Priorytetem jest dla nas awans do europejskich pucharów, ale ja wciąż myślę o obronie „majstra”. Dopóki piłka w grze i są matematyczne szanse… Co prawda ostatnio nie graliśmy jakoś porywająco, nasza dyspozycja mogła nie dawać kibicom powodów do takiego optymizmu, ale… – mówi w Fakcie i Przeglądzie Sportowym Dawid Kownacki.
FAKT
Miał wypadek, siedział na ławce – to opis wczorajszej sytuacji Roberta Lewandowskiego. To była stłuczka, nic się nie stało, poza tym Guardiola – zdaniem Faktu – brał pod uwagę, że w przypadku żółtej kartki z Benfiką straciłby Lewego w pierwszym meczu półfinałowym.
Obok wypowiada się Dawid Kownacki: Lech dostał drugie życie.
Teraz Kownacki skupia się na finiszu ekstraklasy, której nikt w Kolejorzu nie ma jeszcze zamiaru spisywać na straty. – Można powiedzieć, że dzięki reformie dostaliśmy drugie życie – przyznaje „Kownaś”. Okazało się bowiem, że poznaniacy tracą tylko punkt do podium. – Priorytetem jest dla nas awans do europejskich pucharów, ale ja wciąż myślę o obronie „majstra”. Dopóki piłka w grze i są matematyczne szanse… Co prawda ostatnio nie graliśmy jakoś porywająco, nasza dyspozycja mogła nie dawać kibicom powodów do takiego optymizmu, ale… No właśnie, podczas tych dodatkowych siedmiu meczów wszystko może się zmienić – przekonuje lechita.
Jerzy Podbrożny przekonuje, że w piłce trzeba mieć grubą skórę. A po przejściu z Lecha do Legii – jeszcze grubszą.
Na kolejnej stronie dwa interesujące tematy:
– Była gwiazda Dynama, Ołeksandr Zawarow krytykuje Łukasza Teodorczyka. Mówi, że to dobry zawodnik, ale nie prezentuje wysokiej klasy, dodatkowo jest często kontuzjowany i brak mu stabilizacji. Jego zdaniem, Teo powinien zagrać 10 dobrych meczów, by się zaaklimatyzować. Póki co stracił jednak miejsce w składzie.
– Piłkarze Śląska, którym latem wygasają umowy, harują aż miło. Mowa o Abramowiczu, Dudu, Pawelcu, Hołocie i Hateleyu.
GAZETA WYBORCZA
Kilka słów o tym, jak Barca padła w Madrycie.
W środę nie wyglądała na jedną z najlepszych drużyn w historii, nie zostanie pierwszą drużyną, która wygrała Ligę Mistrzów dwa razy z rzędu. Przegrała 0:2 i w półfinale zagra Atlético. Ta historia miała trwać krótko, a minęły już dwa lata i nic nie wskazuje, by zbliżała się do końca. Hiszpańską piłką nie rządzą już potęgi z Camp Nou i Santiago Bernabéu. Na Vicente Calderón wyrosła drużyna, która potrafi rozbić Real Madryt 4:0 i dwukrotnie wyeliminować Barcelonę w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. (…) Można oczywiście powiedzieć, że ekipa Diego Simeone wykorzystała słabszy moment rywali – Barcelona przegrała właśnie dwa ligowe mecze z rzędu, co nie zdarzyło jej się od jesieni 2014 r. W pierwszym meczu ćwierćfinału LM zaczęła strzelać dopiero, gdy Atlético grało w dziesiątkę. Ale lepiej powiedzieć, że madrytczycy wycisnęli z siebie tyle, ile mogli. A nawet więcej. Tymczasem stojące na palcach Atlético mogłaby powstrzymać jedynie Barcelona, która również znajduje się w szczytowej formie. Gospodarze tylko teoretycznie byli w środę w złej sytuacji. Porażka 1:2 w pierwszym meczu oznaczała, że muszą wygrać, ale w planie Simeone zmieniła niewiele. Wiadomo było, że grę prowadzić będą goście, Atlético miało tylko nie dopuszczać ich pod bramkę i wykorzystać błędy. I tak było. Barcelona przez cały mecz utrzymywała piłkę ponad 70 proc. czasu, ale przed przerwą oddała tylko jeden celny strzał (niegroźnie uderzał Neymar zza pola karnego). Messi – Neymar – Suárez znów nie wyglądali na trio złożone z pierwszego, trzeciego i piątego gracza plebiscytu Złota Piłka, lecz na piłkarzy pospolitych, którym przydarzyła się przykrość gry na Calderón. To chyba największe osiągnięcie Simeone – przy jego zespole gwiazdy zamieniają się w Ziemian, w meczach z Atlético nie sposób odróżnić genialnego napastnika od prostego, skupionego na destrukcji defensywnego pomocnika. Wszyscy pocą się tak samo.
Paradoks Zlatana – pisze Rafał Stec.
Próbuje od 2001 r., a osiągnął ledwie jeden półfinał. Nie ma innego tak wybitnego piłkarza, którego dorobek w Lidze Mistrzów byłby tak nędzny. (…) Ibrahimović zasłużenie uchodzi za wirtuoza, zdolnego do wyczarowywania zagrań bajecznych, o których inni nie umieją pomyśleć. Jego popisowy numer, kombinacja wspaniałej techniki i sprawności posiadacza czarnego pasa w taekwondo, to uderzenie piłki piętą, wykonywane na dowolnej wysokości – strzelił dzięki niemu mnóstwo goli w klubach i reprezentacji Szwecji. Jest Zlatan – mało kto mówi lub pisze o nim po nazwisku – graczem w swej oryginalności niepowtarzalnym, jest charyzmatycznym liderem na boisku, jest błyskotliwą osobowością poza nim. Przedstawia się jako “bóg” i mówi o sobie w trzeciej osobie, ale to nie bufonada Wałęsy, on traktuje wizerunek megagwiazdora z dystansem. I dowcipem – kiedy obiecuje paryżanom, że jeśli postawią jego pomnik zamiast wieży Eiffla, to przedłuży kontrakt. I gdybyśmy skupili się na trofeach krajowych, to jego dorobek rzeczywiście odzwierciedlałby reputację gracza zjawiskowego. Przez 15 lat z Ajaxem, Juventusem, Interem, Barceloną, Milanem i PSG szwedzki napastnik aż 13 razy zdobywał mistrzostwo Holandii, Włoch, Hiszpanii i Francji (ale dwa utracił wskutek afery Calciopoli) – byłby tu absolutnym rekordzistą, gdyby nie jego przyjaciel, podążający za nim od klubu do klubu obrońca Maxwell. 11 oficjalnie uznanych tytułów Ibrahimovicia to tyle, ile uzbierali razem wzięci Messi (siedem) i Ronaldo (cztery). Jeśli jednak zanalizujemy jego bilans w LM, to otrzymamy wynik szokująco mizerny, poniżej godności nawet znacznie mniej renomowanych piłkarzy. Odkąd Ibrahimović w 2001 r. przepadł wraz z Ajaxem w eliminacjach, wystąpił we wszystkich edycjach – raz odpadł w fazie grupowej, cztery razy w 1/8 finału, osiem razy w ćwierćfinale i raz w półfinale.
SUPER EXPRESS
Superak zachęca do głosowania w sondzie: czy jesteś za tym, by również kobiety komentowały piłkę nożną? Poza tym, Piszczek opowiada, że Klopp to jego dobry kolega. Krótka rozmówka.
Przywitał cię tak jak zawsze?
– Masz na myśli “rusz d…” (śmiech)? Na szczęście obyło się bez tego słynnego zdania (tak po polsku Klopp pokrzykiwał do naszych piłkarzy w czasie pracy w BVB, – red.)
Po sezonie do Dortmundu wróci Jakub Błaszczykowski. Przebije się do składu?
– To na tyle dobry piłkarz, że poradziłby sobie w każdej drużynie. O tym, że Kuba wróci, dowiedziałem się z mediów. Trener Tuchel także, zresztą nie rozmawiałem z nim na ten temat.
W Bundeslidze do Bayernu tracicie 7 punktów. Wierzycie jeszcze, że ich dogonicie?
– Strata punktowa do Bayernu jest bardzo duża, a do końca sezonu nie zostało zbyt wiele meczów. Bayern wciąż wygrywa i wiedzieliśmy, że będzie trudno ich dogonić. Nie rozmawiamy w szatni o możliwości zdobycia mistrzostwa Niemiec, mamy też inne cele, bo walczymy jeszcze w ćwierćfinale Ligi Europy i półfinale Pucharu Niemiec.
No i jeszcze w paru słowach o sytuacji z Lewandowskim, ale nic tutaj odkrywczego.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładkę mógłby skomentować Jan Tomaszewski jednym ze swoich stwierdzeń: za dużo grzybów w barszczu.
Nie wierzę w szczęście – mówi Filip Bednarek, bramkarz FC Utrecht.
24 kwietnia Utrecht gra w finale Pucharu Holandii z Feyenoordem. Jest szansa, że zobaczymy pana w bramce?
– I to w miarę duża, bo podstawowy bramkarz Robbin Ruiter złamał dłoń w dwóch miejscach. W meczach, które zostały po drodze, na pewno wystąpię, bo on stawia wszystko na jedną kartę i chce być zdrowy na finał. Wiadomo, że Utrecht nie gra takich spotkań co roku, to duże wydarzenie.
Latem opuścił pan Twente po siedmiu sezonach. Była możliwość, żeby tam zostać?
– Nie. Wszystkie wygasające kontrakty nie mogły zostać przedłużone. Klub był w złej sytuacji finansowej, odebrano mu 6 punktów i groziła mu utrata licencji, w tym sezonie też ma 3 punkty ujemne. Los za mnie zdecydował i dobrze się stało. W Twente spędziłem prawie jedną trzecią życia, to dla mnie w pewnym sensie dom, ale potrzebowałem nowych impulsów.
Z kolei Jerzy Podbrożny wspomina: Przeszedłem do Legii bezboleśnie.
W Legii w debiucie nie zdobył pan bramki, ale później trafiał do siatki w trzech kolejnych meczach. Kasper Hamalainen powinien panu zazdrościć.
– A w tym debiucie, pamiętam, że w Lubinie wygraliśmy 2:1, miałem asystę. Przejście z Lecha do Legii nigdy nie jest łatwe, jednak faktycznie jakoś bezboleśnie przez to przebrnąłem. Mówię o sprawach sportowych, bo z innymi były kłopoty.
Kibice Lecha nie mogli panu wybaczyć tej przeprowadzki.
– Bo nie znali prawdy. Myśleli pewnie, że połakomiłem się na kasę i rzuciłem Kolejorza na rzecz wielkiego wroga. A prawda jest taka, że to Lech mnie nie chciał. Chcieli mnie sprzedać, na siłę szukali mi klubu. Gdy zgłosiła się Legia, tylko się ucieszyli.
Ból głowy Czerczesowa, czyli kto w środku pola Legii?
Przed meczem z Pogonią (0:0) trener Stanisław Czerczesow miał ból głowy kogo wystawić w środku pomocy. Brakowało mu Ariela Borysiuka (kartki), Stojana Vranješa (choroba) i Tomasza Jodłowca (kontuzja). Teraz ma już w kim wybierać, bo Bośniak normalnie trenuje, a Polak może wystąpić po odcierpieniu kary. Nie oznacza to, że to oni stworzą duet w centralnej części boiska przeciwko Lechowi Poznań (15.04, godz. 20.30). Prawdopodobnie obok Borysiuka zobaczymy Michała Pazdana, który w dwóch ostatnich meczach występował na tej pozycji. Przynajmniej tak wynika z treningów, choć szkoleniowiec lubi zmienić skład względem tego, co ćwiczył w czasie zajęć.
Nie jest łatwo zapomnieć. Mateusz Możdżeń z Podbeskidzia nie może przejść do porządku dziennego po ostatnich wydarzeniach.
Gol Możdżenia strzelony dziesięć minut przed końcem meczu z Termaliką Bruk-Bet Nieciecza, na 45 godzin dał Góralom awans do grupy mistrzowskiej. – Tak naprawdę nie mieliśmy okazji, by z tego się porządnie się cieszyć – przyznaje piłkarz. – Tuż po meczu, wierzyliśmy, że to będziemy grać w grupie mistrzowskiej. Tak przecież twierdzili telewizyjni komentatorzy. Trener i działacze szybko zaczęli tonować nasze nastroje, sprowadzając nas na ziemię. Wprawdzie zajmowaliśmy wówczas ósme miejsce, ale wiedzieliśmy, że sprawa awansu rozegra się ponad naszymi głowami. Cieszyliśmy się, ale bardzo umiarkowanie, bo nie byliśmy pewni, jak zakończy się sprawa odebranego Lechii punktu. Niestety stało się najgorsze. Znaleźliśmy się jednak poza grupą mistrzowską – mówi Możdżeń. – Kiedy dowiedzieliśmy się o niekorzystnej dla nas decyzji, w szatni przed treningiem zaczęła się na ten temat ożywiona dyskusja. Trener natychmiast przerwał nasze rozmowy. Powiedział, że nie jesteśmy w stanie niczego zmienić, więc musimy jak najszybciej pogodzić się z grą w grupie spadkowej. Po zajęciach nikt już nie rozmawiał o grupie mistrzowskiej. Temat wewnątrz drużyny został zakończony – przyznaje Możdżeń.