Popcorn i słonecznik już nie wystarczą. Teraz kibice Primera División – i to niemal równo połowy ligi – muszą powoli zacząć chodzić na mecze z kalkulatorami. Jakby to ujął Andrzej Strejlau – sytuacja tabelaryczna skomplikowała się na tyle, że na dziś jedyne, co wiemy, to nic. Pięć drużyn praktycznie się utrzymało, a reszta leje się o mistrza, puchary i pozostanie w elicie. Przy tym nagromadzenie meczów jest takie, że zwyczajnie można się w tym wszystkim pogubić. Dlatego postanowiliśmy delikatnie wam pomóc i przypomnieć, co od jutra będzie się tam działo w rywalizacji o tytuł.
Barcelona zaliczyła najgorszą serię za kadencji Luisa Enrique i podłączyła do prądu Atletico z Realem. Niektórzy już porównują ten sezon do rozgrywek 2003/04, kiedy „Królewscy” z Carlosem Queirozem na ławce przerżnęli siedem z dziesięciu meczów w końcówce i spadli z pierwszego miejsca na czwarte. Aż taka degrengolada Barcelonie nie grozi, ale poniższy wykres z dzisiejszej „Marki” mówi bardzo wiele.
Od ostatniej przerwy reprezentacyjnej brutalnie spadła produktywność trójki MSN, brakuje poważnych zmienników, a i – jak określa to katalońska prasa – siadła też „klasa średnia”, którą tworzą Arda, Rakitić, Alves czy nawet momentami Pique. Efekt? W żadnej z pięciu najsilniejszych lig europejskich nie ma też dziś takiego ścisku w czołówce. – Przyzwyczajamy się do jedzenia kawioru – barwnie określił poziom tego sezonu szef La Liga, Javier Tebas.
Ale dobra, płyniemy do brzegu. Kto w tym momencie ma najwygodniejszą sytuację? Teoretycznie oczywiście Barcelona ze względu na przewagę punktową i bramkową.
A jak to wygląda w terminarzu?
BARCELONA
Deportivo (W)
Sporting (D)
Betis (W)
Espanyol (D)
Granada (W)
ATLETICO
Athletic (W)
Malaga (D)
Rayo (D)
Levante (W)
Celta (D)
REAL
Villarreal (D)
Rayo (W)
Sociedad (W)
Valencia (D)
Deportivo (W)
Pierwsze wnioski? Najłatwiejsza droga – może nie licząc jutrzejszego meczu – przed Atletico. Trafnie to ujął Diego Simeone: „Kalendarz wymaga od nas wygrywania, wygrywania i wygrywania”. Z pozostałymi przeciwnikami Los Colchoneros powinni sobie poradzić. Barcelona? Jeśli jutro pyknie Deportivo, z którym zremisowało w pierwszej rundzie 2:2, potem ścieżka będzie w miarę komfortowa. Piszemy „w miarę”, bo Betis na własnym stadionie bywa niewygodny (4-6-6), a derby z Espanyolem – co pokazał ten sezon – naprawdę rządzą się swoimi prawami. Bywa niesamowicie brutalnie, krew, pot i łzy, co Barcelonę niekiedy wytrąca z równowagi. Najbardziej wymagających rywali ma natomiast Real i tego chyba nie trzeba nawet uzasadniać. Villarreal to ścisła czołówka, Rayo walczy o utrzymanie, Sociedad u siebie ograło Barcę, Valencia wybudziła się za Pako Ayestarana, a Deportivo – mimo słabej wiosny – to drużyna, którą stać na wszystko, co pokazała – jako się rzekło – Dumą Katalonii. Przy tym jednak obie ekipy z Madrytu czekają po drodze dwa mecze w Lidze Mistrzów, co może dodać skrzydeł, ale może też wypompować.
Przed Barceloną trzy wyjazdy, przed Atletico dwa, a przed Realem trzy. Jedna wielka zgadywanka.
To jedna strona medalu. Druga jest taka, że „Królewscy” po ostatnim „El Clasico”, odrobieniu strat z Wolfsburgiem czy nawet licznych wpadkach Barcelony wydają się potwornie mocni mentalnie. Zidane oczywiście tonuje euforię, bo przy takim dream-teamie łatwo o odfrunięcie, ale i on zaczyna się bronić wynikami. Spójrzcie na porównanie tabeli za Beniteza i „Zizou”.
Zaskoczeni? Real momentami rozczarowywał (Betis, Granada, Las Palmas), ale punktował. 12-2-1 to fantastyczny wynik. Właśnie z Francuzem na ławce Los Blancos zaliczyli w tym sezonie pierwszą serię siedmiu ligowych zwycięstw z rzędu, która zresztą jeszcze nie została przerwana. Reasumując – tam zwyczajnie może wydarzyć się wszystko i jakiekolwiek próby przewidywania wyników to jedynie wróżenie z fusów. Zabawa.
A skoro zabawa, to może i wy się wypowiecie?