Reklama

Kubica, Zmarzlik oraz rower. Dwóch mistrzów i ich kolarska pasja

Sebastian Warzecha

09 sierpnia 2025, 08:20 • 11 min czytania 2 komentarze

Dla jednego rower to głównie trening. Dla drugiego – sposób na spędzenie wolnego czasu, relaks, odsapnięcie od codzienności. Obaj jednak w kolarstwie zakochali się już dawno. Zmarzlik nie tylko w szosowym, ale też na przykład na przełajach. Dla Kubicy rower stał się źródłem inspiracji kilka lat po wypadku, gdy odzyskał utraconą wcześniej pasję do niego. Choć obaj podkreślają, że jeżdżą amatorsko, to jednak wykręcają wiele kilometrów i na wysokich obrotach. Dlaczego dwaj mistrzowie motorsportu uwielbiają jeździć na rowerze?

Kubica, Zmarzlik oraz rower. Dwóch mistrzów i ich kolarska pasja

Kubica i Zmarzlik na rowerach. Skąd ich zamiłowanie do kolarstwa?

Reklama

Rowerem gdzie bolidy… i nie tylko

Żywot kierowcy czy to Formuły 1, czy w innych seriach wyścigowych, łatwy nie jest. Sporo czasu poświęca się na treningi, testy, no i same wyścigi. A przed i po nich jest regeneracja. Na rower czasu zostaje mało. Kubica regularnie zresztą podkreślał, że przez to nigdy nie będzie świetnym kolarzem-amatorem – po prostu nie jest w swoim kolarstwie systematyczny, to główny problem.

Co nie zmienia faktu, że jeździć próbował właściwie zawsze, gdy tylko mógł. W tym i na… torach Formuły 1.

Nie to, że był jedynym kierowcą, który tak robił. Ale był szybki, do tego znana jest historia z jego ręką. Gdy więc dziennikarze to przyuważyli – dobrych kilka lat temu – zrobiło to pewną sensację. Dodać warto, że jazda na torze to nie tak łatwa sprawa. Wbrew pozorom bywa, że są tam spore przewyższenia (ale Robert to lubi, szczególnie w Brazylii), ale też jakoś ten rower trzeba po świecie transportować. Kubica pierwotnie robił to na swój własny rachunek. W końcu jednak dogadał się z osobami z zespołu i mieścił go gdzieś na pakach ciężarówek, gdy cały ten cyrk jeździł akurat po Europie.

A potem on jeździł po torze. Co sobie zresztą chwalił, bo bezpieczniej niż na ulicy, łatwo wszystko zaplanować – wyliczyć dystans, ustalić, ile się przejedzie. Choć brakowało widoków, na torze panuje jednak spora monotonia. Dlatego to nie tak, że Robert jeździł tylko po nich. W przerwie między sezonami często śmigał na przykład na Teneryfę, dla Europejczyków zimowy kolarski raj, jeden z kilku. Trasy zresztą po czasie miał tam tak obcykane, że polecał je Bartoszowi Zmarzlikowi.

 

Ver esta publicación en Instagram

 

Una publicación compartida por Robert Kubica (@robertkubica_real)

W wywiadach mówił, że chciałby zajechać na Mont Ventoux, legendarny podjazd we Francji. A co wspominał najlepiej? Jazdę w Japonii. Opowiadał o niej w rozmowie z portalem rowery.org:

W Japonii zrobiłem sobie pętlę, którą wyszukałem na mapach w internecie. Tam wcześnie robi się jasno i postanowiłem, że jak wstanę wcześnie, to pojadę na rower. Zrobiłem 100 kilometrów, prawie 2000 metrów przewyższenia. Ale jak pomyśleć, gdzie ja byłem… Nie miałem ze sobą żadnych narzędzi, przez ponad trzy godziny spotkałem tylko ze cztery auta, ale widziałem za to małpę. Tak że znalazłem się w scenerii z typowo japońskimi podjazdami, które kojarzą mi się z „Tokyo Drift” czy „Fast and Furious”. Jak byłem mały, to oglądałem te filmy i drogi wyglądały dokładnie tak samo. Widziałem te nawroty, te Nissany składające się w zakręty. Na koniec wjechałem na szczyt, a tam dżungla.

Nawiasem mówiąc wiele z takich rundek czy wypraw Robert odbywa w towarzystwie. Czasem uznanych kolarzy. Jeździł z Michałek Kwiatkowskim, Przemysławem Niemcem czy Alessandro Petacchim, który jest jego kumplem. Ten ostatni to legenda – zwycięzca 48 etapów Wielkich Tourów, jeden z najlepszych sprinterów w dziejach, który w każdym z nich zgarniał też koszulkę dla najlepiej punktującego zawodnika.

No jest to dobre towarzystwo do jazdy, co?

Młodzieńcza pasja pomogła w powrocie

U Kubicy zamiłowanie do roweru to jednak nic nowego. Jeździł na nim od najmłodszych lat, często długie dystanse.

Moi rodzice się śmiali, że wcześniej próbowałem pedałować, niż zacząłem chodzić. Jako młodemu dzieciakowi, w codziennej zabawie zawsze towarzyszył mi rower. Z czterema kumplami urządzaliśmy sobie jakieś wyścigi wokół bloku: pół-żużlowe, pół-rowerowe. Gdy byłem starszy, pamiętam, że pojechałem na obóz rowerowy. Ale to wszystko były rowery górskie. Nawet kiedy ścigałem się już w kartingu w Polsce, to ten rower jakoś zawsze był obok mnie – na podwórku, na wakacjach i tak dalej – mówił w przywoływanym już wywiadzie.

Zmieniło się to, gdy wyjechał za granicę. Nie miał roweru, więc nie było nawet jak na niego wyskoczyć. Jak sam wspominał – przez kilkanaście lat jeździł albo niewiele, albo w ogóle. Chwilowe ożywienie jego kolarskiej pasji przyniósł rok 2010, ale nie trwało ono długo, bo na rower po prostu brakowało mu czasu w jego codzienności wypełnionej wyścigami F1 i rajdami. A potem? Potem wiadomo. Wypadek, rehabilitacja, długi powrót do zdrowia – fizycznego i mentalnego.

CZYTAJ TEŻ: 10 MIGAWEK Z KARIERY ROBERTA KUBICY. OD MAKAU DO LE MANS

Choć przez dobre dwa lata po wypadku nie było nawet mowy o tym, by mógł jeździć. Chodziło o rękę, pokiereszowaną w wypadku. W końcu jednak uznał, że spróbuje ruszyć na rower. Jechało się nie najgorzej, ale w pewnym momencie z zaparkowanego obok samochodu wyszła kobieta, otwierając drzwi tuż przed nim. Nic się nie stało, ale Robert przestraszył się tego, że mógłby uszkodzić i drugą rękę. Rower więc znów odstawił.

Aż przyszedł rok 2016. Kubica wszedł na wagę, zobaczył 87 kilogramów i uznał, że musi zejść z wagi przynajmniej o tyle, żeby z przodu nie było ósemki. Faktycznie zrzucił, a potem zaczął wsiadać na rower. Dla treningu, przyjemności, ale i utrzymania wagi. Było ciężko. Ból pleców, ból ręki, próby dostosowania pozycji, trochę walka ze sobą. Ale po kilku dniach jazdy powoli wszystko to zaczęło się układać, a i on nie odpuszczał.

Kolarstwo stało się dla niego formą relaksu, w pewnym sensie ucieczki od codzienności, a przy okazji treningiem, bo przecież zawodowy sportowiec trenować musi. Jak sam jednak podkreślał – kluczowy był tu aspekt mentalny. Rower po prostu okazał się dobrze na niego oddziaływać w niełatwych chwilach. Kubica sobie to cenił.

Rower dla mistrza

U Bartosza Zmarzlika brak tak specjalnej historii. Ot, od zawsze lubił jazdę na rowerze, a gdy żużel stał się jego sposobem na życie i jasnym było, że może tak zarabiać, to został też świetnym narzędziem treningowym. I to na różne sposoby. MTB, kolarstwo przełajowe, szosa – Bartek próbował wszystkiego. Ważne, żeby był rower.

A tych ma kilka. W tym jeden specjalny. W 2019 roku otrzymał go po pierwszym mistrzostwie świata. Jeździł wtedy jeszcze w Gorzowie Wielkopolskim, właściciel zaprzyjaźnionego sklepu postanowił mu podarować specjalną maszynę.

– Cały design to jego pomysł. To była niespodzianka po tytule mistrza świata. Myślę, że on będzie już ze mną zawsze – mówił Zmarzlik portalowi Nowiny 24. A jaki to design? Złoto-czarna rama, złote gwiazdki na kierownicy, na ramie nazwisko Zmarzlika i napis „Speedway World Champion”. Były też – wtedy, gdy o tym opowiadał – dwie gwiazdki, odpowiadające ówczesnym dwóm tytułom mistrza świata. Dziś gwiazdek powinno być pięć, a za niedługo być może wpadnie szósta.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Bartosz Zmarzlik #95 (@zmarzlik95)

W każdym razie – ten rower z miejsca stał się ulubionym Bartka, a Zmarzlik postanowił go przetestować i niedługo po jego otrzymaniu, wziął udział w Stevens CX Cup, zawodach rozgrywanych niedaleko jego rodzinnych Kinic. Rywalizacja w przełajach łatwa nie jest – często jest nawet tak, że miejscami to nie rower niesie zawodnika, a zawodnik musi wziąć rower na plecy – więc Zmarzlik skoczył 43. na 73 uczestników, ale i tak był zadowolony. – Taki start jest lepszy od treningu, bo na zawodach zawsze daje się z siebie więcej – mówił potem.

A jeśli chodzi o treningi, to jak to ze Zmarzlikiem było? Ano na przykład tak, że dojeżdżał na te żużlowe rowerem właśnie. I nie byłoby w tym nic dziwnego czy niezwykłego, gdyby nie fakt, że do stadionu miał… 40 kilometrów. W jedną stronę.

Przyjemne z pożytecznym

– Rower to rzeczywiście jest takie moje ulubione narzędzie, z którego korzystam do przygotowania kondycji. Niejedyne, ale mam pewność, że po zastosowaniu treningu kolarskiego, stajesz się coraz lepszym zawodnikiem. To dla mnie „rozrywka” całoroczna, jednak po sezonie roweru jest zdecydowanie więcej niż w trakcie rywalizacji; między zawodami jest zdecydowanie mniej czasu, to oczywiste. Tyle że podczas notorycznych wyjazdów trochę okazji do przejażdżek się znajdzie. Bo warunki do jazdy na rowerze są przecież wszędzie. Wystarczy wyjść z busa, przesiąść się na kolarzówkę i rozprostować kości. To jest też trochę pasja, która mi służy niezależnie od samopoczucia. A bywa – że poprawia samopoczucie. Gdyż po przejażdżce zawsze czuję się dobrze; w sensie fizycznym – pisał Bartosz Zmarzlik w felietonie dla portalu Sportowy24 przed kilkoma laty.

I faktycznie, dla niego rower to w dużej mierze trening, ale trening zrodzony – co sam często przyznawał – z pasji. Zresztą nawet zawodowi kolarze, którzy przecież na rowerze spędzają większą część roku, lubią w wolnych chwilach… znów wyskoczyć popedałować. Przejechać się po okolicy, wejść na kawę, chwilkę posiedzieć przy stoliku, a potem jechać dalej. Rower to często najpierw hobby, sposób na zbudowanie kondycji, potem pasja, a na końcu styl życia.

Bartek jest gdzieś pomiędzy drugim a trzecim stadium. Robert Kubica – pewnie już mocno w trzecim. Tym bardziej, że on przecież ma wiele wspólnego z Włochami, a to tam szczególnie „coffee ride’y” się spopularyzowały. Co do Kubicy zresztą, to ciekawe, że Zmarzlik przywoływał jego nazwisko w cytowanym wyżej tekście, jako pasjonata kolarstwa właśnie.

Wracając jednak do naszego żużlowca – on po części podziela podejście Kubicy, który jeździ dla przyjemności. Bartek też tak jeździ. Jasne, to po pierwsze trening, ale nie jest to trening planowany co do kilometra czy minuty. Wręcz przeciwnie. Jeśli jedzie się dobrze – to Zmarzlik śmiga dalej. Jeśli czuje, że coś jest nie tak – kończy wcześniej, niż pierwotnie zakładał. Słucha swojego ciała. Zdarza się więc, że jedzie 30 kilometrów, a zdarza, że ponad 100.

W ciągu roku, jak mówił, zwykle wyjeżdża dobrych kilka tysięcy kilometrów, część z tego na sporych przewyższeniach. A to już niezła dawka roweru.

Miłośnik. Amator. Wariat

Choć mało przy jego koledze od czterech kółek, który potrafił ich robić kilkanaście. Jednak – jak już wspomniano – Kubica kolarstwa nie traktuje zbyt poważnie. To znaczy, wiadomo, gdy już wychodzi na rower, chce pojechać jak najlepiej tylko może. Ale dla niego to przede wszystkim sposób na oderwanie się od codzienności, nie na mordercze treningi – nawet jeśli czasem jedno łączy się z drugim. Inna sprawa, że przez ograniczenia prawej ręki i nogi po wypadku nawet zwykła jazda nie jest dla Roberta tak łatwa, jak dla wielu z nas.

Jazda rowerem pomaga mi oczyścić głowę, jest momentem, w którym odcinam się od wszystkiego. Czasami jeżdżę sam, żeby móc obcować z naturą, a innym razem to mój sposób spędzania czasu ze znajomymi, poznawania nowych miejsc. Mogę nazwać siebie szczęśliwym amatorem kolarstwa i kiedy długo nie wsiadam na rower, czegoś mi brakuje. Pokonując jakiś podjazd, zastanawiam się: „Po co ja to robię?”. Przecież nie zawsze muszę się aż tak forsować, bo nie jest mi to potrzebne w treningu, ale nie potrafię porzucić tego wysiłku – mówił kilka lat temu w „Przeglądzie Sportowym”

Więc ostatecznie Kubica jeździ, bo kolarstwo po prostu uwielbia. Zresztą nie tylko, gdy sam jest na rowerze. Jest też fanem zawodowych wyścigów, lubi je śledzić i oglądać. Dużo zależy od tego, ile ma czasu, ale jak wspominał wielokrotnie – był taki okres w jego życiu, gdy nie kładł się spać, jeśli nie zobaczył chociaż skrótu etapu czy wyścigu z danego dnia. A gdy tylko mógł, to oglądał i całe ściganie.

Ba, bywały w jego życiu okresy, że na co dzień oglądał znacznie więcej kolarstwa niż Formuły 1. Nieważne, czy długie wyścigi etapowe, czy te klasyczne, jednodniowe. Był na bieżąco. Podobały mu się zresztą nawet etapy, które wielu uznawało za nudne, bo uwielbia analizować peleton od strony taktycznej, ale też – po prostu podziwia tych gości. Ich zacięcie, wytrzymałość, tendencję do nie poddawania się niezależnie od okoliczności.

CZYTAJ TEŻ: ZAWSZE CZEGOŚ IM BRAKOWAŁO. NAJLEPSI KOLARZE BEZ WYGRANEJ W TOUR DE FRANCE

On sam, oczywiście, czasem poddać się musi, bo priorytetem jest dla niego inny sport – ten z „moto” w nazwie. Dlatego też dziś już nie „wariuje” na rowerze tak jak dawniej. Szczególnie chodziło tu o zjazdy – tak w F1, jak i na rowerze Kubicy niestraszna była bowiem prędkość, a do tego miał jakieś naturalne zrozumienie tego, jak jechać. Więc potrafił szaleć i śmigać w dół z prędkością bliską zawodowym kolarzom.

Teraz jest już trochę inaczej. Jak mówił portalowi rowery.org:

– Zjeżdżam dużo wolniej. Trochę zmądrzałem. Tak naprawdę zawodowcy zjeżdżają szybko, bo muszą, to jest część ich życia i sportu. […] Dużo szybciej zjeżdżałem przed moim wypadkiem, 10 lat temu, kiedy miałem dwie stuprocentowo sprawne ręce. Mam zmodyfikowany hamulec, jedną ręką hamuję obydwa koła. To jest duże utrudnienie jeśli chodzi o zjazdy. Szczególnie na dohamowaniach do ciasnych zakrętów czy nawrotów, ponieważ nie mam możliwości podratowania się. Jak masz dwie ręce sprawne, to hamujesz, i jak widzisz, że ci brakuje, to puszczasz przedni hamulec, a trzymasz tylny. Ja jak puszczę, to w ogóle nie hamuję. Dlatego muszę, i dobrze, zachować odpowiedni margines.

Inna sprawa, ze nawet Michał Kwiatkowski przyznawał, że to właśnie zjazdy najbardziej zaimponowały mu w tym, co Kubica robił na rowerze. Więc chyba jednak nie zwolnił aż tak bardzo.

Tour de Pologne

I Zmarzlik, i Kubica brali już udział w różnych kolarskich wyścigach. Na szosie, na przełajach, a nawet w wirtualnym świecie – szczególnie przy okazji pandemii. Zresztą w tych ostatnich mieli też okazję się zmierzyć. Robert na drugim etapie wirtualnego Tour de Pologne w 2020 roku przyjechał drugi, przegrał wtedy tylko z Wojciechem Pszczolarskim, czyli kolarzem torowym, całkiem utytułowanym zresztą.

Ale przyznawał potem, że wtedy akurat chciał się sprawdzić i pojechał bardzo mocno przez godzinę. Powtarzać tego nie planował.

Zresztą on nawet na wyścigach zwykle wychodził z założenia, że to wszystko zabawa. Gdy pojechał w 2019 roku na górski maraton w Dolomitach, to dystans 106 kilometrów przejechał na spokojnie, zajmując 31. miejsce, choć i tak często pokazywały go kamery włoskiej telewizji Rai. Może zresztą byłby wyżej, gdyby nie to, że potrafił po drodze zrobić sobie fotki z kibicami czy chwilę rozmowy.

Profil maratonu w Dolomitach pokazuje, że wcale nie była to tylko zabawa.

„Bo liczy się sport i dobra zabawa” w pełni. Tak to wyglądało. I tego też należy spodziewać się po Kubicy i Zmarzliku na trasie Tour de Pologne amatorów. Ostatecznie dla nich to pasja. Wygrywać mają gdzie indziej i jeden to już w tym sezonie zrobił (Kubica w Le Mans), a drugi na dwa Grand Prix przed końcem przewodzi klasyfikacji mistrzostw świata.

A rower to rower. Inna sprawa.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

 

2 komentarze

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Formuła 1

Reklama
Reklama