Reklama

Organizacyjnie Rayo Vallecano. Lewicowy klub hipsterów i jego absurdy

Szymon Janczyk

06 listopada 2025, 11:04 • 19 min czytania 52 komentarzy

Wysokie bloki z czerwonej cegły, mieszkania komunalne, zapuszczone betonowe boiska i wśród nich, w samym środku, popadający w ruinę stadion. Gdy były trener Rayo Vallecano mówił, że to „ostatni osiedlowy klub na świecie” miał jednak na myśli nie tylko unikalne położenie obiektu, na którym gości jedna z pięciu najlepszych lig w Europie. Nie ma Rayo bez barrio, dzielnicy Vallecas, która ma jasno określoną tożsamość, poglądy i sposób na życie. Widać to na każdym kroku.

Organizacyjnie Rayo Vallecano. Lewicowy klub hipsterów i jego absurdy

Jeśli szukasz Vallecas w przewodnikach turystycznych po Madrycie, odłóż książkę na półkę. Nie znajdziesz tam wzmianki o tej unikalnej dzielnicy. Nie ma tu popularnych atrakcji, nie odwiedzisz tu muzeów, którymi stolica Hiszpanii rokrocznie kusi miliony odwiedzających. Nie zdziwi się ten, kto kojarzy, co to za miejsce i jak w ogóle powstało.

Reklama

Rayo Vallecano – ostatni klub z osiedla. Biedna, lewica i wyjątkowa dzielnica Madrytu

Prawie tysiąc lat temu założono tu pierwsze osady. Sto lat temu nie była to nawet dzielnica stołecznej metropolii. Vallecas w obecnym kształcie zaczęło się rodzić, gdy chłopcy z herbem Rayo na koszulkach dawno biegali za piłką. W latach 50. XX wieku ściągali tu biedni robotnicy z rodzinami, którzy szukali pracy w znajdującym się nieopodal Madrycie. Miejscowość rosła tak szybko, że wciągnięto ją w granice miasta.

Tyle że Vallecas nie było jak Madryt. Ani trochę. Społeczność posklejana z rodzin i znajomych, którzy czekali tylko na sygnał, że w stolicy czeka na nich lepsze życie, mieszkała w prowizorycznych mieszkaniach, które najprościej byłoby nazwać slumsami. Budowle wznoszono w niedzielę, po tygodniu ciężkiej pracy, stąd ich nazwa – „niedzielne domki”. W kilku izbach tłoczyły się często wieloosobowe rodziny.

Szpitale, drogi, komunikacja miejska, szkoły i wszelkie inne instytucje publiczne nie zdążyły się tu pojawić zanim przedmieścia opanowały setki tysięcy osób. W ratuszu w końcu zorientowali się, że nie doprowadzi to do niczego dobrego, więc zaczęto likwidować slumsy i budować bloki pełne mieszkań komunalnych. Charakterystyczne budynki z czerwonej cegły otaczają Estadio de Vallecas z każdej strony i stanowią o krajobrazie okolicy.

Bloki w Vallecas

Wychował się w nich Michel, legenda Rayo, trener Girony. Jego rodzina otrzymała przydział i przeniosła się z prowizorycznej chatki do prawdziwych czterech ścian. Takich jak on były setki. Zawiązywali stowarzyszenia sąsiedzkie, broniąc swojego kawałka ziemi. Narastał w nich bunt. To przeciw dyktaturze Franco, to przeciw czemuś lub komuś innemu. 

Sąsiedzkie unie z czasem przekształciły się w ruchy opozycyjne, wsiąkały w subkulturę punkowców i wszelkich innych grup, które na ustach miały rewolucję, konieczność zmian. Nieprzypadkowo autorem hymnu Rayo jest ikoniczny, punkowy band Ska-P. I nieprzypadkowo powtarza w nim:

„Jesteśmy najbardziej anarchistycznymi kibicami, największymi pijakami i antyfaszystami”.

Przy stadionie Rayo są opuszczone betonowe boiska.

W kolejnych wersach Ska-P – i wraz z nimi tysiące ludzi na stadionie – przyznają się, że są też najgorszymi ćpunami i największymi zadymiarzami. Bywały lata, gdy tylko nieświadomi zapuszczali się w ten region stołecznego miasta. Quique Peinado, lokalny dziennikarz, autor książek, wspominał, że w latach 90. „zbierał zakrwawione strzykawki i odkładał je na bok”, że „widział pokłutych igłami ludzi w parkach i bramach”.

Okolica Estadio de Vallecas pachnie trawą i skrętami, lecz dziś da się uniknąć tak drastycznych widoków. W oczy rzuca się bieda, choć niekoniecznie skrajna. Osiedla, budynki, wyglądają na zaniedbane, nadgryzione zębem czasu. Ich mieszkańcy niezbyt interesują się czymś innym niż własne życie. Mniej bezpiecznie wyglądały centrum Birmingham czy Dortmundu, tu każdy jakby dostosował się do nadrzędnej zasady: równość i szacunek.

Na przestrzeni lat zmieniała się struktura narodowościową Vallecas. Do dzielnicy zaczęli ściągać imigranci z Ameryki Południowej, więc niech was nie zdziwi, że na każdym kroku znajdziemy tu sklepy z produktami z Hondurasu, Wenezueli, Peru czy Salwadoru i tyle samo knajpek prowadzonych przez przybyszów z tych krajów, ile tradycyjnych hiszpańskich barów z kanapkami z jamon.

Wnętrze restauracji serwującej kuchnię Hondurasu w Vallecas

Wnętrze restauracji serwującej kuchnię Hondurasu w Vallecas.

Nie zmieniło się tylko jedno – do Vallecas wciąż ściągali głównie ci, których nie było stać na mieszkanie w innej części Madrytu. Ci, którzy nie wstydzili się wykonywać najprostszych prac, które pozwalają na przeżycie, bo i tak była to lepsza praca, lepszy los, niż ten, którego doświadczali w kraju swoich dziadków i rodziców.

Wszystko to pozwoliło zachować wyjątkowy charakter Valllecas, które „ogłosiło się” nawet Niezależną Republiką. Ogromną rolę w pielęgnowaniu lokalnej tożsamości odegrało oczywiście Rayo.

Lewicowi ultrasi, komunizm i walka o równość. Oto kibice Rayo Vallecano

Wszystkie ruchy społeczne z czasem znalazły swoją mekkę na Estadio de Vallecas. Trybuny Rayo od ponad trzech dekad ubarwia grupa ultras Bukaneros, która zwykła zarzucać hasła w stylu:

„Kto nie skacze, ten faszysta!”.

Stadion skupia jak w soczewce klimat i poglądy dzielnicy. Na sektorach widzimy flagi republiki, czerwono-czarne sztandary anarchistów, transparenty z Che Guevarą, barwy Palestyny, towarzyszące apelom o równość tęczę i mnóstwo banerów anty-. Wojna, rasizm, mecze w poniedziałek, wyzysk – przeciwko temu wszystkiemu protestują mieszkańcy Vallecas.

Niestety, prowolnościowym hasłom często towarzyszą elementy kompletnie z nimi sprzeczne. Bo trosce o społeczeństwo czy mniejszości nijak nie sprzyjają sierpy i młoty, które wymalowuje na murach radykalna część ultrasów Rayo. Estadio de Vallecas oblepiono plakatami z wizerunkami Karola Marksa czy nawet Włodzimierza Lenina. Kolejny zachęca do pochodu pierwszomajowego, jeszcze jeden przy pomocy kodu QR odsyła na stronę komunistycznej organizacji, która rekrutuje nowych członków.

Plakaty na stadionie Rayo Vallecano

W tle przygrywa nie tylko Ska-P, ale też „Międzynarodówka”. Po golach z głośników płynie „The Final Countdown”, ulubionym utworem kibiców jest „The Pirates Life”, ale „Marsylianką” i „Yankee Doodle” też nie wzgardzą. Wszystko to sprawia, że ciężko jednoznacznie określić, czy kibic Rayo to pozytywny bohater tej historii, czy jednak taki sam twardogłowy siepacz jak ci, którymi w Vallecas gardzono, tyle że z przeciwnej strony barykady.

Ciężko przecież ganić lewicowych ultrasów za światopogląd sam w sobie, skoro potrafi on znaleźć ujście w tak wspaniałych wydarzeniach jak zbiórka zabawek dla biednych dzieci, które nie mogły liczyć na prezenty z okazji Dnia Trzech Króli. Albo za organizację zrzutki na rzecz lokalnego szpitala, któremu podczas pandemii brakowało podstawowego zaopatrzenia. Ultrasi Rayo organizują Dni Przeciwko Rasizmowi, wspierają ludzi zmagających się ze stanami lękowymi.

Wspaniałym przykładem solidarności i jedności klubu oraz dzielnicy była też akcja zainicjowana przez trenera Paco Jemeza. Szkoleniowiec Rayo dowiedział się, że 85-latka z Vallecas ma zostać eksmitowana, bo jej syn zastawił mieszkanie pod kredyt, którego nie spłacił. Staruszka płakała, nie spała przez miesiąc, czekając, aż policja stawi się w wyznaczonym terminie i zabierze jej wszystko, na co całe życie ciężko pracowała.

Wstawałam o szóstej rano, tyrałam jak niewolniczka. Teraz, gdy pragnę już tylko spokoju, chcą mi to zabrać. Nie mam już nawet łez, żeby płakać – mówiła Carmen Martinez Ayudo.

Ultrasi wywiesili na stadionie transparent „Eksmisja chorego państwa, solidarność robotniczej dzielnicy” i wraz z pracownikami oraz piłkarzami klubu zebrali pieniądze, żeby dożywotnio opłacić czynsz staruszki, zapewniając jej godność w ostatnich latach życia. Rayo Vallecano walczy więc o sprawiedliwość społeczną w praktyce, nie tylko przy pomocy nośnych, pustych haseł. Nic dziwnego, że nazwano ich „latarnią oporu i romantyzmu”.

Estadio de Vallecas

Genialna atmosfera i sypiące się ściany. Stadion Rayo Vallecano to ruina

Kibice Rayo Vallecano przede wszystkim jednak pozostają żywiołowymi, gorącymi kibicami, którzy sprawiają, że Estadio de Vallecas to wyjątkowy obiekt na mapie europejskiego futbolu. Zachwycony atmosferą na tym stadionie był nawet Jose Mourinho, który po derbach Madrytu podziwiał fanów Rayo i gratulował im pasji. Przekonał się, że jego kolega po fachu, Jose Ramon Sandoval, nie minął się z prawdą, gdy zapowiadał absolutnie wyjątkowe wydarzenie, jakim miała być pierwsza sąsiedzka konfrontacja od lat.

Ten, kto nigdy dotąd nie był na Estadio de Valllecas, dowie się, jak wygląda to miejsce. To stadion z duszą. Niesie nas tysiąc gardeł, które są jak wiatr dmuchający w żagle. To nigdy się nie kończy, oni się nie zatrzymują. To nie są zwykli kibice, to są fanatycy – zachwycał się trener Rayo.

Gdy do Madrytu przyjechała Mallorca, słowacki bramkarz Dominik Greif zakochał się w tym, co zobaczył. Stwierdził, że „marzeniem każdego piłkarza jest posiadanie takich fanów”. Ci, których nazwiska wykrzykują ultrasi w białych koszulkach z czerwonym pasem – tudzież, w zależności od wersji, rayo, czyli błyskawicą – podzielają to zdanie i doceniają wyjątkowy klimat wokół klubu. Ten fenomen świetnie streszczono w magazynie „Panenka”.

„Ivan Balliu mówi, że zespół jest zżyty i daje sobie nawzajem prezenty. ‚Kiedy pojechałem do Katalonii, wróciłem z winem. Isi przyjechał z Murcji z owocami, Fran Garcia przywiózł ser z La Manchy. Fani, którzy są głośni, lojalni i zawsze obecni, są naszą siłą’”.

W książce „Madryt. Przewodnik dla kibiców” Karol Kamiński pisze, że „atmosferę, jaka panuje na meczach Rayo czy w okolicach stadionu, wielu określa mianem castizo (autentyczna)”.

Niegdyś popularnym zwyczajem był spacer po dzielnicy, na który ultrasi zabierali nowych zawodników. Lokalsi pozostają blisko drużyny, bardzo dosłownie. Mają idoli na wyciągnięcie ręki, bo dzielą z nimi wejście na stadion. Mijają się w drzwiach, zawodnicy po meczach i przed nimi wtapiają się w tłum i nikt nie robi rabanu, bo każdy przyzwyczaił się do tego, że tutaj tak to wygląda.

Wejście na stadion w Vallecas

Wejście na stadion w Vallecas.

Zdarzało się, że na trybunach widniały transparenty z napisem „wynik nie ma znaczenia, jesteśmy tu po to, żeby was wspierać”. Kibica Rayo niekoniecznie obchodzi rezultat meczu, dlatego po jego zakończeniu czeka na sektorze, żeby zaśpiewać razem z piłkarzami. Nawet po srogiej porażce. Argentyński napastnik Joaquín Larrivey tłumaczył, że w zamian za to „dzielnica oczekuje całkowitego poświęcenia dla barw, zostawienie serca na boisku”.

Fani Rayo to wartość dodana, którą trudno znaleźć w dzisiejszym futbolu. Kompletnie nie interesuje ich wynik. Natomiast pójdą za tobą na koniec świata, jeśli zobaczą, że dajesz siebie wszystko – stwierdził Isi Palazon, który gra w klubie od pięciu lat.

Wyjątkowe poświęcenie kibiców może zaskakiwać, gdy poznamy warunki, w jakich na co dzień funkcjonują. Rayo Vallecano to klub oldschoolowy, klimatyczny i hipsterski nie tylko ze względu na to, jaką dzielnicę reprezentuje. On po prostu funkcjonuje tak, jakby czas zatrzymał się pięć dekad temu.

  • Bilety na mecze dostępne są tylko w kasach na stadionie, które otwierane są wtedy, gdy uzna się to za stosowne;
  • Sklep klubowy nie ma godzin otwarcia, żeby do niego wejść, trzeba zadzwonić dzwonkiem i czekać, aż ktoś otworzy. W dodatku w środku zbyt wiele nie znajdziemy;
  • Stadion się sypie, krzesełka są brudne, toalety wyglądają, jakby właśnie trwał w nich remont, ale remontu nie widziały od lat.

— Czujemy się jak jaskiniowcy, gdy musimy kupować bilety w ten sposób. Za każdym razem, gdy staję w kolejce, wściekam się na to. Dziś akurat nie było wielu osób, ale zwykle kibiców jest mnóstwo, wielu z nich odsprzedaje bilety. To nie może dłużej tak wyglądać — mówi w rozmowie z Weszło Piero, kibic Rayo Vallecano.

Kibice kupują bilety na mecz Rayo Vallecano - Lech Poznań.

Kibice kupują bilety na mecz Rayo Vallecano – Lech Poznań.

W ich obronie stają nawet sami zawodnicy. Oscar Trejo, lokalna legenda i kapitan, zrezygnował z noszenia opaski, żeby przymusić zarząd do poprawy sytuacji.

Kibice na to nie zasługują. Na ich miejscu krzyczałbym i klął, żeby tylko zarząd otworzył oczy. Ten klub to problem na problemie. Zarządzanie nie wygląda dobrze. Widzisz to, gdy jesteś w środku – punktował pracodawcę w mediach.

Trejo jest jednym z tych, których w Vallecas wielbi się bezgranicznie. Gra w Europie to dla niego zwieńczenie kariery. Gdy Rayo wywalczyło sobie miejsce w pucharach i murawa zalała się rozanielonymi fanami, którzy ściągali z zawodników wszystkie ubrania, Oscar uśmiechał się tylko, mówiąc, że „w takie dni zapłaciłbyś za to, żeby być piłkarzem”.

Paradoksem jest, że zawodnicy Rayo Vallecano faktycznie często płacą za bycie piłkarzami tego klubu. Na przykład wtedy, gdy ktoś ukradnie im buty.

Sklep dla kibiców Rayo Vallecano

Sklep dla kibiców Rayo Vallecano.

„Jesteśmy skromnym klubem”. Rayo Vallecano i sukces w okropnych warunkach. Piłkarzom ukradli nawet buty

Policja szuka człowieka z sześćdziesięcioma parami butów – szydziły media, gdy okazało się, że ktoś włamał się na Estadio de Vallecas i zwędził z szatni sprzęt zawodników. Zezłościł ich nie sam fakt, że stracili obuwie, lecz to, że była to trzecia kradzież w ostatnim czasie. Co zresztą nie dziwi, bo na obiekt można swobodnie wejść, pospacerować, zajrzeć w różne zakamarki i wyjść całkowicie niezauważonym. 

Nie, żebyśmy próbowali…

Nie muszę mówić, z jakimi trudnościami mamy do czynienia. Wystarczy przejść się po okolicy… – stwierdził niegdyś trener Inigo Perez. – Jesteśmy klubem biednym, skromnym. Nasi zawodnicy odłożyli jednak na bok dumę, nie chcieli grać dla własnego nazwiska i splendoru, lecz poświęcili drużynie wszystko, co mieli. Słabości, których doświadczamy, przyniosły nam wiele dobrego i bardzo się nam przysłużyły – dodawał.

W jaki sposób problemy mogły się przysłużyć Rayo? Wspomniany wcześniej Oscar Trejo twierdzi, że warunki, w jakich pracują, sprawiają, że jeszcze bardziej utożsamiają się z klubem, zacieśniają więzi i sprawiają, że chcą za wszelką cenę utrzeć nosa większym, lepszym. Daniel Sobis, ekspert Eleven Sports, mówił nawet, że malutki pion sportowy tak dobiera zawodników, żeby ci potrafili charakterologicznie dopasować się do tej rzeczywistości.

Czasami zastanawiam się: jak to możliwe, że mając to, co mamy, jesteśmy tu, gdzie jesteśmy? – zastanawiał się Alvaro Garcia w rozmowie z ESPN.

Szatnia na stadionie Rayo Vallecano

Szatnia na stadionie Rayo Vallecano.

Gracze wielokrotnie protestowali, walcząc o lepsze warunki. Szczególnie w okresie pandemii, gdy bez pytania zamrożono im pensje. Raul Martin Presa, właściciel Rayo, wymawiał się wtedy, że był w żałobie i depresji po śmierci ojca, i powierzył zarządzanie klubem jednemu z podwładnych, który sam podjął wspomnianą decyzję. Nikt mu nie uwierzył, bo Raul Martin Presa robi wiele, żeby zniechęcić do siebie ludzi.

Do Vallecas przybył jako młody biznesmen, odkupił klub za grosze od równie kontrowersyjnego poprzednika, który zadłużył i zrujnował Rayo. Od początku ma na pieńku z kibicami, bo nie podziela ich poglądów. Oni mają go za bezdusznego kapitalistę, on ich za lewicowe wywłoki, które biorą na sztandary hasła, których nie rozumieją i które w prawdziwym życiu wielokrotnie łamią, naginają.

Mogę przeklinać? – upewnia się Piero, gdy pytamy go o opinię o właścicielu jego ukochanego klubu. – Mamy jednego z najgorszych właścicieli w Hiszpanii. To jakieś kompletne gówno. Raul Martin Presa to kutas, który niszczy nasz klub. Zniszczył już stadion, sam zobaczysz. Szatnie są w opłakanym stanie, krzesełka są brudne, ten stadion wygląda jakby miał się zaraz zawalić. Nasz właściciel myśli tylko o tym, jak wycisnąć z klubu pieniądze, jak na nim zarobić. Nie dba o nas tak, jak powinien – narzeka.

Nasz rozmówca nakręca się coraz bardziej, ale jego koledzy po szalu mają to samo. Raul Martin Presa od dekady słyszy, że „musi odejść”. Szereg zarzutów w jego kierunku jest zdecydowanie zrozumiałych i słusznych. Rayo pod wieloma względami wygląda jak klub-kukułka:

  • trenerem drużyny kobiet został człowiek, który został nagrany, gdy zachęcał kumpli do zgwałcenia jakiejś ładnej dziewczyny, byle tylko pełnoletniej, żeby nie narobić sobie kłopotów;
  • francuski piłkarz ściągnięty do drużyny rezerw trenował bez kontraktu, chciano go oszukać na pieniądze, musiał spać na podłodze w mieszkaniu, w którym skoszarowano naraz sześć osób;
  • zawodnicy muszą płacić za koszulki, często nawet za sprzęt do ćwiczeń, bo ten klubowy niekiedy znajduje się w stanie rozkładu, pogryziony przez robactwo;
  • niegdyś najlepsza w kraju sekcja kobiet została zrujnowana, piłkarki trenowały bez kontraktów i pieniędzy, nie zapewniano im nawet opieki medycznej;
  • w szatniach brakuje prądu czy wody, toalety przeciekają, ściany są pozalewane, tynk sypie się ze ścian, z murów zwisają kable.

Toalety na stadionie Rayo Vallecano

Toalety na stadionie Rayo Vallecano.

Doliczmy do tego omówioną już sprawę biletów czy klubowego sklepu i mamy obraz nędzy i rozpaczy. Raul Martin Presa regularnie gra kibicom na nerwach: zaprosił na mecz skrajnie prawicowego, populistycznego polityka; zatrudnił w drużynie wyznawcę Stepana Bandery Romana Zozulję; zwolnił klubową legendę sekcji kobiecej przez Twittera.

Nawet gdy fani poprosili o włączenie do meczowego repertuaru kawałka, który wybitnie im się podobał, Raul Martin Presa wybierał wojnę. Kibice śpiewali więc acappella, nie dając się pokonać.  Można odnieść wrażenie, że walka z ideami społeczności sprawia wręcz satysfakcję właścicielowi. Nazwał ich „bezmózgimi pijakami”, ale inwektywy bolały najmniej. Vallecas rusza tylko fakt, że mogą stracić własny stadion.

Kibice Rayo Vallecano kontra właściciel klubu. Konflikt, który trwa od lat

W teorii nikt nie powinien marudzić, że taką ruderę czeka remont. Gdy Lech Poznań pokazał w mediach społecznościowych nagrania z szatni, niektórzy oburzyli się na taką szpilkę ze strony polskiego rywala, lecz znaczna część kibiców Rayo przepraszała za warunki, w jakich podejmuje gości, wykorzystując nagranie do podbicia protestów przeciwko właścicielowi.

Problem w tym, że pomysłem właściciela jest zbudowanie obiektu w innym miejscu i sprzedaż gruntów w środku osiedla. O tym w Vallecas nie chcą nawet słyszeć. Złoszczą się za to, że właściciel specjalnie zapuszcza stadion, nie dba o murawę i stan obiektu, żeby mieć pretekst do wyprowadzki. Zamiast łożyć na jego utrzymanie, wolał np. zainwestować w filię Rayo w Oklahoma City. Projekt okazał się kompletną klapą, klub stracił tylko pieniądze.

Pokój trenerów na stadionie Rayo Vallecano.

Pokój trenerów na stadionie Rayo Vallecano. Nie ma w nim światła.

Nastawienie kibiców przeciwko Raulowi Martinowi Presie jest do tego stopnia niewzruszone, że gdy ten ściągał do klubu Radamela Falcao, został wygwizdany i zwyzywany na jego prezentacji. Kolumbijczyk zrobił w Vallecas furorę, poszło mu znaczniej lepiej niż Jamesowi Rodriguezowi, który po chwili zawinął się z Rayo. Rozdawał autografy nawet na murawie, strzelał gole, walczył – dzielnica go pokochała, lecz była nieprzejednana wobec tego, który go sprowadził.

Raul Martin Presa ma jednak rzadkie momenty, w których zdobywa uznanie swoich przeciwników.  Rayo Vallecano w pewnym momencie wypuściło trzeci komplet strojów z błyskawicą w tęczowych barwach. Część dochodu ze sprzedaży strojów trafiła na zbiórki na rzecz walki z AIDS, przemocy wobec dzieci, walki z nierównościami wśród niepełnosprawnych czy też na cele związane z ekologią.

Czułem się dobrze z tym, że akurat Rayo, żaden inny klub, zdecydowało się na taką akcję. Jeśli istnieje klub, który powinien wyrażać solidarność z takimi grupami, to jest nim właśnie Rayo. Pasują do tej narracji, tej tożsamości – pisał Sid Lowe w „Guardianie”.

Szatnia sędziów na stadionie Rayo Vallecano

Szatnia sędziów na stadionie Rayo Vallecano.

To być może jedyna akcja właściciela, która przynajmniej nie wywołała buntu na stadionie. Lowe przestrzega jednak przed romantyzowaniem biedy na Estadio de Vallecas, bo piłkarze i kibice zasługują na jakiekolwiek udogodnienia; bo nie można tłumaczyć wszystkiego tym, że dzięki biedzie jest przynajmniej rodzinnie, swojsko. Podobnego zdania są kibice, którzy w oświadczeniu pisali:

Kochamy to miejsce, utożsamiamy się z naszym barrio, jesteśmy pokorni i świadomi, ale to nie oznacza, że musimy tak żyć.

Ten klub jest stworzony do cierpienia. Momenty szczęściarą tutaj rzadkie – mówił kiedyś Oscar Trejo.

Mój syn ma trzy lata i nie mogę mu nawet kupić koszulki Rayo. Nie mają jego rozmiaru. Warunki do odnowy biologicznej, fizjoterapii… Jesteśmy ograniczeni pod wieloma względami i to boli. Chcieliśmy to mieć, chcielibyśmy mieć rzeczy, które mają inni, pracować wa takich samych warunkach, mieć równe szanse. Nie mamy tego, ale przynajmniej mamy siebie nawzajem – dodawał Alvaro Garcia.

Rayo Vallecano musiało zmniejszyć i tak małe już boisko, żeby dostać licencję UEFA – trybuny były za blisko linii.

Wydaje się jednak niesamowite, że piłkarze występujący na tym poziomie tak po prostu wpadli po uszy w problemy Rayo i niewiele sobie z tego robią. Fakt, że są tak dobrze dobrani, że nawet najlepszy z nich – Jorge de Frutos, reprezentant Hiszpanii – nie będzie narzekał na codzienną biedę, bo wychował się w wiosce liczącej 30 osób i jeszcze jako drugoligowy piłkarz pracował w gospodarstwie czy też w barze, którzy prowadzą jego rodzice.

W 2012 roku kapitanem drużyny był Jose Movilla, z zawodu śmieciarz. Porzucił to zajęcie dla futbolu, ale dalej był aktywnym związkowcem, należał do unii pracowniczej. W Vallecas znajdziemy ogromny budynek PSOE, lewicowej partii, która cieszy się poparciem. O ile przypadkiem ktoś nie stwierdzi, że chce jeszcze bardziej skręcić w lewo. Innej drogi jednak tutaj nie ma.

Vallecas ma trzy świętości: Rayo, czyli futbol, boks oraz lewicową ideologię – tłumaczył dziennikarz i pisarz Quique Peinado, który wychował się w tej dzielnicy.

Ciekawe, że Rayo często przyciąga też ludzi, którzy początkowo zatracili się w którymś z madryckich potentatów.

Kocham Rayo Vallecano od małego. Mój tata kibicuje Realowi Madryt, ale wolałem Rayo. Nasi ultrasi, nasza społeczność, jest po prostu lepsza. Na Real chodzi cały świat, na Rayo: nasza dzielnica. To nasz klub – mówił Piero, którego spotkaliśmy pod Estadio de Vallecas.

Bardziej znany przypadek to raper Ill Pekeno, który przyznał, że kibicował Realowi, ale zadurzył się w Rayo do tego stopnia, że 70% czasu spędza dziś w Vallecas. Cóż, rap to też muzyka buntu, czyli tego osiedla. Kiedyś o „gotowości do rewolucji” śpiewał Ska-P, teraz można składać o tym rymy.

Nie mają wiele, marzą o wygraniu Ligi Konferencji. Rayo Vallecano to unikalny klub

Bieda Rayo Vallecano czasami wygrywa. Pokonuje ludzi zmęczonych warunkami i ciągłą walką. Klub opuścił dyrektor finansowy, odszedł też kierownik sprzedaży biletów. Skłócony z właścicielem, obrażony na jego działania, jest też legendarny piłkarz oraz trener Michel. Szkoleniowcy regularnie sprzeciwiają się decyzjom góry, to chyba jedyny klub, w którym tak często występują oni przeciwko przełożonemu i wciąż trwają na stanowisku.

Potrzebuję go jak dziury w głowie – potrafił rzucić Paco Jemez, gdy Raul Martin Presa wymyślił, że ściągnie do klubu miernego piłkarza z Arabii Saudyjskiej, żeby podpisać umowę z tamtejszym sponsorem.

Na podobny manewr zdecydowali się niegdyś Chińczycy. Tak, Rayo Vallecano jest tak biedne, że można się tam dosłownie wkupić. Często porównuje się budżety czy przychody madryckich klubów. Gdy w Realu kwoty idą w miliardy, dochód klubu z Vallecas dwa sezony temu wynosił nieco ponad 50 milionów euro. I to nie tak, że nie ma na czym (lub na kim) zarabiać.

To klub specyficzny, bo teoretycznie mógłby być klubem-sprzedawcą. Czasami wpadają fajne oferty za piłkarzy – za Alvaro Garcię z Bournemouth, za Pathe Cissa z Lyonu. Konsekwentnie odrzuca je prezes, mimo że to były dobre oferty. Cissa nawet irytowało, że musiał zostać w klubie – mówi nam Tomasz Ćwiąkała, ekspert od hiszpańskiej piłki.

Tymczasem Rayo nie wyróżnia się w zasadzie niczym poza tym, że to „najbardziej oldschoolowy klub w Hiszpanii”. I choć można docenić to, że grają w nim równi i otwarci ludzie, którzy – jak wspomina nam Daniel Sobis – nie mieli problemu, żeby zaprosić do szatni jego synka, pokazać mu stadion, co na tym poziomie jest w zasadzie niespotykane, to jednak w głowie kołata pytanie: jak długo determinacja i przywiązanie wystarczą, żeby przykrywać braki i nie tylko trwać, lecz też osiągać sukcesy?

Przeżywamy najlepszy okres w historii. Liczymy, że wygramy Ligę Konferencji, ale jeśli nie – nic się nie stanie. Chcemy po prostu cieszyć się z gry w Europie, z meczów takich, jak ten z Lechem Poznań – mówi nam Piero, kibic Rayo.

Mural na stadionie Rayo Vallecano

Za marzenia nie warto karać, ale gdy pomyślimy o tym dłużej, można się poczuć jak w Matriksie. Surrealizm: klub, w którym brakuje podstawowych rzeczy, którego organizacja to – cytując Sobisa – „piętnaście, może dwadzieścia osób, wszystkie w jednym miejscu i nie mówię tylko o sztabie, ale generalnie o pracownikach”, myśli o tym, żeby sięgnąć po to samo trofeum, które niedawno wywalczyła Chelsea skupująca piłkarzy za pieniądze, o których Rayo nawet nie śni.

Może jednak właśnie w tym paradoksie tkwi cały urok? W magazynie „Panenka” streszczono to w jeden, zwięzły akapit:

„Sposób patrzenia na piłkę nożną i życie jest w Vallecas inny. Dzięki klubowi ludzie są w stanie wyrazić wszystko, co czują, w tym cierpienie. Estadio de Vallecas to soczewka, która skupia wszystko to, co dzieje się w okolicy; jest miernikiem nastrojów społecznych w sąsiedztwie. Dzięki Rayo ludzie zapominają o problemach. Być może nigdy nie dowiedzą się, jak to jest zagrać w Lidze Mistrzów, ale krzycząc ‚pirackie życie, lepsze życie’ zawsze będą w stanie żyć w zgodzie ze swoimi zasadami”.

Jedno jest pewne – Jose Ramon Sandoval nie przesadzał, gdy mówił, że to „ostatni klub osiedla”. Nawet pośród licznych hipsterskich drużyn świata Rayo, Vallecas i ten stadion to absolutne perełki. Żywy pomnik hasła against modern football.

WIĘCEJ O LIDZE KONFERENCJI NA WESZŁO:

fot. własne

52 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Hiszpania

Reklama
Reklama