Reklama

Tęsknota za idolem. Mateusz Klich i tożsamościowa luka Cracovii

Michał Trela

19 sierpnia 2025, 16:33 • 8 min czytania 25 komentarzy

Trafiali już w ostatnich latach do Ekstraklasy piłkarze, którzy zrobili jeszcze większe zagraniczne kariery, a Cracovia przeprowadzała bardziej niezbędne sportowo transfery. Powrót Mateusza Klicha to jednak dla Pasów szansa, by wreszcie dorobić się idola na nowe czasy.

Tęsknota za idolem. Mateusz Klich i tożsamościowa luka Cracovii

W przypadku praktycznie każdego powrotu wielkiej postaci do Ekstraklasy na warstwę symboliczną zwraca się większą uwagę niż sportową. Ważniejsze niż to, że Wisła Kraków zyskała doświadczonego skrzydłowego z reprezentacyjną przeszłością, było to, że Jakub Błaszczykowski w trudnym momencie wrócił, skąd wyfrunął. Gdy Lukas Podolski przychodził do Górnika Zabrze, mniej zastanawiano się, ile może dać sportowo, a bardziej, ile marketingowo. Powrót Artura Boruca do Legii był ważny nie dlatego, że w Warszawie brakowało bramkarza, a sprowadzenie Kamila Grosickiego do Szczecina też miało spiąć klamrą wyboistą drogę, jaką przez kilkanaście lat przeszli zarówno ten klub, jak i jego syn. Sportowo, zwłaszcza Grosicki czy Podolski też się jak najbardziej obronili. Ale nie o to w tym chodziło.

Reklama

Mateusz Klich w Cracovii. Symboliczny powrót

Transfer Mateusza Klicha do Cracovii, choć mowa o mniej utytułowanej postaci, w lokalnej skali ma szansę wypełnić jeszcze większą pustkę niż tamte głośne medialnie ruchy. Podolski był mistrzem świata, ale przyszedł do klubu, w którym wizerunki legend wypełniają całe stadionowe poddasze. Piłkarzy, którzy w Wiśle albo w Legii zakochali się z wzajemnością, również nie brakowało. Pogoń po odbudowie także wznosiła klub na silnym lokalnym fundamencie. Cracovia natomiast znajduje się w bardzo specyficznym położeniu. Jest jednocześnie klubem przesiąkniętym historią i mającym niezwykle wyrazistą tożsamość, a z drugiej notorycznie cierpiącym na deficyt piłkarzy, których można by uwielbiać. I których nazwiska chciałoby się nosić na plecach.

Stadion, na którym Pasy rozgrywają mecze, mieści się przy ulicy Józefa Kałuży. Przed nim stoi także jego pomnik. Kałuża niewątpliwie jest klubową legendą, jedną z najważniejszych postaci we wczesnych fazach rozwoju polskiej piłki. Jest też jednak postacią, którą wszyscy znają wyłącznie z pomników. Ostatni mecz w barwach swojego klubu rozegrał bowiem w 1931 roku. Pełni tę samą funkcję, co współczesny mu Henryk Reyman po drugiej stronie Błoń, również mający przy stadionie Wisły swoją ulicę i tablicę pamiątkową. Trochę późniejszymi legendami byli mistrzowie Polski z 1948 roku. Mieczysław Kolasa, ostatni członek tamtej drużyny Cracovii, zmarł w 2024 roku. Jego również z boiska mogli pamiętać tylko najstarsi kibice krakowskiego klubu.

Era bez legend

Między tamtym triumfem a pojawieniem się w Cracovii Janusza Filipiaka, czyli czasami już jak najbardziej nowożytnymi, istnieje w tym klubie półwieczna symboliczna wyrwa. Między 1948 a 2020 rokiem klub nie zdobył żadnego trofeum. Od 1952 roku ani razu nie był na podium. Od połowy lat 50. do początków XXI wieku spędził w najwyższej lidze raptem osiem sezonów, poszatkowanych na kilka dekad. Życie Cracovii toczyło się w drugiej połowie XX wieku w znacznej mierze na niższych poziomach. Edward Kowalik, według serwisu WikiPasy będący rekordzistą pod względem liczby występów w tej drużynie, nie zadebiutował nawet w Ekstraklasie. Podobnie jak drugi na tej liście Paweł Zegarek. Andrzej Turecki, najbardziej rozpoznawalny były piłkarz Cracovii z lat 80., w Ekstraklasie wystąpił 44 razy. Tomasz Rząsa, najlepszy wychowanek z kolejnego pokolenia, rozegrał w pierwszej drużynie raptem 25 meczów.

Ten problem zna każdy dziennikarz, który kiedykolwiek zajmował się Pasami. Przy praktycznie każdym dużym klubie funkcjonują tzw. eksperci. Postaci powszechnie z nim kojarzone, zorientowane w jego sytuacji, regularnie będące na meczach, gotowe stanąć przed kamerą, wypowiedzieć się i skomentować bieżące wydarzenia. W Cracovii bardzo trudno znaleźć jednak kogoś, kto łączyłby wszystkie te cechy. Albo są bowiem znane postaci, które przewinęły się przez Cracovię, ale wcale nie są z nią jednoznacznie kojarzone, jak Kazimierz Węgrzyn czy Maciej Murawski, albo postaci, które w klubie spędziły naprawdę wiele czasu, ale nie są ponadregionalnie kojarzone.

Teoretycznie w najstarszym klubie w Polsce współczesności nie powinno być łatwo przebić się do świadomości, ale w Cracovii czasy prawdziwej prosperity przypadają na nowożytność. Nie pod względem wypełnienia gabloty, lecz stabilizacji na wysokim poziomie. Pasy są aktualnie w trakcie trzynastego z rzędu sezonu w Ekstraklasie, co nie zdarzyło się im nigdy, nawet w złotym międzywojniu. Od 2004 roku tylko Legia i Lech rozegrały w polskiej lidze więcej meczów od Cracovii. Czwarty sezon z rzędu Ekstraklasa w Krakowie jest tylko przy Kałuży, co również w historii futbolu w tym mieście się nie zdarzyło. W 2020 roku udało się również wstawić do gabloty pierwsze trofea (Puchar i Superpuchar Polski) od siedmiu dekad. Nie jest więc tak, że legendy nie miały kiedy się urodzić, bo nie wszystkie muszą przecież być pokryte patyną. Grający w podobnym czasie w Wiśle Arkadiusz Głowacki, Radosław Sobolewski, Paweł Brożek, Maciej Żurawski, czy wspomniany Błaszczykowski wyrobili sobie tam status legend, mimo że wielu kibiców widziało ich na oczy na żywo, a nie słuchało o nich od dziadków.

Mateusz Klich w Cracovii

Kandydaci na wyrost

Cracovia funkcjonowała jednak inaczej. Prezes Filipiak, z jego nieuznającym sentymentów zarządzaniem, wspierany przez Jakuba Tabisza, wiele lat będącego szarą eminencją klubu, nie sprzyjali temu, by piłkarze mogli się w Cracovii zasiedzieć. Największy potencjał na nowych idoli mieli piłkarze z drużyny, która szturmem przebiła się z III lig do Ekstraklasy, w oparciu głównie o miejscowe postaci, jak Piotr Bania, Piotr Giza czy Marcin Cabaj. Każdy mniej lub bardziej oczywiście pozostał w świadomości, ale nie grał w Ekstraklasie przy Kałuży na tyle długo, by stać się dla kibiców z innych części Polski symbolem zespołu. Najbliżej tego statusu byli Giza i Cabaj, którzy zresztą wrócili potem do klubu, by pracować w roli trenerów. Przy każdym z nich było jednak poczucie, że osiągnął zarówno w Cracovii, jak i poza nią, zbyt mało, by nazywać go legendą.

To z kolei sprawiało, że jeśli ktoś czasem tylko pokazał zadatki na idola, zyskiwał ten status trochę na wyrost. Gdy w książce „Cracovia znaczy Kraków” poświęconej historii klubu, w jednym z ostatnich rozdziałów próbowano porównywać Bartosza Kapustkę do Kałuży, nawet wtedy, w szczycie kariery dzisiejszego piłkarza Legii Warszawa, było to mocno przesadzone, a z dzisiejszej perspektywy brzmi groteskowo. Kiedy niedawno Miroslav Covilo gościł na stadionie Cracovii, witano go ze wszystkimi honorami, a prowadzący studio na klubowym kanale YouTube’owym pytał, czy można go nazywać „legendą”. Jako że był charakterną i lubianą postacią, to słowo nawet przy nim tak nie zgrzytało. Ale wciąż mowa o postaci, która rozegrała w klubie 112 meczów, mniej niż Milan Dimun. Kapitanem i idolem był też przez jakiś czas Sergiu Hanca, fetowano powroty Piotra Polczaka czy Marcina Budzińskiego, szacunkiem cieszyli się Sławomir Szeliga, Janusz Gol czy Damian Dąbrowski, zaś najwięcej meczów w historii klubu w Ekstraklasie rozegrał dla niego Cornel Rapa. Ale czy któregoś z nich można nazwać „legendą Cracovii”?

Staż, choć pomocny, czasem udaje się w takich sytuacjach przeskoczyć, jeśli ktoś jest akurat twarzą wielkich sukcesów albo chłopakiem z sąsiedztwa. Potencjał w tej kwestii miał Mateusz Wdowiak, krakus, wychowanek, mający spory wkład w zdobycie Pucharu Polski sprzed pięciu lat. Specyficzna polityka Cracovii sprawiła jednak, że po wygranym finale rozegrał jeszcze tylko kilka meczów, nim został odstawiony i w kiepskiej atmosferze odszedł. Kapustka tak szybko eksplodował z karierą, że ostatni mecz w barwach Pasów rozegrał jako 19-latek. Paweł Jaroszyński czy Kamil Pestka sportowo nigdy nie wybili się na tyle wysoko, by wspominać ich z rozrzewnieniem, a relacje między Michałem Rakoczym a klubem też nie ułożyły się dobrze, choć tu był potencjał na przynajmniej lokalnego ulubieńca. Krzysztof Piątek z kolei, trochę jak Robert Lewandowski w Lechu, był przykładnym profesjonalistą, na którego obecności w klubie skorzystały wszystkie strony, ale nikt nigdy nie miał wątpliwości, że nie ma tu wielkiej emocjonalnej więzi.

Historia udana od A do Z

Dlatego na trybunach przy Kałuży często można wyłapać na koszulkach jakieś zupełnie nieoczywiste nazwiska, w stylu Bojana Pużigacy, Andraża Struny czy Mathiasa Hebo Rasmussena. To jednak nie do końca hipsterstwo posiadaczy strojów. W tym klubie po prostu bezpieczniej kupować koszulkę klubową bez nazwiska, bo te z nazwiskami często kiepsko się starzeją. Rolę nośników klubowej tożsamości siłą rzeczy przejmowali więc często nie piłkarze, lecz inne postaci. Trenerzy, zwłaszcza Wojciech Stawowy czy Jacek Zieliński, choć już nie Michał Probierz, którego czasy paradoksalnie przyniosły najbardziej wymierne sukcesy. Prezes Filipiak, który miewał z trybunami przy Kałuży lepsze i gorsze momenty, ale jednak zdarzyło mu się wylądować na pochwalnej oprawie, a minuta ciszy po jego śmierci na tym stadionie brzmiała niezwykle przejmująco. Czy wreszcie papież Jan Paweł II, wspominający głośno o Cracovii w czasach, gdy jeszcze rzadko o niej się mówiło w głównym nurcie.

Klub piłkarski bez piłkarskich idoli jest jednak niepełny. Dzieci muszą mieć kogo naśladować podczas meczów na podwórkach, czy wieszać sobie na plakatach. Wielu woli jednak koszulki z nazwiskami. W tym sensie Klich, łączący epoki, wychowywany w Cracovii od 16. roku życia, pamiętający jeszcze stary stadion i grę u Oresta Lenczyka, 41-krotny reprezentant Polski, podstawowy piłkarz na mistrzostwach Europy, mający na koncie ponad 80 meczów w Premier League, może być dla klubu nieoceniony. Niewielu było piłkarzy, którzy podpisanie kontraktu z Cracovią nazywali „powrotem do domu”. Niewielu takich, którzy panoramę Krakowa tatuowaliby sobie na przedramieniu. Niewielu takich, których wejście na minutę wywoływałoby ogólną wrzawę i którym pisano by na transparentach „Witaj w domu”.

Klich to jedna z nielicznych historii w ostatnich latach, która udała się w Cracovii od A do Z. Czyli od wychowania go i wprowadzenia do seniorskiej piłki, przez wypromowanie i sprzedanie w dobrej atmosferze, zachowanie dobrych relacji przez całą udaną zagraniczną karierę, po ściągnięcie go z powrotem w odpowiednim dla wszystkich momencie. Oczywiście, że po debiucie z Widzewem przyjdzie proza życia, czyli zastanawianie się, ile Klich może jeszcze dać sportowo jako 35-latek, w jakiej jest formie, jak wykorzysta jego obecność trener Luka Elsner i czy będzie go wystawiał kosztem Mikkela Maigaarda, czy raczej Amira Al-Ammariego. Akurat w przypadku tego transferu i tego klubu to jednak wątki poboczne. Być może ważniejsze będzie takie poprowadzenie tej historii przez władze klubu, dział marketingu i oczywiście samego piłkarza, by uczynić z niego prawdziwą twarz współczesnej Cracovii. Obrazki z ewentualnego wznoszenia jakiegoś trofeum na rynku niewątpliwie by pomogły, ale nie wydają się one niezbędne, by Mateusz Klich wypełnił ważną niszę w tym klubie.

CZYTAJ WIĘCEJ O CRACOVII NA WESZŁO:

Fot. 400mm.pl / Newspix.pl

25 komentarzy

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama