Reklama

Ścięty łeb chińskiego smoka. Hong Kong, brat, który stał się katem

redakcja

Autor:redakcja

18 listopada 2015, 18:12 • 9 min czytania 0 komentarzy

Chiński smok unosił łeb. Mocarstwowe plany oparto na, po pierwsze, setkach milionów dolarów pompowanych w ligę, po drugie, systemowej rewolucji w szkoleniu zaordynowanej przez samego prezydenta, po trzecie, zaangażowaniu zachodnich klubów prześcigających się o to by móc z Chinami współpracować. Potężna machina stworzona po to, by Państwo Środka stało się światowym graczem także na zielonych murawach, miała solidne fundamenty. Smokowi właśnie ścięto jednak łeb nim zdążył wznieść się w powietrze. Katem okazał się Hong Kong, a toporem dwa bezbramkowe remisy. Kat chodzi dziś pijany ze szczęścia, bo we wszystkich dziedzinach poza piłką nożną jest coraz mocniej uciskany przez osiem tysięcy sześćset razy większego sąsiada, a tutaj udało się utrzeć nosa. Oba kraje, tak sobie bliskie, a zarazem tak dalekie, toczą zażarty społeczno-ekonomiczny konflikt.

Ścięty łeb chińskiego smoka. Hong Kong, brat, który stał się katem

***

4e10233954fd532d7ff5c030155e1b09

Powierzchnia Chin: 9.5 miliona kilometrów kwadratowych.

Powierzchnia Hong Kongu: 1100 kilometrów kwadratowych.

Reklama

Powierzchnia powiatu ciechanowskiego: 1063 kilometrów kwadratowych.

***

Chiny w przeciągu ostatniego roku wywierały na nas ogromną presję. Boisko to jedyne miejsce, gdzie możemy wyrazić nasz gniew.

Roy Choi, ultras z grupy „Power for Hong Kong”.

***

Na arenę szlagieru wybrano kameralny kilkutysięcznik Mong Gok, choć przecież dostępny był też czterdziestotysięczny Hong Kong Stadium. W konsekwencji dostępnych było tylko sześć tysięcy biletów, choć na pniu rozeszłoby się dziesięć razy tyle. Władze, rzecz jasna, celowo wybrały mniejszy stadion, bo na nim łatwiej kontrolować sytuację. I tak odesłano do obstawy legion policjantów – na pięciu widzów przypadał jeden funkcjonariusz.

Reklama

hong-kong-fans-at-the-mong-kok-stadium-during-their-game-against-maldives

Niczym dziwnym u nas jest podział trybun, to że każdy ma swój sektor – media w Azji jednak intensywnie żyły tym, że Chińczycy i Hongkończycy (tak, to prawidłowa forma) wejdą osobnymi wejściami, będą mieli osobne toalety, wydzielone strefy, a przy wejściu będą zmuszeni okazać dowód tożsamości. W Europie nic wyjątkowego, ale tam taka kontrola jest czymś wyjątkowym.

Szczególnie, że mówimy przecież właściwie o wspólnej nacji. Hong Kong został wyrwany siłą z Chin za czasów brytyjskiej kolonizacji, ale przez wieki był chiński i teraz – było nie było – też jest. Półtora stulecia za pan brat z Brytyjczykami zrobiło jednak swoje. Prawda jest taka, że dziś oba kraje mają zupełnie inną historię, inną kulturę, inne wartości. Gdy Chiny biedowały i w niektórych regionach ludzie umierali z głodu, Hong Kong przeżywał czasy prosperity. Tam masakry i komuna, tu rozwój, kapitalizm, wielki biznes, azjatycki przyczółek zachodniego świata.

W 1997 Wielka Brytania na mocy ustaleń jeszcze z XIX wieku musiała oddać Chinom miasto. Spisano wcześniej jednak wszelkie prawa, na jakich miałaby się odbywać chińska kuratela. Hasło „jeden kraj, dwa systemy”, prawo do podążania demokratyczną ścieżką, silna autonomia i wolny rynek jak dawniej miały zagwarantować, by Hong Kong zachował swój charakter. Chiny ze swojej strony dawały takie gwarancje.

Niedawno jednak pozwoliły sobie na reinterpretację ustaleń. Wolne wybory? Pewnie, śmiało, wybierajcie kogo chcecie. Ale my wybieramy kto może startować.

Coraz silniejsze zapędy Pekinu do ograniczenia autonomii Hong Kongu wywołały falę protestów w 2014 roku. Nazwane zostały „Umbrella Movement” i trwały 79 dni, a swoją nazwę zawdzięczają parasolkom, którymi ludzie osłaniali się przed rozpylanym przez policję gazem pieprzowym. Na ulicę wyszło sto tysięcy ludzi, niektóre obiekty – jak choćby wspomniany stadion Mong Kok – były okupowane przez protestantów. Ramię w ramię szli ze sobą zwykli obywatele, ale też… triada, tamtejsza mafia.

163699583__776877b

Umbrella-Revolution-Explainer-01

Rewolucja została zdławiona przez służby, ale nie zmienia to faktu, że w Hong Kongu są coraz silniejsze nastroje antychińskie i coraz silniejsza chęć podkreślania swojej odrębności. W 2008 tylko 42% mieszkańców w spisie nazwało się Hongkończykami, w 2014 już 62%. Zarazem jednak Chiny są mocne jak nigdy, ich imperialna pozycja w regionie przestaje podlegać dyskusji, a siłą wpływów mogą zakasować większe podmioty. Hong Kong zależy też finansowo od eksportu i importu Państwa Środka – nieprzypadkowo przez dekady nazywano go wrotami Chin. Chiny natomiast również na tle ekonomicznym próbują zdegradować znaczenie Hong Kongu, mocno starając się wzmocnić pozycję Szanghaju. Utworzono tam strefę bezcłową, a także wiele innych preferencyjnych rozwiązań, byleby tylko zmarginalizować rolę „bratniej” nacji.

Hong-Kong-port-shutterstock_120370300-600_0Potężny port w Hong Kongu

Tak, w tym roku małżeństwu obu krajów stuknęła osiemnastka. Przypomina jednak wojnę podjazdową, a nie zdrowy układ.

***

Wygwizdywanie cudzego hymnu nigdy nie leży w szczególnie dobrym tonie. Wygwizdywanie własnego hymnu, co notorycznie robią w Hong Kongu to już jednak osobliwość wymagająca wnikliwego wytłumaczenia.

Pierwszy raz doszło do takiej sytuacji z Bhutanem. Najpierw milczenie wyrażające szacunek dla hymnu przyjezdnych, ale już na swoim? Przeraźliwe gwizdy. Analogiczna sytuacja podczas starcia z Katarem, jak i również wczoraj z Chinami. Dlaczego tak się dzieje?

Wszystko stanie się jasne, gdy powiemy, że z Chinami grano tylko jeden hymn. Tak jest – oba kraje mają ten sam.

hong-kong-football-fans-hold-banners-during-a-fifa-qualifier-match

To „Marsz ochotników” pochodzący z chińskiego filmu z 1935 „Dzieci trudnych czasów”, dedykowanego mężczyznom i kobietom, którzy poszli walczyć partyzancko z japońskim okupantem. Pieśń opowiada o konieczności zjednoczenia w obliczu najeźdźcy, konieczności obrony integralności kraju.

Problem w tym, że dziś obie strony traktują ten przekaz odmiennie. W Hong Kongu dla młodszych pokoleń to Chiny są najeźdźcą, który narusza ich wolność i autonomiczność. Śpiewanie chińskiego hymnu to dla nich symbol uciśnienia.

W Chinach gwizdy zostały przyjęte właściwie jak zdrada, która powinna zostać surowo ukarana. Naruszono świętość, napluto na godło. Ten, który stopięćdziesiąt lat temu był bratem, dziś jest wrogiem.

***

hk

Plakat chińskiej federacji zagrzewający kadrę do boju z Hong Kongiem. Właściwie nieprzetłumaczalne hasło, odwołujące się jednak do tego, że południowcy hurtowo posiłkują się farbowanymi lisami. Mają w kadrze Afrykanów, Brazylijczyków, Europejczyków i dlatego są groźni, a nie dlatego, że sami potrafią grać w piłkę.

Na szpilkę federacja Hong Kongu odpowiedziała również plakatem – tym, który widzicie po prawej. Hasło? Nie pozwól, by inni patrzyli na ciebie z góry. Mamy graczy z różnych stron, ale cel wspólny: walczyć za Hong Kong.

Widać tu gierki polityczne, psychologiczną wojenkę podjazdową? Jak na dłoni. Przełóżcie ją sobie teraz na skalę makro.

Oczywiście Chińczycy mają rację, bo mało która kadra świata tak chętnie naturalizuje przybyszów. Są Brazylijczycy Sandro, Paulinho i Helio, jest Jean Kilama z Kamerunu. Są Brytyjczycy Jack Sealy i James McKee, jest Nigeryjczyk Tayo Akande.

chin

Kibice Hong Kongu zbywają pretensje Chińczyków mówiąc: panowie, nie naturalizowaliśmy Messiego i Ronaldo. To nie są żadne gwiazdy, a i tak przegrywacie. Trudno i tej perspektywy w jakimś stopniu nie rozumieć, skoro kadrowicz Festus Baise zasłynął na świecie tylko tym, że strzelił samobója scorpion kickiem:

Prawda jednak, że bez masowej naturalizacji Hong Kong nie miałby najmniejszych szans na choćby przyzwoite rezultaty. Rozwój szkolenia jest – uwaga – właściwie niemożliwy, bo w mieście, w którym największym deficytem jest przestrzeń, nie powstanie nigdy rozbudowana akademia, a kilka boisk treningowych i stadionów jest nieustannie obleganych.

Z farbowanymi lisami ostatnie rezultaty to sensacja, bez farbowanych lisów graniczyłyby z cudem.

Cuda mają jednak to do siebie, że czasem się zdarzają.

***

Po końcowym gwizdku ruszyłem do szatni. Nagle coś przeleciało tuż obok mnie i wybiło szybę.

Cheung Chi-Tak o zajściach z Chiny – Hong Kong 1:2 w 1985.

***

Eliminacje meksykańskiego mundialu, 1985 rok. W grupie B azjatyckich kwalifikacji spotykają Chiny, Hong Kong, Makau, Brunei, czytaj: wicemistrz Azji i trzy płotki. Wszystko idzie przewidywalnym scenariuszem aż do ostatniej kolejki, w której Chińczykom wystarczy remis u siebie z sąsiadem z południa. Na Stadionie Robotników w Pekinie, ówczesnej narodowej arenie Chin, zbudowanej jako dowód powstawania kraju z kolan, zasiada 80 tysięcy widzów by świętować pewny sukces.

Wynik otwiera jednak Cheung Chi-Tak, pseudonim „Mały duch”; gospodarze wyrównują, ale Ku Kam-Fair wolejem pieczętuje zdumiewające zwycięstwo. Zbija Chińczykom trumnę, zapisuje najważniejszą kartę w historii rodzimego futbolu.

Trybuny umilkły po golu i tak milczały aż do końca, ale po ostatnim gwizdku rozpętało się piekło. W kierunku gości leciały najprzeróżniejsze przedmioty i reprezentacja Hong Kongu miała być ewakuowana. Obrywało się fotografom, dziennikarzom, na stadionie zapanował totalny chaos, który wkrótce przeniósł się na ulice, gdzie obrzucano kamieniami obcokrajowców, zakłócono nawet spokój ceremonii pogrzebowej. Policja z dwóch względów nie spodziewała się zamieszek: po pierwsze, wielkiej fety, jaka miała mieć miejsce, nie trzeba tak intensywnie zabezpieczać. Po drugie, nigdy w historii Chin nie było chuligańskich ekscesów związanych z piłką, te były dziewicze.

hk

Pacyfikowanie burd trwało długie godziny, na koniec aresztowano 127 osób. Prezes federacji i trener kadry podali się do dymisji.

A ewakuowani kadrowicze Hong Kongu? Witani byli na lotnisku jak bohaterowie. To był triumf wykraczający daleko poza sport, triumf budujący jeden z fundamentów tożsamości Hong Kongu. I nikomu nie przeszkadzało, że w kolejnej fazie lepsza była Japonia, bo co najważniejsze już zostało zapisane w Pekinie. Dopiero teraz, dwadzieścia lat później, ma miejsce powtórka.

***

Rzecz, która błyskawicznie zobrazuje wam nastroje polityczne w Hong Kongu. Otóż historyczny wynik z wczoraj, świętowany przez kibiców w całym mieście, wynik, który znacznie przerósł sport, był bardzo zdawkowo odnotowywany przez polityków. Oto co napisał Leung Chun Yying, właściwie aktualny „zarządca” miasta:

„Obie drużyny dały z siebie wszystko. Pokazały prawdziwego ducha sportu, dzięku czemu dały nam ciekawe widowisko. Doceniam wysiłek reprezentacji Hong Kongu i dziękuję federacji za sprawną organizację”.

Czy da się z tego wyczytać, że w ogóle był za rodzimą kadrą? Nie. Nic na to właściwie nie wskazuje. Zachowawcza dyplomacja, by nie drażnić smoka, jeszcze lepiej została ujęta w wypowiedzi sekratarza finansów, Johna Tsanga.

Pan Tsang ograniczył się do opinii na Twitterze: ekscytujący mecz.

***

Czy po tej porażce Alain Perrin, szkoleniowiec Chin, jest na wylocie? Mało powiedziane. Nie lecą na niego wiadra, a cysterny pomyj. Zresztą, o czym my mówimy, skoro chiński haker zhackował stronę federacji i umieścił tam swój list. Perrina potraktował ironicznie – twoja taktyka jest tak zaawansowana, że aż nasi piłkarze nie potrafią jej ogarnąć. Prezydent związku piłkarskiego Cai Zhenua został odesłany do tenisa stołowego, który kiedyś uprawiał.

CUBwd4IU8AAxQg9.jpg_large

Chiny zostały niemal pognębione przez, cóż, obecnie region Chin. Mimo sukcesów Guangzhou Evergrande w azjatyckiej Lidze Mistrzów, mimo coraz silniejszej ligi, mimo ogromnych nakładów finansowych na szkolenie młodzieży, mimo zaangażowania kładącęgo nacisk na futbol rządu, mimo przymilania się europejskich gigantów. A jednak Hong Kong, którego mistrz odpada w eliminacjach LM, którego liga jest półamatorska, którego władze zlewają futbol, okazał się zwycięski i na ten moment szanse Chin na mundial są czysto matematyczne, a przecież to pierwszy etap. Jakie szanse ma Hong Kong? Też niewielkie, tak samo jak w 1985 roku, ale biorąc pod uwagę czasy w jakich padły te dwa zwycięskie remisy, w zaledwie rok po protestach i walkach na ulicach, kto wie czy z perspektywy nie są to rezultaty dla Hong Kongu nawet donośniejsze niż wówczas.

Leszek Milewski

Najnowsze

Boks

Poznaliśmy zwycięzcę pięściarskiego hitu. Co za emocje!

Kacper Marciniak
1
Poznaliśmy zwycięzcę pięściarskiego hitu. Co za emocje!

Komentarze

0 komentarzy

Loading...