Sami byliśmy zwolennikami rozwiązania, w którym Dominik Furman wybiera klub na miarę swoich możliwości. Żadne Tuluzy czy Werony, gdzie praktycznie nie powąchał murawy, i nawet nie Legia, w której ciężko mu było o regularne występy w pierwszym składzie. Wisła Płock od początku wydawała nam się klubem na odpowiednim poziomie, w którym Furman będzie mógł naprawdę się odbudować. Kiedy jednak zobaczyliśmy go wczoraj przed pierwszym gwizdkiem w Płocku, jakiegoś takiego przybitego, bladego, z opatrunkiem na głowie, uświadomiliśmy sobie, jak bardzo jego kariera rozwinęła się nie po jego myśli. Momentalnie ujrzeliśmy Dominika w pamiętnej scenie z “Dnia świra” Marka Koterskiego:
– Co się stało? Zjedz coś.
– Mamo, nie jestem głodny. Uderzyłem się w skrzynkę.
Szybko się jednak okazało, że to tylko pozory, i że Dominik nie jest smutny, ale po prostu skoncentrowany. Jeden mecz to rzecz jasna zbyt mało na miarodajne oceny, ale Furman pokazał, że pół roku siedzenia na ławie w Weronie wcale go nie wykoleiło. To nie jest wrak piłkarza, jak to się często zdarza w przypadku innych powrotów z zagranicy, ale gość, który już w swoim pierwszym meczu był w stanie poprowadzić drużynę do zwycięstwa. W kolejnych spotkaniach Dominik będzie natomiast pracował na potwierdzenie tezy, że – mimo braku gry – runda we Włoszech nie była czasem straconym. I że zamierza podążyć drogą Rafała Wolskiego czy Filipa Starzyńskiego, którzy siedząc na ławie w lepszych klubach potrafili zrobić mniejszy lub większy krok do przodu. A później zanotowali niezwykle efektowne powroty do Ekstraklasy.
Pamiętajmy też, że odejście Furmana z Legii na początku roku nie miało wymiaru wyłącznie sportowego. Rzecz jasna Dominik miał dużą konkurencję i nie do końca mieścił się w wizji Czerczesowa, ale – gdyby nie zapisana kwota wykupu w wysokości 900 tysięcy euro – być może Legia dałaby mu kolejną szansę. W Warszawie oczywiście nie żałują, bo w miejsce Furmana wzięto Borysiuka, który kosztował mniej (pół miliona euro), pomógł spełnić cele (dublet) i po pół roku został sprzedany z przeszło trzykrotną przebitką. Manewr z Arielem to majstersztyk w wykonaniu Legii, ale pod względem sportowym ciężko było mówić o zwiększeniu siły zespołu. Kiedy pół roku temu zestawiliśmy liczby Borysiuka i Furmana, ten drugi w większości aspektów wypadał jednak lepiej.
Ten sezon Furman zaczął fantastycznie. Gol i asysta w meczu z faworyzowaną Lechią, a przy tym praca na całej długości boiska i rzucająca się w oczy odpowiedzialność za grę. Wczoraj Wisła Płock miała na boisku prawdziwego lidera, do którego w każdej sytuacji można było podać piłkę. Inauguracja sezonu w wykonaniu Furmana była więc imponująca, ale – co ciekawe – jednak nieco słabsza, niż przed rokiem. W pierwszym meczu sezonu 2015/16 Furman zagrał jeszcze lepiej, bo strzelił Śląskowi gola z trudniejszej pozycji (z rzutu wolnego) i dołożył do tego dwie asysty. Wtedy były to jednak miłe złego początki, bo rundę jesienną w lidze Dominik zamknął z dwoma golami i dwoma asystami, czyli w pozostałych trzynastu meczach strzelił już tylko jednego gola. Jakkolwiek spojrzeć, pod względem trafień wypracowanych dla zespołu, w pierwszym meczu zrobił trzy razy więcej niż przez całą resztę rundy. I to chyba dla niego najlepsza przestroga.
Ale też nie ma co doszukiwać się problemów na siłę. Póki co wiele wskazuje, że Wisła Płock i Dominik Furman zrobili bardzo mądry ruch. Po pierwszej kolejce wygląda to na klasyczny układ win-win.
Fot. 400mm.pl