Dlaczego piłkarzy w Sudanie pogryzły aligatory? Czy polskim zawodnikom należy zapewnić jeszcze Murzynkę, by ich smyrała po jajach? Jak można zhańbić jedną z czterech żon prezesa egipskiego klubu? W dzisiejszym odcinku “Całego na biało” Wojciech Łazarek. Mistrz bon-motów, powiedzonek, barwnego języka.
Kiedyś powiedział pan, że praca trenera niekiedy jest jak całowanie tygrysa w dupę – przyjemność żadna, a ryzyko duże. Pocałowałby pan jeszcze raz tygrysa w dupę?
Ależ oczywiście. Włos już dawno siwy, ale – sam pan widzi – jeszcze chodzi dupcia. Miałem kilka ofert, ale problemy natury osobistej nie pozwalały mi się ruszyć gdzieś dalej by pracować. Siedzę i tak patrzę na to, co się dzieje w dzisiejszej piłce… Boli. Boli bardzo, wie pan. W piłce nożnej wszystko, co dobre, zaczyna się od kultury i wychowania. Wypadkową tego jest praca, praca, jeszcze raz praca. W tej chwili to się zupełnie rozmyło. To jest po prostu nie do przyjęcia dla normalnych ludzi, którzy w tej lidze funkcjonowali i mają jakąś wyobraźnię. Gdy pojawi się u chłopaka zaczyn do wyniku sportowego, od razu jest przy nim tylu specjalistów, że głowa pęka jak w reklamie u Goździkowej. Taki chłopak zaczyna mieć od razu wrzody pod pachami…
(trener robi pozycję, jakby niósł pod pachami dwa telewizory)
…zaczyna szeroko chodzić. Dawniej też były konflikty z zawodnikami, ale wie pan jakie? Nie dało się ich spędzić z treningów indywidualnych. Proszę mi wierzyć. Wyznaczył pan pięciu na trening, a przyszło osiemnastu. I trzeba się z nimi kłócić, żeby zeszli. Gdzie to dzisiaj? Achilles, mięsień krawiecki poszedł, nie można trenować… Niestety, zgodziłeś się być piłkarzem, podporządkuj wszystko temu celowi. Nie ma rady, musisz wygrać z organizmem. Półśrodkami się nic nie zrobi. Od najmłodszych lat okłamuje się te dzieci. Ja nie umiem panu powiedzieć, że z tego piłkarza wyrośnie za dziesięć lat zawodnik europejskiej klasy. Dzisiaj tak mówią rodzicom w tych wszystkich akademiach, omo, zomo, romo, różnych. Skończy się na tym, że postawią dziecku irokeza, wydziargają go i dorobią czułka z napisem “Messi”. Jak nie ma wychowania, to etyka się z lektyką się pomyli. Patrzeć się na to nie da, a co dopiero współpracować. To jest taki złudny obraz. Piękne stadiony. Czołówka świata. Liczba kamer na meczu, kibice, piękne stroje. I to zamazuje obraz całego poziomu. Jak pan zrobi okularki i spojrzy tylko na murawę, na te przyjęcia… No jak to tak można… To mi przypomina taką dziewczynę. Umalowana, uszminkowana, a majtki dziurawe. Tylu mądrych ludzi pracuje i nie może tego zmienić, to co mogę powiedzieć ja, żuczek? Celem nadrzędnym w sporcie zrobiła się złotówka. Jak ona leży na głowie, to łeb zetną i nawet nie przeproszą. Zatraca się zdrowy rozsądek.
Piłka się rozwija, to chyba dobrze, że są w niej coraz większe pieniądze.
Tylko że to jest wszystko podszyte obłudą. Okłamuje się młodych piłkarzy, że oni są zdolni wyjechać za granicę i potem lądują gdzieś w rezerwach. Ja nie jestem przeciwny wyjazdom, ale to musi być zawodnik ze znakiem jakości. Żeby pojechał jako polska firma, a nie jako ktoś, kto błąka się z jednej ławy na drugą. Opinia fachowa powinna decydować o wyjeździe, a nie merkantylna. Proszę pana, moje pokolenie to biedasy. Nikt z nas nie dorobił się na piłce tyle, co przypadkowy trener za dwa-trzy miesiące pracy i rekompensatę wynikającą z dwuletniego kontraktu. Nie wchodzę w ekonomię, bo z ekonomii jestem głąb, ale zawsze powtarzam, że nie ma takiej twierdzy, której nie zdobyłby osioł z workiem złota na szyi. Ja nikomu nic nie zazdroszczę. Tylko, powiem panu, to jest taki ból, jak głupota boli… Jakby takie pieniądze wkomponować w szkolenie… To pięć lat prawidłowego szkolenia! Pięć lat! Inwestycje można zrobić, coś zbudować. A my wolimy płacić zagranicznym trenerom. Ja znam wielu polskich młodych trenerów i oni w konfrontacji ze światowym systemem szkolenia niczym nie ustępują. Mało tego, są bardziej inteligentni. Naszych trenerów traktuje się jak głupi film. Jak skrzyżowanie goryla z trenerem. Patrzy się, kiedy w opóźnionym rozwoju zacznie się z niego robić trener.
My jesteśmy zakochani w zagranicy, to prawda. Wystarczy, że trener powie coś po angielsku i już ma zupełnie inny autorytet.
Jeżeli jest dobry trener – niech przyjeżdża, proszę bardzo. Tylko niech to będzie prawdziwy trener z prawdziwego zdarzenia. Niech to będzie wzorzec warsztatu, etyki, taktyki. Z niektórymi jest tak, jakby mnie dzisiaj zaproponowano fuchę dyrektora polskiego Banku Narodowego. Mówią:
– Słuchaj, będziesz miał ośmiu doradców, zastępców, ty masz tylko tam być.
Jeden to łapie i ura bura ciota Agata. Drugi powie:
– Bardzo przepraszam, ja się na tym nie znam. Idę pracować w tym, na czym się znam.
Ja bym powiedział to drugie i nie naciągał ludzi. Niektórzy trenerzy mają to pierwsze podejście. Jeśli pan jest rozsądnym przełożonym i podajemy sobie rękę, ja panu mówię uczciwie, że trzeba minimum 1,5 roku dobrze popracować. Jak ja mogę być obłudny i okłamywać pana, że ja uczynię coś za 3 miesiące?
Trenerzy tak okłamują, a potem wylatują po kilku meczach.
Tu też mam żal trochę do dziennikarzy. Dwie porażki, pierwszy news i czytam, że “chwieją się nogi trenerowi”. Tłum to podłapuje i zaczynają po nim też jechać. Krąży nad trenerem taka aureolka. Nie wygra tego meczu to już koniec! Niektórzy sami nie wytrzymują. W imię czego, ja tu pracuję od rana do wieczora, podporządkowuję wszystko, a oni mnie tak traktują… Tak nie wolno, tak się nie pielęgnuje trenerów. Oczywiście, to nie są jakieś narcyzy. Trener ma być basior, ma być chłop i nie tylko dlatego, że portki nosi. Ale też łatwo można człowieka zaszczuć. Trener jest zawsze osamotniony. Prasa przeciwko, kibice przeciwko, działacze przeciwko, zawodnik też zaczyna chodzić bokiem.
U nas nie ma czegoś takiego jak cierpliwość. Powiem panu to na przykładzie. Do jednej drużyny wziąłem wielu młodych chłopaków. Wiedziałem, że dostanę po łbie, ale byłem przekonany, że z tych ludzi coś będzie. Pan sobie wyobraża, że przegrywam pięć meczów z rzędu u siebie przy 30 tysiącach widzów, a jeden nawet przy 60. Po piątym meczu biorą mnie na górę prezesi. Nie było jakiejś niepewnej atmosfery, absolutnie.
Walimy po maluchu i to tak sprawnie, jakbyśmy mieli migdały wycięte, w końcu mówię:
– Słuchajcie… Weźcie kogoś innego, niech on spojrzy na to może nieco inaczej. Mnie się troszkę popieprzyło…
A ten prezes patrzy na mnie, oczy robi i mówi do wiceprezesa siedzącego obok:
– Kurwa, z nim coś niedobrze. Popieprzyło ci się?! – wtedy wali pięścią w stół i podnosi głos. – Przegrasz tu jeszcze pięć meczów a i tak będziesz dalej pracował!
Gdzie dzisiaj jest w klubach takie podejście?
Dziś przede wszystkim mało który trener chce sam z siebie ot tak zrezygnować bez odszkodowania.
Ja na przykład nigdzie kontraktu nie podpisywałem. Zawsze podanie ręki. Kontrakt… na co mi kontrakt? Pieprzyć pieniądze, skoro ty musisz pracować w tak ohydnej atmosferze. Paszoł stąd. Podanie ręki, do widzenia. Trzeba być sobą w tym wszystkim.
Rozeszliśmy się do domu i pojawiła się refleksja, że trzeba trochę odpuścić im na treningach. Swoją drogą to nie było tak jak dzisiaj, że jest siedmiu trenerów przy pierwszym zespole. Nas było dwóch. Bramkarze takie dryblasy, myśmy to musieli sami trenować. Do czego zmierzam, po tej rozmowie z prezesami jedziemy na mecz do Ruchu. Ósma minuta dostajemy bombkę. 42. minuta – kolejna bombka. Gramy nawet ambitnie, ale jak się franca przyczepi to koniec. W przerwie daję im troszkę uwag taktycznych i mówię do nich szczerze:
– Chłopaki… Mam pełne zaufanie do was, naprawdę dobrze gracie. Ale mam taką prośbę. Jesteśmy w jednym stadzie… Żeby nas tu nie obesrali po pachy, proszę was.
88. minuta 2:1. 91. minuta 2:2. Ni z gruchy, ni z pietruchy. Takie bramki – powiedziałbym – z gówna. I później zaczyna się niewiarygodna seria. Wygrywamy 14 meczów z rzędu. I proszę mnie teraz posłuchać. Wtedy, kiedy wzięli mnie na górę, mogli mnie już pogonić. Przyszedłby inny trener i na kanwie naszej pracy zrobiłby to samo. Wszyscy mówiliby:
– No! To jest trener! Nie to co tamten!
Widzi pan, trzeba pewne rzeczy przyjmować ze spokojem, z cierpliwością.
Drugi przykład. Klub wojskowy. Dobrzy zawodnicy, pamiętam każdego jak dziś. Charakterne chłopy, może troszkę tam lubili sobie…
(trener przechyla ręką)
Idzie nam jak kurwie w deszczu. Jest końcówka ligi, trzy mecze do końca, jedziemy do Wałbrzycha. W czołówce cztery drużyny mają równe liczby punktów, gra toczy się o awans. Przegrywamy. Wcześniej bardzo ważny pan w okręgu wojskowym mówi:
– Panie trenerze, niech pan jeszcze opowie generałom na odprawie, że sędzia nas nie skrzywdził! To ważne!
Ktoś się odezwał:
– No jak pan tak może mówić, to co, sędziowie nam mecz załatwili?
– Nie! Nie! Nie!
– No to po co pan takie rzeczy każe mówić? Każdy sędzia nas nie krzywdzi.
Zasiał już w klubie takie ziarno, że coś może być nie tak. Przegrywamy 0:1. Jedziemy na kolację, nastroje nietęgie. Po jakimś czasie kierownik przychodzi do mnie i mówi:
– Panie trenerze, bardzo niemiła rzecz. Zawodnicy chyba są na bombie. Pan generał widział, drugi pan generał widział… Przegraliśmy, świzdu gwizdu wszystko poszło w…
Wchodzę, a tam w jednym pokoju dziabią, w drugim dziabią.
– Czy pogięło? Końskie łby, czy was pojebało?!
A oni siedzą tacy smutni, zrozpaczeni.
– Panie trenerze… Wszystko poszło… (trener macha ręką)
– Nie mam przyjemności z wami rozmawiać!
Już mam wychodzić z tej kolacji i znowu ktoś podchodzi i mówi, że generałowie proszą na rozmowy. A oni też mieli śmigę. No to siadamy.
– No i co, panie trenerze?
– Trzy mecze, zobaczymy jeszcze.
– Jakie trzy mecze, widzi pan, jak oni wyglądają. Pijaki! Ma pan wolną rękę, niech pan ich wypieprzy z klubu. Wszystkich! Zrobimy nowy nabór. Nie potrzeba u nas pijaków!
O kurczę… Atmosfera tam była taka, jakby chcieli już teraz zaorać cały klub. Nagle w radiu podają wyniki innych meczów. Trzecia drużyna – przegrała. Druga – przegrała. Pierwsza – przegrała. Czyli – teoretycznie – wciąż jesteśmy w takiej sytuacji, jak przed meczem. Przyjąłem to wszystko ze spokojem. Po dwóch kolejnych meczach sytuacja była taka, że wystarczyło zremisować z Wartą i wchodziliśmy do ligi. Ale z tą Wartą jak nam szło… O Boże ty mój.
Potem pojechaliśmy na Bałtyk. A tam już mają szampany, czekają tylko, aż będzie można świętować. Od 75. minuty sam już siedziałem na ławce, nikt nie wierzył. Oni mieli przewagę, grali dużo lepiej. I w 90. minucie nasz bramkarz źle oblicza lot i przerzuca piłkę, Zgutczyński chce to przypieprzyć i trafia w poprzeczkę. Piłka od poprzeczki odskakuje na 30 metrów. Przejmujemy piłkę i bach, mamy to!
Wracamy do siebie. Mówię piłkarzom jak głaz, że ani kielicha, ale gdzie oni posłuchają. Kulturka, oficjalna uroczystość, godzina druga w nocy, humory już dobre. Jeden z chłopaków podchodzi wesoły do generałów, klepie jednego z nich.
– No, naleśniku! Jak ja teraz po tym wszystkim chociaż sierżantem nie zostanę…
(śmiech)
Ten generał stuka łyżką w szklaneczkę i pyta:
– Panie trenerze, czy ja mogę wznieść za pana toast i pokazać, że jest pan mężczyzną z prawdziwego zdarzenia? Za to, że pan nie posłuchał takich bezmyślnych ludzi jak my. My chcemy widzieć tylko piłkę w bramce, a się na tym nie znamy. Nie rozwalił pan tej drużyny w Wałbrzychu, a my wszyscy byliśmy na pana o to bardzo źli!
Są takie rzeczy, gdzie pan na pograniczu systemu nerwowego musi podejmować określone decyzje. To pokazuje, że czasem potrzeba cierpliwości. Czasu. A nie pochopnych ruchów. Na tym polega trenowanie.
Tylko u prezesów tej cierpliwości brakuje?
Myślę, że u zawodników też. Szybko myślą, że są piłkarzami o europejskiej klasie. Jak ja mam zawodnika to biorę go i mówię:
– Słuchaj, bąblu. Widzę u ciebie duże możliwości. Ja wszystko podporządkuję, żebyśmy poprzez trening indywidualny uwypuklali twoje cechy. Zgadzasz się? To wio. Rano, po południu, wieczorem i tak dalej.
A teraz to wie pan… Przychodzą na godzinkę, jaja wykąpią i tyle. Niektórzy to kąpią się przed treningiem, bo po treningu czasu nie ma.
Skoro na zajęciach się nie pocą, ma to sens.
Potem przychodzi 60. minuta i trzeba odbierać telefon z wątroby. Koledzy ładnie mówią w telewizji, że nowoczesna taktyka i do tyłu, do boku, zmiany, strefy. Komu te bajki? Jeśli masz ukształtowane cechy motoryczne i predyspozycje techniczne czynisz wszystko, by mieć przewagę, zdobyć bramkę.
Jak pan patrzy wstecz na swój warsztat, na swoje metody – nie trenowało się wtedy za dużo?
Za dużo. Zdecydowanie. Ale my też mieliśmy swoich przełożonych, profesorów, którzy potwierdzali, że jest dobrze. Teraz jest za mało. Troszkę się zmieniła sytuacja rozgrywkowa. Liga jeszcze gra w grudniu, ale nie mogę się z tym zgodzić, że okres przygotowawczy zaczyna się w styczniu, a w lutym rusza już liga. No jak pan przygotuje motorykę na całą rundę? Trudno jest. My nie jesteśmy krajem basenu morza Śródziemnego, że cały rok można swobodnie pracować.
Można wylecieć tam w zimę, to żaden problem.
To jest straszna głupota. Nie wiem kto to załatwia i po co to robi. W naszym kraju mamy tak piękne ośrodki…
Ale pogody nie ma.
Są olbrzymie hale, boiska, sztuczne murawy. Jak tak chcemy rozpieszczać to może jeszcze Murzynkę, żeby po jajach smyrała i wachlarzykiem robiła? Co z tego, że on siedzi na Cyprze, dupsko opala, skoro przyjeżdża tutaj, a tu śnieg pada. Rozsądny trener szuka dla chłopaków przyjemności, ale w innym okresie. Przygotowanie to trudny czas dla trenera. Trzeba wypracować siłę i wytrzymałość. Przecież bociany tego w dziobach nie przyniosą. Żaba musi kumkać, koń musi biegać.
Miał pan kiedyś wrażenie, że drużyna po takim obozie jest zajechana?
Miałem. Nieraz jak trener pracuje z mądrym kierownictwem, to mówi tak:
– Tę rundę się uda – to dobrze. Ale my musimy zrobić odskocznię, wypracować pewne rzeczy na następne lata. To nie mogą być liliputy z krótkim oddechem.
Przecież pan to wie, pan biega, zawodników meleksem po boisku nie wożą. Jeżeli tego nie ma, taktykę to pan może popieprzyć z lektyką i będzie to samo. Mnie jest żal. Odnoszę wrażenie, jak gdyby pewien proces wytrzymałościowo-siłowy nie był akceptowany przez zawodników i działaczy. Trener miota się, chce wymagać, a nie może wymóc, bo go piłkarza na to nie stać. No to po cholerę tak? Widzimy statystyki, że posiadanie piłki to 78%, a przez całą połowę nawet połowy nie przekroczyli. No to komu ta obłuda? O kant dupy to roztłuc.
Teraz trenuje się za mało, ale to prawda, przychodziła taka trenerska refleksja, że wówczas było za mocno. Przychodziliśmy z dużych zabaw biegowych – piłkarze rzygali. Mówi jeden do mnie:
– Kurwa, koniec, mam już dość piłki, piszę wymówienie.
Po trzech godzinach doszedł do siebie i był już zupełnie inny chłopak. Można było od nowa zaordynować trening. Być może trochę prymitywne były te metody. Teraz to jest modna świeżynka, atmosferka, kontrakcik… I chodzi dupcia!
Dużo się piło u pana w drużynach?
Każdy pije. Cały świat pije. Tylko że odróżniają konia od słonia i Jana od dzbana.
A u pana?
Zawsze mówiłem, że jak piłkarz po meczu wychla choćby stówę i piwsko, to osłabiony organizm ma taką śmigę, że leci jak na pas startowy. A po meczach było właśnie najgorzej. Bo to i kibice, poklepywanie po plecach… Kiedyś było tak, że kibic przywitał się, wyściskał, nie to co teraz.
Teraz głównie wymaga.
A co w zamian?
Nic, kasa za bilet.
Jesteś piękny lolo jak wygrywasz, normalnie jesteś ćwok. Część też jest sympatyczna, tak trzeba patrzeć na to. Czasem widziałem, w jakiej formie przychodzą piłkarze w poniedziałek. Zez w oczach, twarz jak suszona szprota…
– Na górę do mnie. Słuchaj uważnie, bo radziecki psycholog do ciebie mówi. Spadaj na brochę!
Co ja go będę gonił rano jak widzę, że on jest nie bardzo. Wyspał się, przyszedł na 18, pogoniłem i zupełnie inaczej było. Jakbym go ganiał rano, zmęczenie by się nawarstwiało i we wtorek dalej bym nie mógł nic zrobić. Było zaufanie do tych zawodników. Przyszedł szczerze i powiedział:
– Trenerze, brat przyjechał… Troszkę posiedzieliśmy, po małym wypiliśmy… Rybę zjadłem, trochę niedobrze teraz…
– Rybę? Razem z puszką zjadłeś?
Było takie zaufanie, że przyszedł i powiedział, że coś jest nie tak.
Trochę ciche przyzwolenie. Piłkarz przyszedł na kacu i wiedział, że będzie mógł się wyspać.
Proszę pana, z meczu wrócił o 23, niech puści wodzę fantazji, czemu nie. W poniedziałek to i tak jest tylko rozruch, odnowa. Lepiej być uczciwym i zareagować dla dobra organizmu niż robić sobie krzywdę.
Podczas tygodnia przychodzili kacu?
Sytuacje bywają, że i raki fruwają. Ale to było rzadkością. Radziłem sobie z tym.
Jednym z pana ciekawszych wpisów w CV jest praca z reprezentacją Sudanu. Jak pan tam w ogóle trafił?
Za trenerem zawsze ciągnie się jakaś smuga światła, za mną ciągnęła się jeszcze od czasów Izraela, gdzie zdobyłem puchar, dlatego mnie wzięli. W Sudanie było piekielne zainteresowanie ligą. Po 30 tysięcy ludzi na meczach ligowych, świrka i muchomorka chcieli dostać. Jak przyjechałem na urlop to dorwali mnie znajomi dziennikarze. Mówią:
– Baryła, ale ty przecież pracujesz w trzecim świecie.
Jak ja pracuje w trzecim, to tu jest sto trzeci. Gdzie pan nie pojechał – stadiony po 80 tysięcy. Super to wyglądało. W Afryce pracowało wtedy wielu znanych trenerów, Marco Tardelli czy Ferenc Puskas. Reprezentacja była za to traktowana nie bardzo. Zawsze trafiała do grupy z silnymi przeciwnikami, rzadko wygrywała. Liczyłem, że uda się jakoś wejść do mistrzostw świata, ale trafiliśmy na Egipt i nie było mowy. W Sudanie pisali, że skoro byłem tam dwa lata, to był rekord pracy w jednym miejscu. Ze smutkiem do tego wracam. Tylu zdolnych zawodników tam było, z możliwościami… Miałem chłopaków po metr dziewięćdziesiąt ze świetnym dosiężnym. Trener nafaszerowany nadzieją wmawiał sobie, że może uda się po stałych fragmentach, skoro skaczą jak pawiany do bananów. Niestety.
Było tam niebezpiecznie? Cały czas trwała wojna.
Większość wiadomości w mediach było bezsensownych. Kościoły były chrześcijańskie, nikt nikogo nie wyganiał. Ja nie miałem żadnych problemów takiej natury, ale polityka utrudniała trochę pracę. Była przykładowo taka sytuacja, że w środę rozgrywany był puchar. Zawodnicy kadry nie mieli prawa w nim występować, a kluby naciskały. Wyjechaliśmy na zgrupowanie i czterech zawodników uciekło, bo przełożeni powiedzieli, że jak nie zagrają to ich zawieszą. Kilku jednak wybrało reprezentację i zostało zawieszonych. To były kluby rządowe, więc później były sugestie, by ich odwiesić. Przyjechał pick-up z dwoma żołnierzami, prezesa zahaltowali do więzienia, atmosfera się trochę zdupczyła.
Finansowo jak to wyglądało? Sudan nie kojarzy się z wielkimi pieniędzmi.
Ogromna bieda. Jak Francja zaczęła wykupywać zawodników, to nawet jeśli dawała im niewielkie pieniądze, jak na warunki afrykańskie były to kolosalne sumy. Za wygrany mecz u nas było dwieście dolarów na piłkarza. Ale to i tak dużo, bo ja jako trener reprezentacji Polski zarabiałem 500 dolarów miesięcznie. Komu pan dzisiaj by tyle dał…
By najlepiej pokazać jak wyglądało to finansowo, opowiem panu historię. Byliśmy w Tanzanii na meczu, federacja zapewniła nam hotel pięciogwiazdkowy, tylko że bez wszystkich udogodnień. Zawodnicy mieli dietę 20 dolarów, a za skorzystanie z łazienki trzeba było zapłacić pięć. Siedzimy w hotelu, nagle przyjeżdża karetka i mówi:
– Straszna rzecz! Straszna rzecz! Chłopaków aligatory pogryzły!
Rzeczywiście straszna rzecz, jedziemy. Zamiast iść do hotelu, poszli do oddalonego o 60 metrów jeziora Wiktorii. Szkoda im było pieniędzy. Pięć dolarów to w Sudanie tydzień życia, a tu tyle trzeba było zapłacić za jedną kąpiel. Rozebrali się na plaży ze wszystkiego i weszli. Jak zaczęli spieprzać, to nawet rzeczy nie zabrali (śmiech). Całe szczęście, że nikomu nic wielkiego nic się nie stało. Problem był tylko taki, że na drugi dzień nie było w czym grać. Pokradli im te buty, które zostawili na brzegu.
Były w Sudanie jakieś swoje dziwne zwyczaje, które dla Europejczyka mogą być szokujące?
Jak w Ranczo jest babka, to oni wierzą w takie kobiety. Nie wykorzystali kilka sytuacji w meczu, to powiedzieli, że trzeba złożyć ofiarę. Przyprowadzili cielę na stadion i poderżnęli w tunelu. Że krew, że to… Ja na to nawet nie patrzyłem.
W miejscach, w których pracowałem, trzeba było też uważać na babole językowe. Później już się dogadywałem po angielsku, wcześniej miałem tłumacza, który w Sudanie był zarazem wiceministrem kultury i sztuki. Znał język, bo kończył dwie uczelnie w Krakowie. Ja już miałem mętlik w głowie. Najpierw byłem w Szwecji, to się szybko szwedzkiego nauczyłem. Potem coś tam kumałem po izraelsku, a potem poleciałem do Arabii Saudyjskiej i Egiptu. Najgorzej było, jak przez przypadek palnąłem tam fokstrota w izraelskim. Im się to bardzo nie podobało.
W ogóle trzeba było się tam pilnować. Poszliśmy raz w Egipcie na malucha, a w takim upale to – wie pan – kielicha wypić i już jest telefon w głowie. Strzelamy z prezesem misia, robimy buzi-buzi, on rozanielony krzyczy:
– Wojto, Wojto!
Ja się zapomniałem i zrobiłem też buzi-buzi do jego żony. Chryste Panie… Wszyscy nagle tam od nas pouciekali. Zhańbiłem mu żonę! Nijak nie dało się ich przeprosić. Tłumaczyliśmy, że u nas to jest przyjęte za normalne, ale nie dało się go przegadać. Żona zhańbiona i koniec. Nie mogłem tego zrozumieć. W końcu nie wytrzymałem i powiedziałem mu:
– Masz jeszcze trzy, więc się bujaj naleśniku i nie pierdol.
Niemiło było już jednak do samego końca mojej pracy w Egipcie.
Powiem panu szczerze na koniec, że mnie to boli, jaką brzydką nagonkę zrobiono na starszych trenerów. Ja nie jestem grzybem wyrosłym w jedną noc i rano nie uschnę. Nie mówię “a, bo dawniej…”, “a, bo za moich czasów…”. Nie, nie o to chodzi. Jak trener pracował tyle lat, nie można go traktować jak głąba. Od kogo młodzi mają się uczyć? Nie ma kontynuacji procesu szkolenia, kto przychodzi, to zaczyna od nowa. Zamiast tego nas wszystkich się bierze w odstawkę i krzyczy: starych precz! Do widzenia! Trenerzy z przyprószoną siwizną są z czasów, które cechowały lojalność, fachowość i zwykła prostota uczciwego zaangażowania. Powinniśmy sugerować się słynną wypowiedzią Hemingwaya. że jeśli ludzie wnoszą w ten świat tyle męstwa, świat powinien ich zabić, żeby złamać. Świat łamie każdego i wielu potem wzmacnia się w miejscu złamania, ale tych, którzy się nie chcą się złamać zabija. Najlepszych, najodważniejszych – bez różnicy. Jeśli nie jesteś ani jednym ani drugim ani trzecim, zabije także ciebie, tylko że bez żadnego pośpiechu.
Ja sobie tylko myślę w duchu: – Jak wy będziecie mieć moje lata, to będziecie o kiju srać chodzić.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK