Gdy Artur Sobiech otrzymał latem informację, że jako dopiero drugi Polak dostał się na prowadzony przez UEFA kurs MIP, decyzję podjął od razu: to koniec kariery piłkarskiej. – Chciałbym pracować jako dyrektor sportowy lub w roli, jak to jest nazywane w Niemczech, Kaderplanera. Program jest pod to idealnie sprofilowany – mówi w rozmowie z Weszło były napastnik Hannoveru 96 i Lecha Poznań. Sobiech opowiada nam jak studiuje się u boku Ivana Rakiticia, kogo polecałby niemieckim klubom, o swojej roli przy transferach Jakuba Kamińskiego i Mateusza Bogusza, a także o tym jak w wieku 20 lat negocjował własny kontrakt z… Józefem Wojciechowskim.
Wojciech Górski, Weszło: Latem, mimo zainteresowania kilku klubów, zakończyłeś karierę piłkarską. Skąd taka decyzja?
Artur Sobiech, 13-krotny reprezentant Polski: – Od dłuższego czasu myślałem już, co będę robił po zakończeniu gry w piłkę i rozglądałem się, gdzie mogę rozwijać się w temacie pozaboiskowym. Popytałem byłych kolegów z którymi grałem i wpadłem na program MIP prowadzony przez UEFA.
A więc kurs przygotowujący byłych piłkarzy do kariery w innej roli, choćby dyrektora sportowego.
– Dokładnie. To szósta edycja UEFA Executive Master for International Players, opracowana przez Centrum Prawa i Ekonomii Sportu (CDES) na Uniwersytecie we francuskim Limoges oraz akademię UEFA. To szeroko zakrojony program, bo działa też we współpracy z Birkbeck Sport Business Centre na Uniwersytecie w Londynie oraz międzynarodowymi stowarzyszeniami klubów (European Club Association) oraz piłkarzy (FIFPro). A co ma na celu? Z pewnością wzmocnienie kolejnego pokolenia zawodników, aby mogli pełnić istotne role w światowej piłce. Nie chodzi tylko o ścieżkę dyrektora sportowego, a np. także prezydenta klubu, bo choćby Ilie Cebanu, którego znamy z polskich boisk i gry dla Wisły Kraków, jest obecnie prezydentem klubu w Dubaju.
Wielu uczestników mojej edycji jest już zatrudnionych w klubach, na przykład Ivan Rakitić, który także jest uczestnikiem kursu, pracuje w pionie sportowym Hajduka Split. Przewija się wiele ciekawych nazwisk, dochodzi wiele ciekawych kontaktów, do tych, które już miałem. Można otworzyć się właściwie na cały świat, bo każdy uczestnik kursu jest z innego kraju. Choć chętnych było około 300 osób, to do ostatniej fazy rekrutacji przeszło 90 aplikujących, z czego finalnie zostało wybranych 30 piłkarzy i piłkarek, bo wiadomo, że UEFA mocno chce rozwijać także futbol kobiecy. Trzeba było się czymś więc czymś mocno wyróżnić, żeby dostać się do programu.
A czym wyróżnił się Artur Sobiech?
– Muszę podziękować klubom i naszej federacji za wystawienie listów polecających. Przedstawiłem takie pisma z Hannoveru 96, z Lecha Poznań, z Ruchu Chorzów oraz z polskiej federacji. Złożyłem list motywacyjny, w którym opisałem dlaczego chciałbym pracować jako dyrektor sportowy lub w roli – jak to jest nazywane w Niemczech – Kaderplanera. Widzę się w tej roli, a ten program jest idealnie sprofilowany, by nabrać doświadczenia i pozaboiskowej wiedzy.
Jak w praktyce wygląda przebieg takiego kursu?
– Jestem świeżo po pierwszym zjeździe w szwajcarskim Nyonie, w siedzibie UEFA. Podczas zjazdu byliśmy także z wizytą w klubie FC Lausanne-Sport, czyli jednego z przeciwników Lecha w trwającej edycji Ligi Konferencji. Mogliśmy poznać struktury klubu. Byliśmy również w Servette FC z Genewy. Przeprowadziliśmy tam wywiady zarówno z dyrektorami sportowymi, jak i prezesami tych klubów. Można uzyskać odpowiedzi na wiele ciekawych pytań, otrzymać wiele informacji. Po wykładach – także następuje część Q&A, a więc pytań i odpowiedzi. Byliśmy też w ośrodku olimpijskim, by zobaczyć jak zbudowane są struktury pozapiłkarskie. Jestem naprawdę pozytywnie nastawiony po pierwszym zjeździe.
Czyli można powiedzieć, że Artur Sobiech został studentem?
– To w istocie 18-miesięczny program akademicki. Jesteśmy normalnie zarejestrowani na uniwersytetach w Limognes i Londynie, więc można to potraktować jako rodzaj studiów, w których zajęcia odbywają się podczas zjazdów po całej Europie, a nawet po całym świecie. Pierwszy zjazd, jak wspomniałem, odbył się w Szwajcarii – w Nyonie, Lozannie i Genewie. W grudniu spotkamy się w Paryżu, a kolejne zjazdy zaplanowane są w Lizbonie, w Madrycie i w Duesseldorfie. Później zawitamy do Anglii, po czym przeniesiemy się za ocean – do Stanów Zjednoczonych i Brazylii. Tam będziemy gościć w Miami oraz w Rio de Janeiro.
Z rozmachem!
– Dokładnie. Natomiast trzeba zaznaczyć, że to program faktycznie elitarny i trudno dostępny. Raz, że trzeba spełniać określone kryteria – mieć na koncie mecze w reprezentacji i europejskich pucharach, a dwa – to kwestie finansowe. Wiadomo, że nie każdy może sobie na to pozwolić, bo kurs kosztuje około 30 tysięcy euro, czyli blisko 150 tysięcy złotych, a do tego dochodzą koszty wszystkich podróży, hoteli i tak dalej, a więc pewnie drugie tyle trzeba przeznaczyć na wszystkie zjazdy.
A więc wszystkie opłaty trzeba ponieść samemu? Nie ma żadnych dofinansowań z UEFA?
– Tak jest, samemu. Być może niektóre piłkarki, które uczestniczą w kursie ubiegały się o takie dofinansowanie, ale jeśli chodzi o piłkarzy, z którymi rozmawiałem – każdy opłaca sobie kurs samemu.

Artur Sobiech na Cyprze. Sesja po dołączeniu do klubu Ethnikos Achna
Jak przebiegała rekrutacja na kurs?
– Żeby w ogóle aplikować do tego programu trzeba było mieć na koncie mecze w reprezentacji swojego kraju, mecze w europejskich pucharach, następnie złożyć list motywacyjny oraz przedstawić listy polecające z klubów lub federacji. Ostatecznym etapem była rozmowa z jury, w którego skład wchodzili przedstawiciele UEFA oraz uniwersytetów w Limoges i w Londynie. Rozmowa trwała godzinę, odbyła się w marcu, a w lipcu zapadła decyzja, że zostałem przyjęty. Kilka dni później zakończyłem więc przygodę piłkarską.
Kto oprócz ciebie zakwalifikował się do tej edycji kursu? Wspomniałeś wcześniej Ivana Rakiticia.
– Jest sporo ciekawych nazwisk. Jest z nami choćby Portugalczyk Bruno Alves, mistrz Europy z 2016 roku. Są także znani wszystkim Simon Kjaer, były piłkarz Milanu czy Sevilli, oraz Jan Vertonghen, 157-krotny reprezentant Belgii. Są też Karim Ansarifard z reprezentacji Iranu, jest Mario Suarez, były reprezentant Hiszpanii, jest Pierre Bengtsson, czyli 42-krotny reprezentant Szwecji, jest Omar Elabdellaoui z Norwegii. Jest też Morgan Schneiderlin, Francuz, którego swego czasu za grube pieniądze kupił Manchester United. Każdy jest z innego kraju, więc myślę, że możliwość, by poszerzyć swoją mapę kontaktów, to naprawdę duży bonus.
Wcześniej byliśmy także na ceremonii wręczenia dyplomów uczestnikom piątej edycji kursu MIP, którą jako pierwszy Polak ukończył Łukasz Szukała. Bardzo mu gratuluję. Zjedliśmy z nimi wspólną kolację, więc też można było wymienić się kontaktami. Był tam wówczas m.in. Gökhan İnler, a więc obecny dyrektor techniczny Udinese, był Valentin Stocker, dziś pracujący w dziale sportowym FC Basel, był Julian Baumgartlinger, obecny Kaderplaner w Augsburgu. Fajnie, że UEFA stara się łączyć edycje i ułatwiać nawiązywanie kontaktów.
Absolwentami kursu są także m.in. Sebastian Kehl czy Simon Rolfes, którzy pracują odpowiednio jako dyrektorzy sportowi Borussii Dortmund i Bayeru Leverkusen. Będąc w Duesseldorfie będziemy mieli praktyki także pod ich okiem.
Rolfes nie tak dawno, jako architekt sukcesu Bayeru Leverkusen, był chyba najbardziej cenionym dyrektorem sportowym w Niemczech.
– Tak jest, Rolfes, wykonał świetną robotę. Jeśli się nie mylę, ukończył drugą edycję MIP. Dotychczas kurs ma około 130 absolwentów, a wśród nich są także takie sławy jak Kaka, Julio Cesar czy Christian Karembeu. To duże nazwiska.
Jak współpracuje się z takimi osobami jak Kjaer, Vertonghen czy Rakitić?
– Z częścią znałem się już wcześniej, choćby dlatego, że graliśmy przeciwko sobie na boisku. Wiadomo, że zwłaszcza ci, którzy pełnią już jakąś rolę w klubach mają ogromną wiedzę, ale – co istotne – są też bardzo otwarci. Zapraszają na staże. Zaliczam się do grupy osób, które nie są zatrudnione jeszcze w żadnym klubie czy firmie, więc czeka mnie około 12-tygodniowy staż. Dostałem już kilka ciekawych zaproszeń, więc na spokojnie niebawem ułożę sobie, jakie kluby wybiorę. Każdy tutaj służy pomocną dłonią i nabycie takich kontaktów to kapitał, którego nie da się kupić. A będzie procentował przez lata.
Przyznam zresztą, że pierwotnie planowałem wybrać się na kurs dla dyrektorów sportowych w Polsce, ale na razie odłożyłem to w czasie. Program UEFA jest dużo bardziej rozbudowany. Można złapać naprawdę szeroką sieć kontaktów i zyskać doświadczenie ze stażu w klubach z całego świata. To przekonało mnie, by aplikować.
Skąd taki pomysł na siebie, jako na dyrektora sportowego?
– Mam swoją wizję piłki, mam też – uważam – oko do zawodników. Miałem okazję grać i ze starszym i z młodszym pokoleniem piłkarzy, więc siłą rzeczy nabywało się sporo kontaktów i zawierało przyjaźnie. Teraz naturalnie nadszedł czas, by kontynuować je w innej formie.
Często zdarza się już, że ktoś dzwoni do ciebie po rekomendację albo ocenę piłkarza?
– Zdarza się i to całkiem często. Wiele osób, szczególnie ze strony niemieckiej, ale również z Turcji, dzwoni i pyta o opinię. Na przykład mój przyjaciel z Hannoveru Konstantin Rausch, pracujący obecnie w dziale sportowym w FC Koeln, pytał mnie jakiś czas temu o opinię na temat dwóch Polaków – Kuby Kamińskiego i Tomasza Pieńki. Znam Kubę doskonale i wiem, że ma ogromne możliwości. Uważałem, że lepiej wkomponowałby się do Kolonii niż miało to miejsce w Wolfsburgu, więc gorąco go poleciłem. Później dostałem informację zwrotną, że Kuba był jednym z trzech najlepszych zawodników w okresie przygotowawczym, a teraz dobrą grę kontynuuje w lidze, zdobywając bramki. Nic, tylko się cieszyć, że mogłem dołożyć do tego swoją opinią malutką cegiełkę.

Jakub Kamiński trafił do Koeln m.in. dzięki rekomendacji Artura Sobiecha
Tomasz Pieńko też dostał twoją rekomendację? Czy to jeszcze zbyt wczesny moment na wyjazd?
– To też piłkarz z ogromnym potencjałem, natomiast Kubę Kamińskiego uważam w tym momencie za lepszego zawodnika. A powiem szczerze: jeżeli ktoś pyta mnie o ofensywnych zawodników młodego pokolenia, to na ten moment uważam, że dwóch najbardziej wyróżniających się zawodników, którzy mogą zrobić duże kariery i mają coś w sobie, to numerem jeden jest Oskar Pietuszewski, a numerem dwa Marcel Reguła. I jeśli niemieckie kluby do mnie dzwonią i pytają, to na ten moment słyszą taką opinię.
Słyszałem też, że dołożyłeś swoją cegiełkę przy transferze Mateusza Bogusza.
– Zgadza się, ale tym wcześniejszym – do Los Angeles FC. Steven Cherundolo, trener LAFC, z którym grałem w Hannoverze, był zainteresowany nim oraz Michałem Skórasiem. I to między nimi miał rozstrzygnąć się wybór. Mateusz to zawodnik z mojego miasta, z Rudy Śląskiej, ale nie grałem z nim osobiście. Zadzwoniłem więc po opinię do Mateusza Klicha. Ta była tylko i wyłącznie pozytywna, więc udzieliłem rekomendacji. Cieszę się, że mogłem się przyczynić do też jego rozwoju, bo w Los Angeles Bogusz wykręcał świetne liczby i zdecydowanie obronił się swoją grą.
Kierunek holenderski również jest na łączach?
– Mam ciągle dobry kontakt z Johnem van den Bromem, moim trenerem z Lecha Poznań. Niedawno gratulowałem mu nowej posady w Twente. W tym klubie mamy zresztą też Przemka Tytonia. Zdarzyło się, że dzwonił do mnie też Francesco Farioli, ówczesny trener Ajaxu Amsterdam, by podpytać o Jagiellonię przed dwumeczem w Lidze Konferencji. Wiemy, jakim wynikiem się to zakończyło (śmiech).
Z Fariolim spotkałem się w Karagumruk, a dziś prowadzi FC Porto. Na końcu w pracy dyrektora sportowego wszystko sprowadza się do tego kogo się zna, z kim się grało. Ta sieć powiązań na cały świat jest bardzo ważnym elementem.
Doświadczenie w negocjacji umów zdobyłeś bardzo szybko. Bo pierwszy duży kontrakt wynegocjowałeś osobiście i to nie z byle kim.
– To jest stuprocentowa prawda! Umowę w Polonii Warszawa negocjowałem całkiem sam. I uważam, że żaden agent piłkarski w tamtym momencie nie wynegocjowałby mi lepszych warunków.
Jak wyglądała ta rozmowa? Przychodzisz do Józefa Wojciechowskiego i co się dzieje?
– Ona była bardzo długa, bardzo długa (śmiech). Przedstawiciele Ruchu Chorzów bardzo szybko dogadali warunki między klubami. Ale warunki mojego indywidualnego kontraktu… Spędziliśmy nad nimi prawie cały dzień. Ostatecznie, to co było dla mnie najważniejsze, to dostałem to, czego chciałem.
Zresztą kilka innych kontraktów też negocjowałem samemu, więc faktycznie mam doświadczenie od strony piłkarza w tym temacie, a nawet w tym, kiedy trzeba złożyć papiery do CAS w sprawie niepłatności. Przez 17 lat mojej kariery wiele się działo również poza boiskiem i to tylko może pomóc w przyszłości.

Artur Sobiech w barwach Polonii Warszawa
Którą umowę także wynegocjowałeś osobiście?
– Byłem związany z różnymi agencjami menedżerskimi, ale choćby ostatni kontrakt na Cyprze negocjowałem już sam. Inaczej wyglądają takie negocjacje od strony zawodnika, a jeszcze inaczej z perspektywy agenta, dyrektora czy klubu. Ale to doświadczenie na pewno może pomóc. Nie mamy wielu byłych zawodników w strukturach sportowych, a rozumienie zawodnika, który jest w szatni uważam za bardzo ważne.
Zawodnik w trakcie kariery ma w ogóle dużą styczność z dyrektorami sportowymi? Czy to ludzie, którzy działają raczej w swojej strefie?
– Mają styczność. W Polonii spotkałem na tym stanowisku Pawła Janasa, który później był trenerem. W Hannoverze trafiłem na Joerga Schmadtke, który później był dyrektorem sportowym w Liverpoolu. I nie mam dziś problemu, by zadzwonić do niego po jakąś radę lub o coś zapytać. To właśnie ten kapitał, który zbierało się latami.
Schmadtke to najlepszy dyrektor sportowy, z którym się spotkałeś?
– Miałem w ogóle szczęście do dyrektorów sportowych. Schmadtke zbudował w Hannoverze mega skład. Graliśmy wtedy dwa razy w fazie pucharowej Ligi Europy – raz w ćwierćfinale z Atletico Madryt, a później w 1/16 finału z Anży Machaczkała. To były dwa najlepsze sezony w całej historii Hannoveru. Ten klub nigdy wcześniej, ani później nie grał w europejskich pucharach. Mam do Schmadtkego wielki szacunek, już wtedy wyróżniał się umiejętnościami, które doprowadziły go do pracy w tak ogromnym klubie jak Liverpool. Na pewno był jednym z najlepszych, ale uważam, że świetną robotę robi też choćby Tomasz Rząsa w Lechu Poznań. Gdy spojrzymy na pięć ostatnich lat – zobaczymy dwa mistrzostwa Polski, ćwierćfinał Ligi Konferencji. Jeśli spojrzymy w szerszej perspektywie, to jego transfery prędzej czy później zawsze się bronią.
A czym ty będziesz kierował się w swojej pracy?
– Kiedyś bardzo spodobał mi się cytat Juergena Kloppa: „Nie ważne co myślą o tobie, gdy przychodzisz do klubu, ale ważne co myślą, gdy odchodzisz”. Mocno utkwiło mi to w pamięci. W Hannoverze drzwi dla mnie są zawsze otwarte, ale mam też dobre kontakty z innymi klubami – Ruchem Chorzów czy Lechem Poznań. Wciąż mam także kontakt z prezesem Karagumruk, z którym awansowałem do tureckiej ekstraklasy po 36 latach. To naprawdę istotne, by zostawić po sobie dobrze wspomnienia i dbać o to, co myślą o tobie, gdy odchodzisz. Bo przyjaźnie, które zbudowałeś, zostają na lata.
ROZMAWIAŁ: WOJCIECH GÓRSKI
CZYTAJ WIĘCEJ WYWIADÓW NA WESZŁO:
- Wilczyński: Polska ma niski poziom szkolenia. Winni są trenerzy [WYWIAD]
- Dawid Szulczek: Mogę być w III lidze, albo świętował tytuł [WYWIAD]
- Droga z piekła mistrza KSW. „Wolałem nie żyć niż ciągle się bać” [WYWIAD]
Fot. 400mm.pl/Newspix