Jeden z najważniejszych zarzutów do młodzieży nie zmienia się od kilkunastu lat. Niezależnie czy chodzi o komputery, popularne “pegasusy”, czy najnowsze konsole czwartej generacji – dzieciaki XXI wieku zbyt wiele czasu spędzają w pozycji siedzącej. Sedenteryjny (a co, nie po to studiowałem, żeby się nie pochwalić znajomością takiego ładnego słowa) tryb życia, brak jakichkolwiek celów poza dobrymi fragami w Counter-Strike’u, brak słońca, brak powietrza, brak wszystkiego, co pojawia się dopiero po wyjściu ze swojego zaciemnionego zasłonkami pokoju. Zaciemnionego, bo słońce świeci w monitor i przeszkadza w grze.
Lista zawsze jest pod ręką, dyżurne panie psycholog i lekarze również. Gdy nie ma akurat żadnego tematu politycznego, bez żadnego problemu można odpalić w mediach kartę-pułapkę: dzieciaki tyją. Dzieciaki nie grają już w klasy. 15-latkowie uprawiają sport raz w tygodniu, ale w sumie nie można ufać wynikom tych badań, bo część ankietowanych do uprawiania sportu zaliczyła grę w fifę.
A gdy akurat nie narzekamy, że dzieciarnia siedzi przed komputerem/konsolą, to dorzućmy, że rozmawia ze sobą tylko przez Facebooka i Messengera. Że gdy wyłącza gry komputerowe, to po to by odpalić media społecznościowe, gdy odchodzi od komputera, to tylko po to, by zasiąść do smartfona.
Zasadniczo ten jęk jest zrozumiały. Wszyscy martwimy się o nasze emerytury, a jeśli dzisiejsze dzieciaki nie zmienią swoich przyzwyczajeń żywieniowych i życiowych może się okazać, że przeżyjemy wielu z nich. Sam jestem pierwszy do rzucania kamieniem w okna, które w piękne lipcowe dni zasłania gruba kotara. Sam jestem pierwszy do odcinania im Internetu, do usuwania kont na fejsie z przyczajki i ciągnięcia na jakiekolwiek treningi, a jeśli nie treningi, to chociaż do rozmowy z rówieśnikami.
Ale na ten moment krzyk dotyczący otyłości ustąpił zupełnie innej kategorii narzekań. Ta przeklęta niesforna młodzież śmie… łapać pokemony!
Pokemon Go. Fenomen ostatnich tygodni. Gra miejska na smartfony – łazisz po osiedlu czekając, aż telefon zawibruje, a gdy to się stanie – wykonujesz dwa ruchy na jego ekranie.
Młodzież wyszła z domów.
Młodzież spędza czas na świeżym, letnim powietrzu.
Młodzież spaceruje gubiąc zbędne kalorie.
Młodzież oderwała wzrok od monitorów komputerów i ekranów telewizyjnych (ale wbiła w smartfony, coś za coś).
Młodzież wspólnie (!) poluje, bo to zwiększa szansę na trafienie dorodnych okazów (!!!).
Okazało się, że to ostateczny dowód na upadek naszej cywilizacji. Nie katastrofalna demografia, nie wojny, nie zamachy. Fakt, że wreszcie twórcy gry smartfonowej znaleźli banalnie prosty sposób na wyprowadzenie gówniarzerii na ulice swoich miast wywołał tak kosmiczne poruszenie, jakby co najmniej ujawniali w swojej produkcji przepis na domową kokainę. Próbowali nauczyciele. Próbowali wychowawcy. Próbowali rodzice. Wyjdź, zrób coś, chociaż na spacer, chociaż na kwadrans. Nie udawało się. Cel osiągnęli dopiero twórcy aplikacji na telefony, których aktywność fizyczna użytkowników obchodzi mniej więcej tak, jak wyniki drugiej ligi łotewskiej.
A teraz ci sami nauczyciele, wychowawcy i rodzice zamartwiają się – poszaleli! Łażą po tym mieście jak duchy, niektórzy nawet w nocy. Śmieją się do tych telefonów i przechwalają, kto więcej wyłaził. Skandal. Granda. Koniec świata.
Niesamowite. Okej, rozumiem oburzenie, gdy zmuszone do wydawania specjalnych oświadczeń zakazujących łapania pokemonów są muzea czy lotniska. Gdy dochodzą głosy o jakichś gapowiczach, którzy wpatrzeni w ekran telefonu wpakowali się pod tramwaj, albo na ulicę. Ale jednak przy tych wszystkich ekstremalnych przypadkach, wiele tysięcy osób po prostu znalazło motywację, by ruszyć dupsko sprzed komputera i zamiast nabijać kolejny level ruszając kciukiem, nabić go 5-kilometrowym spacerem. Że to mało? Że to wciąż nie sport, że nadal “psują się oczy”? Co z tego?
Nawet jeśli tylko jeden użytkownik poszedłby za sprawą tej gry na jeden kilometrowy spacer, uznałbym to za pożyteczne. Wiadomo, idealny model to słynne “3x30x130” czyli trzy 30-minutowe treningi w tygodniu z tętnem na poziomie 130. Ale przez lata dla wielu nieosiągalne było “1×1”. Jedno wyjście z domu nie do pracy czy szkoły, ale na spacer. Choćby i kilometrowy. Choćby i po bułki.
Dlatego teraz, gdy pół świata ruszyło trenować pokemony podczas długich wojaży po mieście, nie boję się. Nie załamuję rąk. Jestem dumny, że w tak spektakularny sposób świat gier zaczął naprawiać to, co sam zepsuł usidlaniem graczy na długie tygodnie przed coraz bardziej angażującymi grami.
Chciałbym, by za Pokemon Go poszły Call of Duty Go, FIFA Go i Football Manager Go. O, w tym ostatnim – żeby zatrudnić skauta musisz samemu pójść na mecz. Albo złota karta piłkarza w Fifie on-line za wykonanie smartfonem zdjęć na 50 stadionach. Albo jeszcze tysiąc innych sposób, dzięki którym będzie się dało połączyć zwiększenie zainteresowania grą i zaktywizowanie tych biednych zombie zamkniętych przez większą część tygodnia w czterech ścianach z monitorem.
I z bólem serca przyznaję – wolę, by dzieciaki grały w Pokemon Go, niż choćby moje ulubione gry z serii Elder Scrolls. W Skyrimie pyknęło mi w ubiegłym tygodniu 220 godzin gry. Gdybym poświęcił te 220 godzin na Pokemony, nie potrzebowałbym dziś diety.