“Weźmiemy go, jeśli znajdziemy kupca na Jamesa”, “Łykniemy go, jeśli jeszcze odrobinę spuścicie z ceny”, “Jutro damy wam znać, jak wygląda sytuacja”, “Potrzebujemy jeszcze kilku dni”… Na okładkach madryckich dzienników sportowych niemal dzień w dzień informowano ostatnio o tym, że już za chwileczkę, już za momencik Real Madryt ogłosi transfer André Gomesa. Cała operacja według tamtejszych dziennikarzy miała znajdować się już na ostatniej prostej, a sam zawodnik czekał tylko, aż “Królewscy” podsuną mu do podpisania umowę.
Koniec końców – z transakcji nici. Barcelona postanowiła wykorzystać fakt, że Real zabierał się do sprawy jak pies do jeża i bez robienia zbędnego hałasu położyła pieniądze na stół, zapakowała towar do torby i zadowolona wróciła do stolicy Katalonii. Zamiast robienia szopek włodarze “Blaugrany” po prostu wykonali telefon, wlecieli z konkretami i po sprawie. Szybka akcja zakończona powodzeniem. Interes ubity, odwieczny rywal obszedł się smakiem, a sama “Duma Katalonii” od przyszłego sezonu będzie miała w swoich szeregach gościa wydającego się mieć papiery na poważne granie.
W tym miejscu należy też jednak wspomnieć, że Valencia dla Realu praktycznie od zawsze miała opracowany osobny taryfikator. Początkowa cena dla “Królewskich” miała wynosić 65 milionów euro, a zmniejszona została dopiero po zaproponowaniu włączenia w operację Nacho i Kovacicia oraz Asensio lub Jesé. Według hiszpańskich mediów Barcelona za Gomesa zapłaciła zaś 35 milionów, a 20 kolejnych zapisanych jest w zmiennych. Nawet jeśli wciąż nie jest to cena mocno promocyjna, to jednak wydaje się, że na Mestalla, podobnie jak kilka lat temu w przypadku Davida Villi, mieli dość jasne preferencje odnośnie tego, dokąd sprzedać swojego najlepszego piłkarza.
Choć Valencia w ostatnim sezonie spisywała się fatalnie, André Gomes akurat nie miał się czego wstydzić. Na tle kolegów był on tam bowiem jednym z niewielu graczy, którzy po zakończeniu minionych rozgrywek Primera División mogli stanąć przed lustrem i stwierdzić z czystym sumieniem, że nie dali dupy. Nie ma się też co zbytnio oszukiwać, że – abstrahując już od występów na mistrzostwach Europy – bycie najjaśniejszym ogniwem w zawodzącej na całej linii drużynie “Nietoperzy” stanowiło dla niego idealne okno wystawowe.
Gomes na pierwszy rzut oka stylem gry dość mocno przypomina Andresa Iniestę – technika, krótkie prowadzenie piłki, przegląd pola i czucie gry. W odróżnieniu do Hiszpana dysponuje jednak także niezły uderzeniem oraz zdecydowanie większym przyspieszeniem i siłą. Do tego jest od niego dziewięć lat młodszy i ma lepsze warunki fizyczne (188 cm wzrostu), które jednak w żaden sposób nie wpływają na jego zwrotność. Czy nadaje się do Barcelony? Oceńcie sami:
Choć panująca w środku pola konkurencja w Barcelonie nie jest szczególnie zacięta, na jego transferze tak czy siak ktoś będzie musiał ucierpieć. Największym poszkodowanym na tę chwilę wydaje się zdecydowanie Ivan Rakitić. Jako że miejsce w pierwszym składzie Iniesty i Busquetsa nie podlega żadnej dyskusji, a Arda na murawie wyglądał najczęściej bardziej na gościa zbierającego pokemony, to właśnie Chorwat w sezonie 2015/16 najczęściej wybiegał w podstawowej jedenastce obok wspomnianej na początku zdania dwójki. I – trzeba przyznać – spisywał się co najmniej dobrze.
Teraz wszystko może jednak ulec zmianie. Swoje obawy dotyczące przyszłości Rakiticia uzewnętrznił już dziś zresztą na Twitterze jeden z jego agentów, zamieszczając enigmatyczny wpis o treści “Już chyba czas sobie pójść…”. My jednak – mając na uwadze fakt, że Iniesta i Busquets nie cieszą się raczej sławą ludzi ze stali – z podobnymi deklaracjami jeszcze przez chwilę byśmy się wstrzymali. Czy Gomes będzie w stanie z miejsca odpalić i wskoczyć na wyższy poziom od Chorwata? Idealny temat do gdybania.
Tak czy owak, nie będziemy ukrywać, że w ogólnym rozrachunku dosyć podoba nam się sposób działania Barcelony podczas tego okienka. Po cichu i konkretnie, bez robienia dookoła zbędnego szumu, bez ciągnących się tygodniami telenoweli. Podobną taktykę przybrano bowiem nie tylko przy zatrudnianiu byłego już pomocnika Valencii, lecz także Samuela Umtitiego i Lucasa Digne’a. W hiszpańskich realiach – szczególnie wśród topowych klubów – tego typu załatwianie spraw było do tej pory zdecydowanie rzadkością. Na ostateczną ocenę efektów przeprowadzonych przez “Blaugranę” dyskretnych transakcji trzeba jednak będzie jeszcze poczekać do startu sezonu.
Fot. FotoPyK