Wedle wyliczeń Pawła Mogielnickiego z 90minut.pl Legia ma zaledwie trzy procent szans na awans do kolejnej fazy Ligi Europy. A to mniej więcej taka sama szansa, jaką miała reprezentacja Polski Franciszka Smudy na zwycięstwo w całym turnieju Euro 2012. Innymi słowy, na miejscu kibiców Legii raczej nie zacieralibyśmy rąk przed wieczornymi meczami, a myśli w stylu „a może jednak…” odpędzalibyśmy z całą stanowczością.
Co musi się stać, by Legia grała dalej? Przede wszystkim trzeba ograć Napoli w jaskini lwa. Ograć drużynę, która dotychczas wygrała wszystkie pięć spotkań i legitymuje się bilansem bramkowym 17-1. Innymi słowy, podopieczni Maurizio Sarriego do tej pory strzelali średnio ponad trzy bramki na mecz i nie tracili prawie wcale. Jedynego gola wcisnęli im piłkarze Midtjylland, grając na własnym boisku, i wykorzystując jeden z wariantów wykonania rzutu rożnego, który – znając życie – opracowywali wcześniej przez jakieś dziesięć tysięcy godzin. Aha, zapomnielibyśmy – samo zwycięstwo nie wystarczy do awansu, bo Midtjylland musi też zremisować u siebie z Club Brugge. A jeżeli w Danii padnie jakiekolwiek inne rozstrzygnięcie, nawet mecz życia w wykonaniu wszystkich legionistów na nic się tutaj zda.
A i o ten mecz życia może być niezwykle ciężko, bo dyspozycja podopiecznych Czerczesowa w niedawnym starciu z Wisłą raczej nie napawa optymizmem. Rzecz jasna Legia swój cel w postaci trzech punktów osiągnęła, ale styl był na tyle siermiężny, że od patrzenia na ekran telewizora pękały oczy. Trudno nam sobie wyobrazić, by ci sami ludzie, którzy wzięli udział w niedzielnej kopaninie, mieli nagle rozegrać mecz, który trwale zapisze się w całej historii warszawskiego klubu. Inna sprawa, że nie takie rzeczy już w piłce widziano, a wedle obiegowej opinii to wcale niełatwa sprawa zagrać dwa aż tak słabe mecze z rzędu.
Inny problem to fakt, że legioniści wyraźnie jadą już na oparach. Wszyscy zdają się być skrajnie zajechani, a ławka rezerwowych nie pozwala na jakieś wielkie manewry. Tym bardziej, że w dwudziestce, którą Czerczesow zabrał do Neapolu, znaleźli się tacy piłkarze, jak Bartczak, Kopczyński czy Pablo Dyego. Tak naprawdę rosyjski szkoleniowiec może czuć względny komfort przy ustalaniu składu jedynie przy pozycjach prawego obrońcy i pomocnika oraz… rezerwowego napastnika. A w pozostałych przypadkach właściwie nie ma się nad czym zastanawiać.
Jedynej nadziei legioniści mogą upatrywać w składzie rywala, który przygotowuje się do niedzielnego, prestiżowego meczu z Romą. W pierwszej jedenastce nie obejrzymy na przykład Higuaina, ale prawdopodobnie zagra Callejon, co nie powinno stanowić dla „Wojskowych” wielkiego pocieszenia. Tym bardziej, że cała drużyna Napoli jest podrażniona ostatnią porażką ze słabiutką Bologną i wszyscy deklarują chęć jak najszybszego zmazania plamy. Co więcej, na przedmeczowej konferencji Maurizio Sarri zadeklarował, że jego zespół zrobi wszystko, by skończyć fazę grupową z najlepszym bilansem w całej Lidze Europy. Jakkolwiek patrzeć, na specjalną taryfę ulgową nikt w Warszawie liczyć nie może.
Przed dzisiejszym meczem niektórzy doszukują się analogii z eliminacjami Ligi Europy z sezonu 2011/12, kiedy to Legia jechała jak na ścięcie do Moskwy i potrafiła wrócić z tarczą. Być może – biorąc pod uwagę pół-rezerwowy skład Napoli – skala trudności wieczornego meczu będzie podobna. Inna sprawa, że jeżeli nawet któryś z legionistów pójdzie śladami Janusza Gola i strzeli gola na wagę zwycięstwa w doliczanym czasie gry, to nie będzie mógł się w porównywalny sposób cieszyć się z resztą drużyny. Bo reszta drużyny może być zajęta nerwowym sprawdzaniem wyniku z Danii. No ale, tak na pokrzepienie, przypomnijmy tamtą chwilę. Bo za to właśnie kochamy piłkę, że największe sukcesy lubią przychodzić w najmniej spodziewanych momentach:
Fot. FotoPyK