Trenerzy, działacze i piłkarze odmieniają ją przez wszystkie przypadki. Juergen Klopp wyrył ją na ścianach szatni Liverpoolu. Jest świętym Graalem, którego w coraz bardziej zaawansowanych statystykach próbują znaleźć analitycy. Czym właściwie jest intensywność, oprócz tego, że fundamentem współczesnej piłki nożnej?

Słynny skecz „Monty Pythona”, przedstawiający mecz filozofów greckich z niemieckimi to idealna ilustracja, czym byłby bez niej futbol. Dwadzieścia dwie osoby spacerują po boisku. Nie podejmują żadnych kolektywnych, czy indywidualnych wysiłków. Piłka przez 89 minut leży nietknięta na linii środkowej. Nic się nie dzieje. Nuda „jak w polskim filmie”.
To dobry punkt wyjścia do rozmowy o intensywności. Najmodniejszym piłkarskim słowie ostatnich lat. Odmienianym przez trenerów, piłkarzy i działaczy przez wszystkie przypadki. Świętym Graalu, tym trudniejszym do znalezienia, że ile osób, tyle definicji. Co wyraźnie widać w artykule z „The Athletic” z 2022 roku, gdy jedni rozmówcy amerykańskiego portalu opowiadali o sprawach niemal metafizycznych, inni zaś trzymali się blisko ziemi. Niemal jak filozofowie różnych szkół.
Niemiecka szkoła intensywności
U Jamiego Carraghera, byłego obrońcy Liverpoolu i reprezentacji Anglii, a obecnie wziętego eksperta, to słowo wywoływało rozanielenie. „To moje ulubione piłkarskie pojęcie” – mówił. „Intensywność oznacza bycie przygotowanym do meczu zarówno mentalnie, jak i fizycznie. Nie chodzi tylko o bieganie jak bezgłowe kurczaki. Stoi za nim plan. Organizacja. To umysł i ciało. Intensywność zawiera używanie mózgu, jak i fizyczny wysiłek, którego wymaga futbol” – dodawał. Jonas Eidevall, ówczesny trener żeńskiej drużyny Arsenalu, widział to inaczej. „Piłka nożna to gra czasu i przestrzeni. Intensywność to podejmowanie akcji szybciej, w krótszym czasie, by zyskać miejsce i czas w ataku albo odebrać miejsce i czas w obronie”.
Modę na intensywność wprowadzili do głównego nurtu zwłaszcza trenerzy z niemieckiego kręgu kulturowego. Przede wszystkim Juergen Klopp i Ralf Rangnick. W szatni Liverpoolu na Anfield był nawet slogan „Our identity is intensity”, czyli „naszą tożsamością jest intensywność”, który stał się potem tytułem książki Pepa Lijndersa, byłego asystenta Niemca, poświęconej metodom treningowym stosowanym przez ich sztab. Lijnders pomaga dziś Pepowi Guardioli w Manchesterze City, co sugeruje, że intensywności nie można powiązać wyłącznie z kontrpressingiem Kloppa, stawianym czasem (błędnie) naprzeciw tiki-taki Guardioli. Intensywność ma wiele wymiarów. I chodzi w niej znacznie więcej niż o szybkie bieganie, czy wysoki pressing.
Różne dyscypliny sportu
To ona sprawia, że przełączając czasem kanały między różnymi rozgrywkami, widz czuje, jakby oglądał inne dyscypliny sportu. To z jej powodu archiwalne mecze ogląda się dziwnie, bo wszyscy mają zadziwiająco dużo miejsca i czasu. Intensywność zmniejszyła boiska. Zabrała miejsce kreatywnym geniuszom, którzy musieli popieścić piłkę, nim jej się pozbyli. Wypchnęła na margines napastników, których rozliczało się tylko z goli. Zamiast tego uczyniła z atakujących pierwszych obrońców. Wszyscy dziś muszą być szybcy i biegać dużo. Przypominać fizyczne monstra, a jednocześnie szybko grać piłką i podejmować decyzje. Atakując, muszą myśleć, jak zorganizują się po stracie. A broniąc, mieć pomysł na pierwsze podanie po przechwycie.
Te tendencje nie ominęły również Polski, o czym w przekrojowym tekście pisał niedawno na Weszło Szymon Janczyk , skupiając się głównie na intensywności biegowej, czyli na tym, ile i z jaką prędkością biega się w różnych ligach. To bazowe ujęcie intensywności. Ale gdy trenerzy mówią o „intensywności z piłką i bez piłki”. O „intensywności taktycznej”, nie myślą tylko o tym, jak ich zawodnicy biegają. A do mierzenia różnych rodzajów intensywności współczesne platformy statystyczne wynalazły wiele metryk.
Intensywność, czyli aktywność
Najprościej drużynę o wysokiej intensywności można określić jako „aktywną”. W jej meczach dużo się dzieje. Gdy nie ma piłki, nie stoi jedynie na z góry ustalonych pozycjach, przesuwając się w zależności od położenia piłki. Podejmuje ciągłe próby odzyskania posiadania. Doskakuje do rywala. Wchodzi z nim w pojedynki. Fauluje. Naciska. Utrudnia życie. Nie czeka biernie, aż przeciwnik wreszcie wykona niecelne podanie. Sama stara się do niego zmusić.
Gdy ma piłkę, dba o odpowiedni rytm gry. Jeśli rozgrywa atak pozycyjny, stara się o właściwe tempo. Staranne podania do lepszej nogi partnera. Przyjęcia kierunkowe umożliwiające zdobywanie przestrzeni. Cięte przerzuty, dające szanse złapać rywala na wykroku. Jeśli decyduje się na szybki atak, nie traci czasu na nadmiarowe kontakty z piłką. Każdym zagraniem stara się zdobywać teren. W jej meczach jest niewiele przerw. A jeśli piłka wychodzi za linię, natychmiast stara się wznawiać grę, przez co stosunkowo wiele jest „piłki w piłce”.
Pięć rodzajów intensywności
Nie jest jednak wcale tak, że pożądanym przez wszystkich trenerów stanem jest granie na wysokiej intensywności przez pełne 90 minut. Są oczywiście i tacy, dla których liczy się tylko gaz do dechy. Dla wielu idealnym układem jest jednak umiejętność świadomego kontrolowania intensywności. Zmieniania tempa zależnie od wyniku i fazy meczu. Umiejętność podkręcenia intensywności, a potem podniesienia pokrywki znad garnka. Odpoczywania z piłką i bez niej, przez umiejętną kontrolę przestrzeni. Trenerzy w Ekstraklasie również zwracają na to uwagę, choć w poszczególnych ujęciach się różnią.
Bazując na danych Hudl StatsBomb dla polskiej ligi za sezon 2025/26, intensywność można podzielić roboczo na pięć rodzajów. Fizyczną, czyli związaną z bieganiem (sprinty, pokonywany dystans, prędkość, biegi o wysokiej intensywności etc.), pressingową, opisującą zachowania zespołów bez piłki, ofensywną, bazującą na tym, jak drużyny zachowują się z piłką przy nodze, indywidualną, pokazującą choćby skłonność piłkarzy do podejmowania pojedynków, czy wchodzenia w dryblingi oraz strukturalną, związaną z rytmem, płynnością meczu, a więc efektywnym czasem gry, czy liczbą faz posiadania piłki. W każdej z nich górują trochę inne zespoły, dlatego trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, która drużyna gra najbardziej intensywny futbol w Ekstraklasie. To zależy od rodzaju intensywności.
Intensywność taktyczna
Kwestie biegowe pozostaną w tym tekście na boku, po ich szczegółową analizę warto zajrzeć do przywoływanego artykułu Szymona Janczyka. Wszystkie pozostałe rodzaje intensywności analizowane są w relacji do posiadania piłki. Zespoły, które większość meczów spędzają, biegając za nią, mogą notować większą liczbę doskoków do rywala niż te, które kontrolują mecze poprzez posiadanie piłki. Nie oznacza to jednak, że mają większą skłonność do aktywnego bronienia, a jedynie, że częściej muszą z tego narzędzia korzystać.
Jednym z trenerów, który najwcześniej zaczął na polskim rynku mówić o intensywności, do dziś najczęściej o niej wspomina i znalazł wielu naśladowców, jest Marek Papszun. Szczegółowe dane obrazują, na czym mniej więcej polega intensywność w wydaniu Rakowa Częstochowa. Papszun nazywa ją czasem intensywnością taktyczną. Bo wynika z organizacji. Niekoniecznie z nadzwyczajnych parametrów biegowych, ale struktury, rytmu, gęstości ustawienia. Biorąc pod uwagę, że Raków, po latach gry w Ekstraklasie, zwykle przeważa dziś w posiadaniu piłki, jego natężenie pressingu wciąż wyróżnia się na tle ligi. Tempo rozgrywania akcji jest natomiast umiarkowane. Niewiele tu gnania do przodu, bo Raków zwykle nie ma już na nie miejsca, jest natomiast dominowanie strukturą. Wysokie ustawienie, próba tłamszenia rywali przez ciągłe zabieranie im miejsca. Wpływa to także na wyniki fizyczne. Raków nie musi pokonywać dużych dystansów. Jego efektywność pozycyjna, odpowiednie ustawienie umożliwia często szybkie doskoki.
Intensywność pressingowa
Legia z kolei wyróżnia się w intensywności pressingu. Pracy bez piłki. Wyróżnia się pod względem liczby podań, na jakie pozwala rywalom, nim podejmie próbę odebrania im piłki. Bardzo wysoko ustawia linię obrony (średnio 51 metrów od własnej bramki, czyli niemal na połowie boiska), ma największy udział doskoków i kontrpressingu (próba odbioru natychmiast po stracie) podejmowanych już na połowie rywala. Gra w rytmie ciągłego ataku bez piłki. Jednocześnie jednak, po odzyskaniu posiadania zwykle zwalnia. Jej status drużyny, przeciwko której większość rywali broni się głębiej, sprawia, że musi zazwyczaj cierpliwie rozgrywać, czekając na odpowiedni moment do ataku. Stosunkowo rzadko udaje się jej złapać rywala z odsłoniętym miękkim podbrzuszem.
Lech i Jagiellonia, czyli pozostali pucharowicze, są natomiast w tej chwili zespołami bardziej zrównoważonymi. Być może to jedynie kwestia momentu ich ewolucji. W Poznaniu nie kryją bowiem, że chcą dążyć w stronę podnoszenia intensywności gry. W Białymstoku natomiast, grając drugi rok z rzędu na trzech frontach, nauczyli się rozcieńczać wyrazisty, bazujący na posiadaniu piłki, styl, który dał im mistrzostwo. Jagiellonia i Lech to drużyny momentów intensywności. Białostoczanie nie są całościowo bardzo aktywni bez piłki, za to w kontrpressingu na połowie rywala się wyróżniają. Lech wygląda pod tym względem podobnie. Jagiellonia nauczyła się rozpoznawać momenty, w których podkręca tempo, wiedząc, że nie jest w stanie grać na najwyższych obrotach przez całe mecze we wszystkich rozgrywkach. Lech pewnie chciałby tak robić i w tym celu szuka zawodników. Na razie nie jest jeszcze w stanie. Musi więc rozpoznawać, kiedy może to robić.
Intensywność emocjonalna
Ciekawym przypadkiem jest natomiast Widzew Łódź, który nie wyróżnia się wysokością pressingu, choć bez piłki pracuje dużo. W ataku gra natomiast bezpośrednio i bazując na zrywach. Można to określić jako intensywność emocjonalną. Gra łodzian na początku sezonu charakteryzuje się gotowością do podejmowania pojedynków, wchodzenia dryblingi. Jest żywiołowa, ale i chaotyczna. Bazuje na emocjach i determinacji. Nic dziwnego, że jako twarz tego nowego zespołu wskazuje się często Mariusza Fornalczyka . Taka jest też bowiem w wielu meczach i jego gra. Do tej samej kategorii można po części włączyć Zagłębie Lubin, co na pewno oznacza, że Leszek Ojrzyński odcisnął już na nim własne piętno. Oraz Bruk-Bet Termalicę Nieciecza, który pod względem stylu jest jednym z najciekawszych przypadków w lidze.
Nieciecza – miniatura Red Bulla
Marcin Brosz, trener beniaminka, nie kryje się z fascynacją futbolem Red Bulla. W czasach prowadzenia Górnika rywalizował w sparingu z Salzburgiem, wizytował też obiekty tego klubu, rozmawiając z trenerami. Mimo niekorzystnych ostatnio wyników jego zespołu byłby więc pewnie zadowolony, że algorytmowi StatsBomb statystyki defensywne jego drużyny przypominają… RB Lipsk z poprzedniego sezonu. Nieciecza faktycznie gra jak miniatura Red Bulla. Tyle że przy ograniczonych możliwościach kadrowych ryzykowny styl gry przynosi jej ostatnio opłakane skutki.

W statystykach widać intensywność emocjonalną w bardzo chaotycznym wydaniu. Piłkarze Bruk-Betu notują w meczu przeciętnie blisko 120 agresywnych prób odbioru, co znacznie przewyższa ligową średnią (94) i co można porównać jedynie z wynikiem… Legii. W przeciwieństwie do niej jest jednak jednym z najbardziej bezpośrednio grających drużyn w lidze, szukając często najkrótszej drogi do bramki. Nie ma w repertuarze schładzania meczów poprzez spokojne posiadanie ani przez okopanie się w okolicach pola karnego. Jej spotkania są bardzo energetyczne, chaotyczne. Przypominają mecze w dwa ognie. Niższe umiejętności indywidualne piłkarzy sprawiają jednak, że wymiana ciosów często kończy się dla beniaminka nokautem. W tym świetle logiczne, że ostatnie dwa mecze Bruk-Betu kończyły się porażkami 2:4.
Zupełnie odmienne podejście wobec gry w Ekstraklasie wykazuje Mariusz Misiura, trener Wisły Płock. Mecze z udziałem „Nafciarzy” należą do najmniej intensywnych. Beniaminek wyróżnia się wprawdzie w pokonywanym dystansie, ale to wynika akurat w dużej mierze z częstego biegania za piłką. Wisła, jako drużyna doświadczona, o średniej wieku zbliżonej nierzadko do 30 lat, nie ma problemu z okopaniem się w okolicach swojego pola karnego i spędzania tam większości meczów. Bazuje na różnorodności. Szukania różnych rozwiązań w zależności od rywala, czy fazy spotkania. Mecze z jej udziałem mają najwyższy efektywny czas gry, co oznacza, że jest w nich stosunkowo niewiele przerw. Wisła potrafi cierpliwie czekać na swoje momenty i na razie wychodzi na tym lepiej niż aktywna, ale często naiwna Nieciecza.
Jednostajny Piast
Nie dziwi natomiast, że obok niej w gronie zespołów o najniższej intensywności, niezależnie od tego, jak ją rozumieć, jest Piast Gliwice. Do takich wniosków można dojść nawet na podstawie testu oka, czyli samego oglądania spotkań drużyny Maksa Moeldera. Piast stara się kontrolować mecze poprzez posiadanie piłki, spowalnianie tempa gry. Buduje akcje etapami, cierpliwie pozwalając piłce krążyć między zawodnikami. Bez piłki pressing zakłada tylko w wybranych momentach, raczej unikając ryzyka. To fundament pozostawiony jeszcze przez Aleksandara Vukovicia. Poprzedni trener preferował jednak szybsze przechodzenie do ataku. Nie może dziwić, że jedyną wygraną Piast odniósł akurat z Niecieczą, gdy przegrywając 0:2, musiał postawić wszystko na jedną kartę, a trafił na rywala, który zawsze gra z gazem do dechy, co ułatwiło mu zadanie.
Nie ma wątpliwości, że cała liga będzie szła w kierunku podnoszenia intensywności we wszystkich aspektach. Mając więcej pieniędzy i lepsze perspektywy gry w pucharach, kluby będą szukały jeszcze więcej piłkarzy bardzo szybkich i wydolnych na różne pozycje, by podnosić intensywność biegową. Będą chciały znajdować takich, którzy nie czują strachu i mają naturalną chęć wchodzenia w pojedynki, co zwiększy intensywność emocjonalną. A świadomi trenerzy już teraz dbają, by wszyscy pracowali bez piłki. Najtrudniejsza do podniesienia będzie intensywność ofensywna. To ona wymaga bowiem największych umiejętności: kognitywnych, by przy wysokim zmęczeniu, ograniczonym miejscu i wysokim tempie, podejmować dobre decyzje. I technicznych, by umieć wykonać to, co zaproponuje mózg. Bo, jak mówił Carragher, intensywność to umysł i ciało, nie bezgłowe kurczaki.
CZYTAJ WIĘCEJ TEKSTÓW MICHAŁA TRELI NA WESZŁO:
- Dlaczego Mariusz Fornalczyk zawodzi w Widzewie Łódź?
- Czekając na odsiecz wiedeńską. Rywal Lecha z miasta, które przestało być stolicą
- Niespodziewani goście. Wielkie skoki w rankingach UEFA
Fot. Newspix.pl