W ponad połowie lig europejskich aktualnym królem strzelców jest miejscowy napastnik. W Polsce taka sytuacja nie miała miejsca od ośmiu lat. Dłużej czekają jedynie San Marino i… Hiszpania. Perspektywy, że ten sezon okaże się przełomowy, nie są najlepsze.

W produkowanym przez Canal+ serialu „Byłem królem”, poświęconym dawnym królom strzelców Ekstraklasy, bohater najnowszego odcinka na pierwszy rzut oka wygląda względem wcześniejszych blado. Serię zaczynał Włodzimierz Lubański, a kontynuowali m.in. Grzegorz Lato, Kazimierz Kmiecik, czy Paweł Brożek. Na ich tle Marcin Robak nie wydaje się pomnikową postacią. Niedawno zszedł z boisk. Raptem dziewięć razy wystąpił w reprezentacji i tylko raz w meczu o punkty. Jedynymi jego trofeami są Superpuchary z Lechem Poznań. Z każdym rokiem legenda snajpera z Legnicy może jednak rosnąć. To w końcu ostatni polski król strzelców Ekstraklasy.
W sezonie 2016/2017 Robak występował w Lechu. W 37-kolejkowym sezonie pokonywał bramkarzy 18 razy, co nie rzucało na kolana. W fazie finałowej, gdy „Kolejorz” do końca bił się o tytuł, snajper trafił tylko trzy razy. Na wyjazdowy mecz z Legią trzy kolejki przed końcem trener Nenad Bjelica nie wystawił go nawet w podstawowym składzie. 35-letni już wtedy atakujący dojechał do mety równo z Marco Paixao z Lechii Gdańsk. W Poznaniu krótko potem z niego zrezygnowano. Przeprowadził się do Wrocławia, gdzie zaliczył dwa równie dobre sezony. Żaden nie przyniósł mu już jednak korony. Najpierw przegrał bowiem rywalizację z Carlitosem, później z Igorem Angulo. W 2019 roku pożegnał się z Ekstraklasą, strzelając dwa gole Arce Gdynia. Wtedy jeszcze mało kto zdawał sobie sprawę, że ligę opuszcza ostatni Mohikanin.
Jeśli wnikać w temat głębiej, okaże się jednak, że większym i trudniejszym do powtórzenia wyczynem był dla Robaka pierwszy tytuł najlepszego snajpera, jaki uzyskał w 2014 roku w barwach Pogoni Szczecin. Przede wszystkim wywalczył go samodzielnie (Marco Paixao, grający wówczas w Śląsku, także wtedy był jego głównym konkurentem, ale przegrał o gola). Ale warto też zwrócić uwagę, że po nagrodę sięgnął, rywalizując w systemie ESA 37 w grupie mistrzowskiej, a więc przeciwko najsilniejszym rywalom (choć strzelił im tylko dwa gole).
Ostatni Mohikanie
Miano ostatniego samodzielnego polskiego króla strzelców Ekstraklasy dzierży Kamil Wilczek, który w sezonie 2014/15 strzelił dla Piasta Gliwice dwadzieścia goli. Tyle że aż 1/4 w grupie spadkowej, co pozwoliło mu na finiszu wyprzedzić Flavio Paixao, czy Pawła Brożka, którzy bili się z najsilniejszymi w lidze. Tytuł to tytuł, po latach można zapomnieć, jak został osiągnięty, ale statuetka Robaka wywalczona rok wcześniej ważyła więcej. Wcześniejszym polskim królem strzelców, który wykosił konkurencję, grając z tymi samymi co ona rywalami, był Tomasz Frankowski w 2011 roku. Ale to brzmi już jak prehistoria.
Ostatnim Polakiem, który złamał barierę 20 goli w sezonie, był Krzysztof Piątek. W sezonie poprzedzającym wyjazd do Genoi snajper Cracovii trafił 21 razy. Wówczas jeszcze lepsi byli jednak Hiszpanie Carlitos i Angulo. Nie zawsze jednak trzeba zdobywać aż tak wiele bramek, by zakręcić się w okolicach korony. Jakub Świerczok w 2021 roku został wicekrólem strzelców z 15 golami. Karol Angielski rok później miał 18 i ustąpił tylko Iviemu Lopezowi. Od czasu jego wyjazdu stało się jednak coś dziwnego. Przez trzy sezony najskuteczniejszym Polakiem w Ekstraklasie nie był żaden napastnik. Dwukrotnie to miano przypadało Kamilowi Grosickiemu, skrzydłowemu Pogoni. W poprzednich rozgrywkach zjawisko przybrało karykaturalną postać. Jedynym miejscowym graczem, który złamał barierę dziesięciu bramek, był Piotr Wlazło, 36-letni stoper Stali Mielec, skutecznie wykonujący rzuty karne. Polskie dziewiątki, poza nielicznymi niedobitkami, zniknęły z rynku.
Niewiele wskazuje, by ten sezon miał być pod tym względem przełomowy. W miażdżącej większości przypadków o tytuł króla strzelców rywalizują środkowi napastnicy, typowe dziewiątki, zawodnicy, na których pracuje cały zespół. Na początku rozgrywek jednak tylko w pięciu klubach takie role obsadzają Polacy. To Łukasz Sekulski z Wisły Płock, Sebastian Bergier z Widzewa Łódź (w poprzednim sezonie, jeszcze w barwach GKS-u Katowice, najskuteczniejszy polski środkowy napastnik ligi), Kamil Zapolnik z Bruk-Betu Termaliki Nieciecza, Maciej Rosołek z GKS-u Katowice oraz Karol Czubak z Motoru Lublin.

Płonne nadzieje
Nie można wykluczyć, że któryś namiesza w czołówce. Bergier gra w klubie z europejskimi aspiracjami i sam dobrze w nim wystartował. 34-letni Sekulski, niedoceniany przez większość kariery, potrafił już w Ekstraklasie strzelić dwucyfrową liczbę goli w sezonie. W ofensywnie nastawionej drużynie beniaminka, mając pod bramką spokój rutyniarza, jest w stanie osiągać dobre liczby. Robak, Frankowski czy Brożek, a więc jedni z ostatnich naprawdę znaczących w skali ligi polskich snajperów, też osiągali świetne wyniki strzeleckie grubo po trzydziestce. Zarówno Bergier, jak i Sekulski, by myśleć o koronie, musieliby jednak ustanowić w tym sezonie rekordy życiowe. W przypadku napastnika Wisły poprzeczka wisi na pułapie 13 goli, atakujący Widzewa w najlepszych poprzednich rozgrywkach trafił dziewięć razy.
Dobre wyniki Bergiera i Sekulskiego byłyby znacznie mniej sensacyjne niż Zapolnika czy Rosołka. Pierwszy dorobił się statusu solidnego ligowca i trudno mu odmówić wkładu w grę ofensywną zespołu, ale przy niemal 33 latach ma dotąd w ekstraklasowym dorobku raptem dziewięć goli. 23-letni Rosołek nie jest typową dziewiątką, choć jako taka gra teraz w GKS-ie Katowice. Nie przekroczył jednak dotąd nigdy pięciu bramek w sezonie. Klasycznym napastnikiem jest Aleksander Buksa, jego zmiennik, z którym niegdyś wiązano duże nadzieje. Trzeba by było jednak naprawdę przełomowego sezonu, by nagle urósł do pułapu kilkunastu goli w jednych rozgrywkach.
Pewne nadzieje, choć na razie na wyrost, można natomiast wiązać z Karolem Czubakiem, 25-latkiem stawiającym w Motorze Lublin pierwsze ekstraklasowe kroki. W przeciwieństwie do wszystkich wymienionych można bowiem o nim powiedzieć, że już udowodnił umiejętności strzeleckie. Dla Arki Gdynia strzelił 66 goli. Już pięć razy w karierze przekraczał dziesięć bramek w sezonie. Trafiał w II i I lidze. Jeśli w ofensywnie nastawionej drużynie Mateusza Stolarskiego przeniesie to także na wyższy poziom, może stać się główną polską nadzieją na rodzimego króla strzelców. Na razie to wszystko jednak pisane patykiem po wodzie. Nieporównanie bardziej prawdopodobne jest, że dziewiąty raz z rzędu statuetkę odbierze obcokrajowiec.
Europa miejscowych królów
Mimo postępującej nie tylko w Polsce piłkarskiej globalizacji, Ekstraklasa jest pod tym względem dość wyjątkowa w skali europejskiej. Na 54 należące do UEFA ligi, w ponad połowie królami strzelców w ostatnim zakończonym sezonie zostali miejscowi. Do tego grona należą zarówno najsłabsze federacje, gdzie rodzimym snajperom jest łatwiej ze względu na niewielką skalę importu dobrych piłkarzy, jak w Irlandii Północnej, Andorze, Walii, Wyspach Owczych czy Islandii, jak i kraje ze ścisłej kontynentalnej czołówki. We Włoszech na siedem ostatnich sezonów miejscowi triumfowali cztery razy. We Francji dominacja lokalnych snajperów jest jeszcze wyraźniejsza. Anglik Mason Greenwood z Marsylii został niedawno pierwszym od siedmiu lat zagranicznym królem strzelców. Tytułem musiał się jednak podzielić z Francuzem Ousmanem Dembele. Miejscowa seria dzięki niemu przetrwała więc nawet po odejściu z ligi Kyliana Mbappe, etatowego króla strzelców z wcześniejszych lat.
Jeśli chodzi o pozostałe ligi z kontynentalnej czołówki, sytuacja krajowych snajperów też wygląda nieźle. Wprawdzie w Niemczech i Anglii często triumfują obcokrajowcy, ale nie aż tak odległe są czasy, gdy w Premier League regularnie trafiał Harry Kane. W Niemczech z kolei Niclasowi Fuellkrugowi udało się wykorzystać bezkrólewie w Bayernie Monachium, kiedy już nie było tam Roberta Lewandowskiego, a jeszcze nie przyszedł Kane. Dzięki temu na niemieckiego króla strzelców Bundesliga czeka raptem dwa lata.
Nawet w krajach, które miejscowego króla strzelców nie miały od kilku sezonów, zwykle przerwa jest krótsza niż w Ekstraklasie. W Finlandii ostatnim był Benjamin Kallman, były gracz Cracovii, który wyjechał z ligi w 2021 roku. W Grecji na miejscowego snajpera czekają dwa lata dłużej, od czasów, gdy seryjnie strzelał Efthymis Kolouris, aktualny król strzelców polskiej ligi. Starzy ligowi znajomi są też ostatnimi królami w Czechach (Jan Kliment, ex Wisła Kraków, 2025 rok), Albanii (Bekim Balaj, ex Jagiellonia, 2025) i Litwie (Darvydas Sernas, ex Widzew Łódź i Zagłębie Lubin, 2017 rok). Na to, by królem strzelców został miejscowy napastnik, dłużej niż w Polsce czekają jedynie w dwóch europejskich krajach z… przeciwległych biegunów piłkarskiej hierarchii. W San Marino i Hiszpanii.

Hiszpańska posucha
U piłkarskiego karła triumfują, co nie dziwi, głównie Włosi. Bardziej zaskakujące, że nacja, która w ostatnich dekadach osiągnęła w kontynentalnej i globalnej piłce wszystko, a dla Ekstraklasy taśmowo produkuje królów strzelców, od siedemnastu lat nie może się takiego doczekać u siebie. W 2008 roku Dani Guiza z Majorki nie miał sobie równych w La Liga i w nagrodę został wzięty przez Luisa Aragonesa na wygrane mistrzostwa Europy do Austrii i Szwajcarii. Dwa lata później Hiszpanie triumfowali w skali globalnej, ale wówczas najczęściej grali już bez typowej dziewiątki. Mieli wprawdzie wspaniałych napastników, jak Fernando Torres i David Villa, ale nie zawsze obsadzali ich w kluczowych rolach.
Zbiegło się to z dekadą dominacji Cristiano Ronaldo i Leo Messiego, którzy między 2010 a 2021 rokiem podzielili między siebie jedenaście z dwunastu nagród dla najlepszego strzelca. Jedynym, który zdołał wedrzeć się w ich duopol, był Urugwajczyk Luis Suarez. Zanim któryś z nich pierwszy raz sięgnął po tytuł króla strzelców, również najlepszy w La Liga był Urugwajczyk (Diego Forlan). Gdy zaś obaj wyjechali, strzelanie w Hiszpanii przejęli Francuzi (Karim Benzema i Mbappe) oraz napastnicy ze wschodu (Ukrainiec Artem Dowbyk i sami wiecie kto). Miejscowi nie mają łatwo. Taki Iago Aspas strzelił już w La Liga 165 goli, w dziesięciu sezonach zaliczał dwucyfrówkę i nie przyniosło mu to żadnego Trofeo Pichichi. W minionych rozgrywkach najskuteczniejszy Hiszpan stracił do lidera dwanaście goli. Ale przynajmniej nie był to stoper dobrze egzekwujący karne.
Paradoksem, a może właśnie częścią wyjaśnienia tego zjawiska w Polsce, jest fakt, że mowa o ojczyźnie Roberta Lewandowskiego, seryjnego króla strzelców silnych rozgrywek zagranicznych. Odkąd Borussia Dortmund kupiła go w Poznaniu, jak na europejskie warunki, za bezcen, wiele zachodnich klubów przyjeżdżało do Polski po nowego Lewandowskiego. W nadziei na powtórzenie tego sukcesu Bayer Leverkusen kupił młodego Arkadiusza Milika, Genoa Piątka, Hannover 96 Artura Sobiecha, Sampdoria Dawida Kownackiego, Nantes Mariusza Stępińskiego itd. Fraza „polski piłkarz” nie zawsze brzmi za granicą dumnie, ale „polski napastnik” rodzi już określone skojarzenia. Także to sprawia, że jeśli już jakiś w miarę młody Polak strzeli w Ekstraklasie kilka goli, natychmiast jest przechwytywany przez kluby z Zachodu, czego najlepszymi przykładami byli kilka lat temu Aleksander Buksa, a później Szymon Włodarczyk czy Adrian Benedyczak.
Młodzi na eksport
Z szesnastu najwyżej wycenianych dziś przez portal Transfermarkt polskich napastników, piętnastu gra za granicą. Ten jeden wyjątek to Czubak, od poniedziałku mający na koncie jedno ekstraklasowe trafienie w karierze. To drenaż snajperów na skalę niespotykaną nigdzie indziej. Hiszpanie może czekają na swojego króla strzelców dłużej, ale połowa z dziesiątki ich najbardziej wartościowych napastników gra w La Liga. Czesi, nasz częsty piłkarski punkt odniesienia, poza Patrikiem Schickiem najwyżej wycenianych snajperów mają w domu. W takich warunkach znacznie łatwiej o miejscowego króla strzelców. Patrząc na te rynkowe realia, najbardziej prawdopodobny kolejny polski król strzelców raczej będzie bliżej końca kariery, niż jej początku. Jeśli bowiem ktoś młody objawi duży talent strzelecki, zanim dokończy sezon, wyjedzie z ligi.
WIĘCEJ TEKSTÓW MICHAŁA TRELI:
- Chcemy tygrysów, chowamy koty. Kamil Jakubczyk i wyjście poza schemat
- Wisły Cupiała Europy. Starcia małych z wielkimi o Ligę Mistrzów
- Trela: Ryzykowne pewniaki. Problem Rakowa z transferami wewnętrznymi
Fot. newspix.pl