Dlaczego nie wyszło mu w Ruchu Chorzów? Czy najsilniejsze polskie drużyny byłyby według niego gotowe, żeby go zatrudnić? Jak odbierał wyszydzanie przez środowisko Jerzego Brzęczka? Jak to jest z tą łatką trenera defensywnego – jest coś na rzeczy, czy to bardziej kwestia otoczenia i sytuacji, w której się znalazł? W dużej rozmowie z Weszło pozostający od sierpnia bez pracy Dawid Szulczek opowiada m. in. o tym, kto z jego rocznika był polskim Messim, o kulisach pracy w Ruchu, i o tym, dlaczego praca w Warcie Poznań była wielkim wyzwaniem. – Równie dobrze w maju 2028 roku mogę pracować w III lidze, jak i świętować mistrzostwo Polski – mówi.
Jakub Radomski: Jak wygląda twój czas od sierpnia, kiedy zwolniono cię z Ruchu Chorzów?
Dawid Szulczek: Przede wszystkim mam czas dla rodziny. Wyjścia z córką do kina, do zoo, do wesołego miasteczka. Spędzanie czasu z żoną, z rodzicami. Ale jednocześnie wykorzystuję ten czas pod kątem rozwoju. Spotykam się z ludźmi i podpatruję kolegów, innych trenerów, pracujących na poziomie Ekstraklasy i nie tylko. Wcześniej okresy, kiedy nie miałem pracy, trwały najdłużej dwa miesiące.
W przeszłości byłem na stażu u Marka Papszuna w Rakowie, jeszcze zanim pracowałem jako asystent w Wiśle Kraków. W zeszłym sezonie miałem okazję widzieć, jak działa Legia Warszawa. Niedawno byłem w Motorze, a w ostatnich dniach przyglądam się pracy w Polonii Bytom. Te kluby chciałem obejrzeć od środka.
Dlaczego akurat te?
Polonia robi coś bardzo ciekawego przy ograniczonym budżecie. Motor inspiruje mnie pod kątem procesu, wiary w naukę i pracy z liczbami. W Legii szczególnie zwracałem uwagę na działanie nowoczesnego centrum treningowego, a Raków już kilka lat temu obserwowałem pod kątem organizacji. Trenera Papszuna można nazwać pionierem, jeśli chodzi o wprowadzanie modelu taktycznego i zasad gry.
Skąd wyniosłeś pracowitość, z którą jesteś kojarzony?
Myślę, że z domu. Gdy dorastałem na Śląsku, wokół dużo ludzi pracowało na dwóch etatach, żeby związać koniec z końcem. Mój tata też. Był elektromechanikiem, elektromonterem, a dorabiał jako stróż nocny. Ojciec był też wielkim kibicem Ruchu i zabierał mnie na mecze.
Ruchu, w którym sam występowałeś. I byłeś nawet kapitanem rocznika 1990.
„Piłkarz” to za duże określenie jak na mnie. To była tylko piłka młodzieżowa. Występowałem jako defensywny środkowy pomocnik, czasami stoper. Byłem zawodnikiem, który rozumiał, co działo się na boisku. Pomagałem kolegom, pewnie dlatego wybrali mnie na kapitana. Myślę, że zawsze byłem osobą, która umie wspierać i dogadywać się z ludźmi, choć moje ostatnie pół roku pracy trenerskiej w Ruchu i to, co ukazywało się w mediach, może temu zaprzeczać.
Kiedy pierwszy raz pomyślałeś o zostaniu trenerem?
Już w podstawówce miałem taką wizję siebie, że najpierw parę lat pogram w piłkę, a potem pójdę w stronę trenerki. W licealnych czasach wierzyłem, że mogę być dużo lepszym szkoleniowcem niż zawodnikiem.
Wcześnie.
Miałem świadomość swoich ograniczeń jako zawodnik. W naszym roczniku wybitny był Michał Janota. Gdy oglądało się te filmiki z młodziutkim Leo Messim, to jakby widziało się w akcji Michała. Kręcił nami okrutnie. Chyba nawet miał ksywę „Messi”.
Zacząłem od szkolenia dzieci. Pomagałem mojemu trenerowi w okręgówce. Następnie trafiłem jako asystent do Górnika Wesoła. Miałem 23 lata. I później jakoś tak to poszło.
Gdy w sierpniu ubiegłego roku odezwał się do ciebie Ruch, długo się wahałeś, czy przyjąć posadę?
Nie, bo to klub, dzięki któremu narodziła się we mnie pasja do piłki. Podchodziłem do tego tematu bardziej sercem niż głową. Już wcześniej działacze z Chorzowa kilka razy brali mnie mocno pod uwagę, ale wtedy nie mogłem przyjść. Gdy prowadziłem Wigry, działacze z Suwałk odrzucili ofertę wykupu od Ruchu, która wynosiła 100 tys. złotych. W ubiegłym roku po spadku z Wartą byłem bez pracy, więc łatwiej było to zrealizować.

Dawid Szulczek po ostatnim meczu jako trener Ruchu, ze Śląskiem we Wrocławiu
Co cię zaskoczyło, gdy trafiłeś do Ruchu?
Dopóki pracowałem w Chorzowie, wyrażałem swoje zdanie w różnych kwestiach. Uważam, że Ruch może być klubem, który ustabilizuje się na poziomie Ekstraklasy, ale dziś to idzie bardziej w kierunku ustabilizowania na poziomie I ligi.
Gdy trafiłem do zespołu, udało się delikatnie wzniecić energię. Pod koniec ubiegłego roku byliśmy wysoko w tabeli I ligi. Tylko Arka punktowała lepiej. Ja generalnie mam tak, że początki mojej pracy w klubach są bardzo dobre wynikowo. W Wigrach zajmowaliśmy czołowe miejsce w II lidze. ale później na dwa lata straciliśmy prezesa, który dawał fundusze i to wszystko budował. To była olbrzymia strata i dlatego nie zrobiliśmy awansu z Wigrami.
W Warcie, gdyby wybrać pierwsze półtora roku mojej pracy, byliśmy w top 7 Ekstraklasy. Świetnie współpracowało mi się z dyrektorem sportowym, Radosławem Mozyrko. Ogromna jakość pracy, etyka, pomysły. Mnóstwo dobrych cech. Ale wykupiła go Legia. Byłem w ogóle zszokowany tym, jakie opinie krążyły o Radku podczas jego pracy w Legii i po niej. Uważam, że to świetny dyrektor sportowy, jeśli ma flow z trenerem. My złapaliśmy wspólny język: on proponował piłkarzy, którzy stanowili o sile drużyny. Ale odszedł.

Statystyka, pokazująca gole oczekiwane (strzelane i tracone) Warty za Szulczka. Żółta kreska to koniec sezonu i moment, kiedy odeszli ważni piłkarze
Później odszedł też jeden z prezesów. Było trochę zamieszania z odejściem i powrotem właściciela. Pojawiały się turbulencje, poślizgi w płatnościach. Zrobiło się zamieszanie. Na kilka kolejek przed końcem sezonu tak naprawdę kończysz pracę, bo ogłaszają nowego trenera. Jednocześnie większość zawodników nie ma przedłużonych umów.
Wcześniej było biednie, ale wszyscy trzymali się razem. W pewnym momencie przestali się trzymać. Skończyło się to tragicznie, spadkiem. Nie chcę, żeby to brzmiało jak użalanie się czy szukanie na siłę wytłumaczenia, bo zabrakło nam jednego punktu, który mogliśmy zdobyć, gdybym podjął inne decyzje.
Nie brzmi. Opisujesz realia. Ale w Ruchu, po tym jak twój zespół wygrał aż 12 z 15 spotkań i był w tabeli drugi za Arką, ewidentnie coś się po zimie posypało. Jeszcze w listopadzie ogrywacie u siebie 6:0 Odrę Opole, a już w lutym obecnego roku przegrywacie na Stadionie Śląskim, na oczach 53 tys. ludzi, 0:5 z Wisłą Kraków. Późniejsze wyniki były dużo gorsze.
W relacjach tak czasami bywa, że strony nie pasują do siebie. My w Ruchu też do siebie nie pasowaliśmy. Muszę znaleźć miejsce, gdzie moja wizja funkcjonowania będzie odpowiadała działaczom, włodarzom i szatni. Albo takie, gdzie ludzie zarządzający zespołem pozwolą mi trochę zmienić szatnię, jeżeli będzie taka potrzeba.
Pytałeś o porażkę z Wisłą. Oczywiście, że miała duże znaczenie. Nawet bardzo duże. Wisła jest dużo mocniejsza kadrowo od Ruchu i na 10 spotkań zwycięży z nim siedem czy osiem razy.
Ale nie zawsze 5:0.
No właśnie. Ten mecz nas przerósł i miał spore konsekwencje w dalszym funkcjonowaniu. Ale z drugiej strony – kilka dni po tamtej porażce w ćwierćfinale Pucharu Polski wygraliśmy 2:0 z rozpędzoną wtedy w Ekstraklasie Koroną Kielce, a następnie zremisowaliśmy 2:2 z Termaliką, która była wtedy liderem I ligi. Więc chyba jednak nie było aż tak źle.
Ostatecznie zostałeś zwolniony po trzech kolejkach obecnego sezonu. Wygrałeś z Górnikiem Łęczna, zremisowałeś z Puszczą w Niepołomicach, przegrałeś we Wrocławiu ze Śląskiem.
Zwalnianie trenera po trzech meczach, gdy zdobyłeś cztery punkty, a masz przed sobą spotkanie z drużyną ze strefy spadkowej, nie jest według mnie w porządku. Tym bardziej, że wiadomo, że na Puszczy gra się bardzo trudno, a Śląsk to jedna z drużyn, które powinny bezpośrednio awansować do Ekstraklasy. Uważam, że można było zakomunikować po sezonie, że mnie po prostu w klubie nie chcą. Tym bardziej, że jeszcze w maju miałem telefony i mogłem podjąć się innego projektu.
Chodzi o Ekstraklasę?
O ciekawy projekt, duże wyzwanie, ale nie chcę więcej mówić. Odmówiłem, bo miałem ważny kontrakt z Ruchem, gdzie była też narracja na zasadzie: „Nowy sezon, nowe nadzieje. Chcemy to odbudować”.
Czego nauczył cię ten czas w Ruchu? Tak po ludzku.
Uważam, że w życiu trzeba umieć się podnosić. To trochę jak z biznesie. Ile razy słyszysz, że ktoś został miliarderem, a wcześniej parę razy bankrutował i ciągle wychodził na powierzchnię? To się zdarza. W zawodzie trenera jest tak samo. Zobacz, jakie wspaniałe świadectwo daje teraz Jerzy Brzęczek.
Wspaniałe i imponujące.
Jego praca z pierwszą kadrą to była ogromna szydera z osoby, która tak naprawdę jest merytoryczna. Jaka była tego geneza? Ktoś zaczął szydzić raz, drugi i dobrze się sprzedawało. Kiedy pracował w Wiśle Kraków, dla niektórych osób to nie był Brzęczek, tylko „Wuja”. Ludzie próbowali robić z niego pośmiewisko, uderzając w merytorycznego trenera. Nie mogłem w to uwierzyć. To była jakaś abstrakcja. Przecież wyniki reprezentacji Polski go broniły. Patrząc na nie i jakość kadry, można nawet postawić tezę, że były z delikatną zwyżką.
Trenerzy mają trudne momenty. Spójrzmy na Macieja Skorżę. W Pogoni Szczecin jego średnia punktów była fatalna. Podniósł się.
Czuję, że jestem teraz w momencie, w którym muszę się podnieść i odbudować w dobrym miejscu. Nie jest ze mną na pewno tak źle, jak piszą niektórzy. Nie jest tak, że teraz czeka mnie tylko zjazd po równi pochyłej. Mam świadomość, że nie pracowałem jeszcze w klubie, w którym mógłbym zrobić coś więcej.
Czujesz się gotowy na objęcie czołowego polskiego klubu?
Oczywiście, że tak. Tym bardziej, że takie kluby prowadzili w ostatnim czasie Goncalo Feio, Dawid Szwarga i Adrian Siemieniec. Każdy w jakimś stopniu się sprawdzał.
Ze Szwargą, zwłaszcza w kontekście Ekstraklasy, można polemizować.
Suchy wynik był słaby, ale jak się spojrzy na tworzenie szans i punkty oczekiwane, to Raków powinien w sezonie 2023/2024 zostać mistrzem Polski, a nie zająć dopiero siódme miejsce. Oni po prostu mieli dużo pecha. My ograliśmy Raków 2:1, a z gry to było bardziej na 3:1 dla nich. W ogóle uważam, że temat Szwargi był w mediach trochę ogrywany jak ten Jerzego Brzęczka. Lubimy w Polsce polaryzować.
Feio wywalczył z Legią Puchar Polski, dotarł do ćwierćfinału Ligi Konferencji. W lidze było gorzej, ok, ale coś kosztem czegoś. Nie wykluczam, że teraz Legia i Jagiellonia znów dojdą tak daleko w pucharach, a jednocześnie lepiej spiszą się w Ekstraklasie. To kluby, które mają silniejszą kadrę i zebrały już doświadczenie w Europie.

Dawid Szulczek na meczu Piasta Gliwice
A myślisz, że czołowe polskie kluby są gotowe na zatrudnienie Dawida Szulczka?
Myślę, że nie są. Zobacz – każda z tych drużyn, biorąc tego typu trenera, decydowała się na kandydata, który wcześniej był asystentem. Tak było z Siemieńcem, ze Szwargą. W pewnym sensie podobnie było z Goncalo. Myślę, że Warta w Ekstraklasie nie robiła na nikim wrażenia i to nie byłaby w mniemaniu szefów dużych klubów odpowiednia weryfikacja.
W mediach jakiś czas temu pojawiły się informacje, że kusiło cię drugoligowe Podbeskidzie. To prawda?
Spotkałem się z jego prezesem, Krzysztofem Sałajczykiem, ale my znamy się ze wspólnej pracy w Warcie. Chciałbym pracować na wyższym szczeblu niż druga liga.
Po pracy w Ruchu ciągnie się jednak za tobą to, że zacząłeś świetnie, a później było zdecydowanie gorzej.
Moja średnia punktów z Ruchem to 1,63 na mecz. Generalnie to jest lepsza średnia, gdyby porównać mnie z moim poprzednikiem oraz następcą. Niedawno zadzwonił do mnie znajomy dziennikarz i mówi: „Zobacz, Dawid. O niedawno zwolnionym Przemysławie Cecherzu mówi się, że wykonał świetną pracę z Wieczystą, a miał średnią punktową 1,57. Ty miałeś w Ruchu 1,63 i mimo to odbiór jest taki, że wykonałeś fatalną robotę”. Mogę jeszcze dodać, że Wieczysta ma większy budżet od Ruchu i trochę lepszych piłkarzy.
Masz opinię trenera defensywnego. Tak opisywano cię za czasów Warty, ale również po zwolnieniu z Ruchu w mediach pojawiał się argument, że zespół od pewnego czasu grał zbyt zachowawczo.
Gdy byłem asystentem w Rozwoju Katowice, ten zespół strzelił najwięcej goli w II lidze i awansował. Stal Mielec? Najwięcej goli w lidze, byliśmy o włos od awansu. Górnik Wesoła, Rozwój i Wigry Suwałki – gdy byłem tam asystentem – notowały najlepsze wyniki w historii.
Gdybyś zadzwonił do Kuby Błaszczykowskiego, on raczej nie podzielałby opinii, że jestem trenerem defensywnym. Właściciele klubu podczas mojej pracy w Wiśle byli zadowoleni z naszej pracy, bo podnieśliśmy zespół po siedmiu porażkach, Wisła zaczęła strzelać więcej goli i utrzymała się w lidze.
Ta opinia na mój temat zaczęła się pojawiać w Warcie, ale też nie od początku. Pierwsze półtora roku pracy? Punktowanie na top 7, a pod kątem strzelonych goli czy kreowanych szans byliśmy w granicach 9-10. miejsca w Ekstraklasie. Co ciekawe, na początku bardziej chwalono nas za organizację gry. To było dla ludzi pozytywne, że tracimy mało goli. Tabela za okres pierwszych moich dwóch sezonów w Warcie wygląda bardzo dobrze.
Ta łatka przylgnęła do nas w ostatnim sezonie. Mam wrażenie, że dużo innych drużyn czy trenerów było już zmęczonych Wartą, więc narracja idealnie wpisała się w klimat. Gdy zespół prowadził jeszcze Piotr Tworek, drużyna rzeczywiście bazowała na staniu w niskiej obronie. Później był ten okres środkowy, trochę dziś niezauważany, kiedy wiele zespołów strzelało mniej goli od nas. A jeśli chodzi o Ruch, to tego typu opinia pojawiała się na samym początku mojej pracy, ale zaraz odeszła w niepamięć, po tym jak potrafiliśmy wygrywać 5:0 i 6:0 w lidze. Wróciła kilka miesięcy później, gdy po tym nieszczęsnym 0:5 z Wisłą w lidze byliśmy trochę mniej skuteczni.
Powiedziałeś kiedyś, że dużo inspiracji czerpiesz z książek.
Teraz czytam akurat nie związaną ze sportem. „Teoria pozwól im” autorstwa psychoterapeutki Mel Robbins. Mateusz Stolarski mi polecił. Bardzo ciekawa pozycja. To książka o relacjach z otoczeniem. Opiera się na tym, że nie masz wpływu na to, jak inni ludzie reagują, a wpływ masz na siebie. Robbins przekonuje, że możesz oczywiście kogoś zainspirować, ale jeśli druga osoba tego nie przyjmuje, to nie ma sensu się tym zadręczać.
Duże wrażenie zrobiła też na mnie książka „Imopeksis” profesora Tadeusza Hucińskiego. Miałem okazję kilka razy się z nim spotkać, chodziłem na jego szkolenia. Czytałem ją jeszcze zanim poszła do druku. Profesor Huciński był trenerem i teoretykiem koszykówki, prowadził kiedyś kobiecą reprezentację Polski. „Imopeksis” to zbiór imponujących, pedagogicznych przemyśleń, które ze świata koszykówki można przenieść na kanwę relacji międzyludzkich i ogólnie na sport. Opowiada m.in. o tym, jak budować otoczenie. „Teoria pozwól im” jest fajnym jej uzupełnieniem.

Szulczek (w środku) jako młody asystent w Rozwoju Katowice.
Trzy lata temu powiedziałeś w jednym z wywiadów, że Ekstraklasa stanie się w ciągu pięciu lat jedną z 15 najlepszych lig w Europie. Niektórzy pukali się w czoło. Szczerze – spodziewałeś się, że nasza najwyższa liga aż tak w różnych aspektach pójdzie do przodu?
Tak. Wiedziałem, że tak będzie. Ale w siłę rośnie też Betclic I Liga. Te rozgrywki za chwilę będą mocniejsze niż ekstraklasa takiej Czarnogóry. Mamy w Polsce boom na piłkę. Dużo ludzi chodzi na mecze, a nowoczesne stadiony zachęcają sponsorów i inwestorów. Budują się bazy, kluby coraz lepiej spisują się w Lidze Konferencji i w dodatku współpracują ze sobą, wymieniając się doświadczeniami. Wspólnie pracują na coraz lepszy ranking. To coś fantastycznego.
Ważnym tematem jest sztuczna inteligencja. Wisła Kraków dzięki Jarosławowi Królewskiemu w to poszła i długofalowo zyska. To właściwy kierunek. Kluby, które tego nie zaadaptują, zostaną w tyle.
Dużo tych zmian.
Dokładnie. Jeszcze 10 lat temu ludzie pytali: „Jakie gole oczekiwane?”. To była abstrakcja. 30 lat temu było nią posiadanie w sztabie dwóch asystentów i osobnego trenera bramkarzy. Trzy lata temu abstrakcją była Ekstraklasa w top 15 lig w Europie. A dziś dla kogoś abstrakcją jest, że za jakiś czas komputer pokaże nam mecz z perspektywy oczu zawodnika. Przy dzisiejszej technologii to żaden problem, dlatego wiem, że to się wydarzy.
Trzy lata temu nikt nie przypuszczał, że Adrian Siemieniec zrobi mistrzostwo Polski z Jagiellonią, a Raków Częstochowa do fazy grupowej europejskich pucharów jako pierwszy wprowadzi Dawid Szwarga. W marcu 2024 roku nikt nie przypuszczał, że Goncalo Feio obejmie Legię i w kolejnym roku wywalczy z nią Puchar Polski plus ogra Chelsea na Stamford Bridge.
Piłka jest nieprzewidywalna. W maju 2028 roku równie dobrze mogę pracować w III lidze, jak i świętować mistrzostwo Polski.
ROZMAWIAŁ: JAKUB RADOMSKI
Fot. Newspix.pl