby miłosierdzie, jakie arbiter okazał piłkarzowi Lechii w meczu z Wisłą Płock. Najpierw zabrakło reakcji na faul Chorwata na Merebaszwilim w polu karnym gdańszczan. Maloca ewidentnie podciął rywala, i w dodatku zrobił to nogą, którą wyraźnie uniósł ponad murawę. Rzecz jasna Gruzin wykorzystał błąd obrońcy i się wyłożył, ale na tej samej zasadzie można powiedzieć, że Wawrzyniak wykorzystał później błąd właśnie Merebaszwilego – poczekał na niego i się wyłożył. W obu sytuacjach arbiter miał podstawę to użycia gwizdka, ale skorzystał z niego tylko raz, czym wyraźnie skrzywdził ekipę z Płocka.
Na tym jednak nie koniec, bo w drugiej części gry Maloca został oszczędzony po raz kolejny. Po swoim brutalnym faulu na Piotrze Wlazło w 61. minucie gry powinien w trybie natychmiastowym opuścić boisko. W takich sytuacjach zawsze zachodzimy w głowę, co musiałby zrobić faulujący, by arbiter sięgnął po czerwień. Urwać przeciwnikowi nogę?
Można się także zastanowić, czy Złotek powinien pokazać drugą żółtą kartkę Merebaszwilemu, który sfaulował Haraslina. Tu jednak arbiter będzie potrafił wybronić się z podjętej decyzji – raz, że Gruzin trafił w piłkę, a dwa, że Słowak – próbując zastawić piłkę – wszedł pod nogi interweniującego rywala. Impet zdarzenia był spory, więc na dwoje babka wróżyła, ale interpretacja zdarzenia jako niekwalifikujące się do sięgnięcia po żółtko jest jednak akceptowalna. Podsumowując, dwa poważne błędy na niekorzyść Wisły w myśl naszych zasad zamieniamy na dwa gole, a płocczanie wywożą z Gdańska komplet punktów.
W niewydrukowanej tabeli odnotowujemy jeszcze brak czerwieni dla Bilińskiego po brutalnym ataku na nogi Bednarka w meczu Lecha ze Śląskiem. To jednak w żaden sposób nie wpłynęło na ostateczny wynik, więc uzupełniamy tylko kolumny “sędzia pomógł”, “sędzia zaszkodził”. Innymi słowy, jedyne istotne błędy oglądaliśmy w Gdańsku, co oznacza, że – w ogólnym rozrachunku – podopieczni Piotra Nowaka zarobili już siedem punktów na pomyłkach arbitrów. W rzeczywistości Lechia jest samodzielnym liderem, a u nas traci do Jagiellonii aż osiem punktów i ma tylko nieznaczną przewagę nad Pogonią czy Lechem.
Fot. FotoPyK