„20 milionów za tego drewniaka? Interes życia!”, myślał sobie zapewne niejeden kibic Realu Madryt, gdy dwa lata temu Álvaro Morata opuszczał stolicę Hiszpanii. Dziś natomiast niewielu dziwi fakt, że napastnik za 30 milionów euro wraca na stare śmieci. O jego ponownym ściągnięciu mówiło się już gdzieś od roku i choć początkowo przypuszczano, że Real odkupił go jedynie po to, by po pięciu minutach sprzedać z zyskiem, to obecnie wszystko wskazuje na to, że z drużyną będzie on przebywał co najmniej do końca okresu przygotowawczego. Czy Morata rzeczywiście ma czego szukać po ponownym zameldowaniu się na Santiago Bernabéu?
Choć transfer ten już od jakiegoś czasu tak naprawdę wisiał w powietrzu, jego oficjalne ogłoszenie mogło przejść nieco niezauważone z powodu trwających mistrzostw Europy. Tak czy inaczej, warto mu się przyjrzeć, ponieważ – jakkolwiek patrzeć – mówimy przecież o podstawowym napadziorze ekipy Vicente Del Bosque oraz o – na chwilę obecną – najlepszym, wraz z Garethem Bale’em, strzelcu trwającego czempionatu Starego Kontynentu. Nawet jeśli w stolicy Hiszpanii nikt nie patrzy już dziś na Moratę jak na kompletnego parodystę, co przecież wcześniej było na porządku dziennym, wielu wciąż ma jednak wątpliwości co do tego, czy Florentino Pérez postąpił słusznie.
Na korzyść takiego rozwiązania przemawia niewątpliwie fakt, że w Madrycie przez długi czas nie ustawały przecież dyskusje na temat sprowadzenia na Santiago Bernabéu kogoś, kto stanowiłby realną alternatywę dla Karima Benzemy, który raczej nigdy nie był uważany za gracza nie do zdarcia. Francuz stosunkowo często doznawał urazów, przez co w zeszłym sezonie w Realu na szpicy Zinédine Zidane był zmuszony stawiać w niektórych meczach na nieopierzonego Borję Mayorala. Biorąc pod uwagę fakt, że często z gry wypada także Gareth Bale, obecność Moraty w kadrze może okazać się w pewnym momencie sezonu nieoceniona. Tym bardziej, że wychowanek „Królewskich” – choć przez większość uznawany jest za typową dziewiątkę – to dzięki swojej szybkości tylko niewiele gorzej czuje się grając bliżej skrzydła.
Wątpliwości można mieć jednak co do jego skuteczności. No bo – powiedzmy sobie szczerze – dwanaście goli we wszystkich rozgrywkach w minionym sezonie łba nie urywają. Jeszcze wcześniej – piętnaście sztychów, czyli też bez rewelacji. Jego bilans trochę ratują jednak asysty – w minionym sezonie Morata uzbierał ich dwanaście, zaś w sezonie 2014/15 – siedem.
Z drugiej strony, Moracie nie można odmówić jednego – w Juventusie słynął on z cechy, która w klubie takim jak Real Madryt może okazać się na wagę złota – nawet jeśli nie ładuje on po 40 goli w sezonie, to gra dobrze w najważniejszych meczach. Być może stwierdzenie, że podczas EURO Morata ciągnie reprezentację Hiszpanii za uszy będzie przesadzone, jednak jego trzy bramki w fazie grupowej stanowią więcej niż połowę dorobku całej drużyny. Poza tym, to właśnie Álvaro był autorem zwycięskiego gola w finale pucharu Włoch, a w Madrycie do dziś doskonale pamiętają, jak wyeliminował ich w półfinale Ligi Mistrzów (w finale przeciwko Barcelonie również trafił do siatki).
Największe obawy dotyczą jednak tego, czy napastnik najzwyczajniej w świecie poradzi sobie z presją. Jeszcze przed odejściem do Turynu nieraz obrywało mu się od kibiców Realu. Tym razem ciśnienie będzie znacznie bardziej odczuwalne, ponieważ oczekiwania względem Álvaro będą o niebo większe. Z założenia Morata ma być już bowiem zawodnikiem, który w razie potrzeby ma wejść na boisko i błyszczeć. Nie będzie tłumaczyć go to, że dopiero co zameldował się w pierwszym zespole, nie będzie gadek, że ma jeszcze trochę czasu na okrzepnięcie. Ma odpalić od razu.
Jasne, Morata w Juventusie bardzo się rozwinął, jednak nikomu nie trzeba chyba tłumaczyć, że gdzie jak gdzie, ale akurat na Santiago Bernabéu wyjątkowo szybko można przebyć drogę z nieba do piekła. Marnowanych sytuacji nie będzie mu się wybaczało tak łatwo. Będzie się od niego natomiast wymagało rzeczy takich jak ta:
W gruncie rzeczy trzeba też przyznać wprost, że „Królewscy” nie ryzykują zbyt wiele. Moratę puścili za 20 milionów, a z powrotem do siebie ściągają za 30 milionów. 10 baniek za wychowanie sobie grajka w klubie ze ścisłej europejskiej czołówki to – jak na Real – nie jest jakaś zawrotna suma. Tym bardziej, że nawet jeśli wychowanek nie spełni pokładanych w nim nadziei, potencjalnych kupców na pewno nie zabraknie. Przeciwnie – „Los Blancos” na jego ewentualnej dalszej sprzedaży wciąż mogą wyjść na plus.
Janusz Banasiński