Lindon Selahi, wyceniany przez Transfermarkt na 2 mln euro, niedawno był bohaterem głośnego transferu do Widzewa. Czterokrotny reprezentant Albanii, który dopiero co wygrał krajowy dublet z Rijeką, miał ofertę z Serie A, mógł trafić do czołowego klubu w Belgii lub zostać w Chorwacji, żeby dalej grać o najwyższe cele i występować w europejskich pucharach. Skąd decyzja o przenosinach akurat do Polski? Dlaczego nie wyszło mu w Anderlechcie i Standardzie Liege? Co zostawił za sobą w Rijece? Jak określa siebie na boisku? Co uważa o trenerze Sopiciu? Co zaskoczyło go w Widzewie? Jaki jest poza futbolem? Jak zmieniło go dziecko i jaki piłkarz warty 30 mln euro może przyjechać do Łodzi? Zapraszamy.
![Selahi: Mój wzór to Luka Modrić. Jestem wojownikiem [WYWIAD]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/07/Selahi-3-scaled.jpg)
Lindon Selahi ma to coś. Albańczykowi ufali już Sopić i… Sa Pinto
Miałeś oferty z ligi włoskiej i belgijskiej, ale wybrałeś Widzew. Dlaczego?
To proste. Kiedy jako piłkarz masz kilka ofert i z tego jedną ze środowiska, które bardzo, ale to bardzo cię chce – jest inaczej. Coś takiego naprawdę robi różnicę, zwłaszcza gdy klub i trener wykazują duże zaangażowanie. Tak było z Widzewem.
Znacie się z trenerem Sopiciem, ale zastanawiałem się, jak duże to miało znaczenie.
Tak, współpracowaliśmy razem w Chorwacji. Znam metody jego pracy, wiem, jak chce grać i czego dokładnie ode mnie oczekuje. Uważam, że z tego względu moja adaptacja przebiegnie szybciej, niż miałoby to się wydarzyć w innym klubie. Poza tym Widzew przedstawił mi ciekawy projekt w dłuższej perspektywie, który ma przywrócić klub na dawne miejsce. Tu jest piękna historia i widziałem na wideo, że również świetni kibice.
To prawda, że miałem inne oferty, ale czułem, że Widzew chciał mnie najbardziej ze wszystkich. A w futbolu właśnie o to chodzi, żeby iść za uczuciami. Po rozmowach z różnymi klubami one zostały w Łodzi.
Czyli sugerujesz, że nie chodziło tylko o pieniądze i wielkość danej ligi?
Nie, absolutnie nie. Zresztą wydaje mi się, że trafiłem do trudniejszej i ciekawszej ligi niż ta, w której byłem. Owszem, chorwackie rozgrywki są mocne i mają kilka zespołów, które rywalizują w Europie. Ale byłem tam cztery lata i chciałem coś zmienić, a Ekstraklasa wygląda na duże wyzwanie. Zrobiłem research na temat ligi, klubu, całej otoczki. Widzę tutaj siłę i wiem, że dwa kluby dotarły do ćwierćfinału Ligi Konferencji. Łączy mi się to wszystko w fakt, że podjąłem właściwą decyzję. A przynajmniej taką mam nadzieję.
Faktycznie brzmisz jak ktoś, kto mądrze podszedł do takiej a nie innej decyzji.
Staram się! W Chorwacji byłem mistrzem, wygrałem puchar, rozegrałem dużo meczów i nie miałem wrażenia, że dalszy pobyt tam da mi wiele w rozwoju. Odszedłem z Rijeki z wyrobionym nazwiskiem, miałem udział w zdobyciu dwóch tytułów i ludzie chcieli, żebym został. Czasami jednak w futbolu jest tak, że nawet jak coś wygrasz, nie ma co ciągnąć tego w nieskończoność i trwać w jednym miejscu.

Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, jakie oczekiwania mają wobec ciebie kibice Widzewa. Jesteś uważany za potencjalną gwiazdę nawet całej ligi.
To dobrze, że tak o mnie myślą. Nie czytam zbytnio komentarzy i nie zaglądam do mediów, bo skupiam się na pracy. Ale jeśli mówisz, że oczekiwania są wysokie, podoba mi się to. Lubię, gdy presja rośnie. Po to jest właśnie futbol. Fani czekają, aż zrobisz coś fajnego na boisku. Dla mnie to bardzo ważne, żeby byli głośni, wspierali cię, żyli twoimi zagraniami. Choć na koniec i tak się na tym nie skupiasz jako piłkarz, bo jesteś wyłączony tylko na to, co dzieje się na murawie.
Kibice w Chorwacji potrafią być szaleni?
Bardzo, może nawet za bardzo. Pamiętam, że jak wygraliśmy ligę, wszyscy wbiegli na boisko, cieszyli się i brali od nas rzeczy. Potem na ulicach świętowało jakieś 40 tysięcy ludzi. To był najlepszy moment w mojej karierze. Jeden kibic wraz z małym synem przytulili mnie i płakali. Ten człowiek mógł być moim ojcem, a rozpłakał się, bo daliśmy im powód do radości. Miałem w głowie: „wow, to się nazywa miłość do klubu i zawodników”. Dlatego Rijekę zawsze będę miał w sercu. Miałem tam niesamowity czas i właśnie w tym klubie moje nazwisko zaczęło być rozpoznawalne. Jestem skromny i nie czułem, że stałem się jakąś gwiazdą, ale ta różnica w odbiorze była zauważalna.
Cóż, ludzie potrafią traktować piłkarzy jak bogów.
Myślę, że wśród fanów Rijeki byłem jednym z najbardziej lubianych zawodników z jednego powodu: zawsze dawałem z siebie wszystko, niezależnie od okoliczności. Na koniec to jednak futbol, w którym normalne są odejścia i zmiany klubów. Mimo to, wydaje mi się, że drzwi tam zawsze będą dla mnie otwarte.
Szum w związku z transferem miał jakiś wpływ na ciebie?
Owszem, wokół mnie zrobiło się spore zamieszanie, wiedziałem o zainteresowaniu z różnych kierunków, ale na koniec dnia podjąłem pewną decyzję. Mam nadzieję, że teraźniejszość i przyszłość pokażą, że była dobra.
Skąd twoja sympatia do trenera Sopicia?
Mamy fajną chemię. Prawie wygraliśmy dwa trofea, ale skończyliśmy na drugim miejscu w lidze i jako finaliści pucharu. Pomijając futbol, to po prostu bardzo dobry człowiek. Jest bliski piłkarzom, dużo żartuje, choć kiedy jesteś na boisku, wymaga ciężkiej pracy. W moim przypadku sprawa była prosta, bo trener pokazał mi, jak ważną rolę mam odegrać w Widzewie.

Doświadczyłeś nocnego treningu?
Raz się zdarzyło. Wróciliśmy z meczu o 3 w nocy i okazało się, że piłkarze, którzy nie grali, musieli zrobić trening. Natomiast ci, którzy mieli minuty w nogach, nie mogli jechać od razu do domów, tylko musieli zaliczyć regenerację: kąpiel w lodowatej wodzie czy saunę. Pamiętam, że 2-3 dni później mieliśmy kolejne spotkanie. Cóż, trener potrafi być czasami szalony, ale zapewniam, że to profesjonalista i bardzo dobry fachowiec.
Pozostanie w Chorwacji na więcej niż kilka lat nie jest dobre dla rozwoju zawodnika z ambicjami? Podsunąłeś taką myśl, mimo że w Polsce uważamy ligę chorwacką za lepszą niż nasza.
To bardzo dobra liga, ale mamy w niej tylko 10 klubów i z każdym gra się po cztery razy…
Nuda?
Może nie nuda, a w Rijece czułem się jak w domu i ze wszystkimi miałem świetne relacje. Ale, tak jak powiedziałem, po czterech latach potrzebowałem czegoś nowego. Gdy masz średnio 40 meczów na sezon, w których w zdecydowanej większości jesteś w wyjściowym składzie, przychodzi naturalna myśl o wyjściu ze strefy komfortu.
Co poszło nie tak w Belgii? Byłeś w akademii Anderlechtu i Standardu Liege, ale w seniorskiej lidze zagrałeś tylko raz w 2018 roku i to paradoksalnie w meczu między tymi drużynami.
Po tym okresie, gdy dostałem szansę, do Standardu przyszedł nowy trener. Myślałem, że to będzie kontynuowane, ale okazało się, że nie ma mnie planach na przyszłość. Stąd transfer do Twente, gdzie miałem bardzo fajny pierwszy sezon. Grałem prawie wszystko, niestety przyszedł koronawirus i skończyliśmy ligę w marcu. Potem w klubie pojawił się nowy szkoleniowiec i wydarzyło się to samo, co w Belgii. Dlatego w futbolu czasami chodzi o to, żeby mieć odrobinę szczęścia i trafiać do różnych miejsc w odpowiednich momentach. Mi być może tego szczęścia zabrakło, ale takie jest życie. Każdy ma swoje kariery, a ja niczego nie żałuję, bo w każdym klubie robiłem, co mogłem.

Kiedy zacząłeś grać w piłkę?
Jak miałem cztery lata. Całe moje dzieciństwo to była piłka, a w wieku 13 lat poszedłem do akademii Standardu, potem Anderlechtu. Zawsze miałem nadzieję, że zostanę piłkarzem.
Ludzie mówili, że wyróżniasz się w grupach młodzieżowych czy musiałeś nadrabiać?
Przez większość lat byłem uznawany za czołowy talent. Nie lubię tak o sobie mówić, ale tak było. Dokładałem też pracę nad sobą, bo wyznaję zasadę, że na boisku trzeba dać wszystko, co masz. To w sumie moja największa jakość – to zaangażowanie, które mogę dać zespołowi.
Podobno jesteś typem wojownika.
To prawda, jestem wojownikiem. Zdarza się, że w trakcie gry wszędzie mam na sobie krew, ale to część mojej tożsamości. Trzeba szanować ludzi, którzy płacą, żeby oglądać cię na stadionie. Musisz dawać maksa.
Pewnie kluczowe są tutaj albańskie korzenie.
Oczywiście. W moich żyłach płynie albańska krew, moja rodzina jest z Albanii i nawet jeśli urodziłem się w Belgii, nie zapomniałem, skąd pochodzę.
Ale chyba miałeś jakieś rozterki, skoro jako nastolatek grałeś w belgijskiej młodzieżówce, a pojawiał się też temat Macedonii.
Co do Belgii, to był po prostu młodzieżowy etap. Mogłem nawet grać dla Turcji, bo moi dziadkowie żyli tam kiedyś przez pięć lat. To samo tyczyło się Macedonii. Mimo wszystko, moje serce zawsze było albańskie.
Co jest wyjątkowego w albańskiej kulturze?
Kraj, kultura, język, jedzenie, plaże, góry… Wszystko! Za Albanię poszedłbym w ogień.
W takim razie grę dla reprezentacji mogłeś uznać za szczyt marzeń.
Towarzyszą przy tym takie emocje, że trudno je opisać. Kiedy dorastasz i oglądasz piłkarzy w telewizji, a potem sam zaczynasz nosić tę samą koszulkę, czujesz, że to coś innego niż w klubie. Wtedy pojawia się duma za wszystkich wokół: rodziców, rodzinę czy żonę. W duchu dziękujesz im, że możesz grać dla kadry, że cię wspierali. Dla mnie reprezentacja to najlepsza rzecz, jaka może przytrafić się w profesjonalnej karierze.

Miałeś jakąś inspirację wśród piłkarzy?
Takim wzorem i idolem z dzieciństwa zawsze był dla mnie Luka Modrić.
Warunkami nie imponuje, ale też wojownik.
Nie jestem tak dobry jak on, okej (śmiech)? Ale dla mnie to być może najlepszy pomocnik w historii futbolu.
Obaj zaliczacie się do grupy, w której szybkie myślenie, intensywność i wizja gry są ważniejsze niż kilogramy mięśni.
To prawda. Nie jestem największy, nie najsilniejszy, ale jeśli zobaczysz mnie na boisku, czasami dwumetrowy piłkarz przegra ze mną pojedynek, bo jestem bardziej zawzięty. Wszystko tkwi w nastawieniu.
Myślisz, że gra w Widzewie przywróci cię na radar selekcjonera? Sylvinho za bardzo jeszcze nie poznałeś, bo w ostatnich czterech latach na kadrę pojechałeś tylko raz i to na mecz z Polską. Ale może jeszcze się odbijesz.
To część moich ambicji, ale przyznam szczerze, że o tym nie myślę. To nie jest coś, co wykorzystuję jako dodatkową motywację. Dla mnie to, co najważniejsze, zaczyna się w klubie. Tu chcę zrobić dobrą robotę, na tym się skupiam. A dopiero potem okaże się, czy to przyniosło efekty i ktoś z kadry zadzwoni.
Co znajomi z Ekstraklasy powiedzieli ci o kraju i lidze?
Rozmawiałem z Shehu. Powiedział mi same dobre rzeczy o Widzewie i podkreślił, że szczególnie teraz dzieje się dużo dobrego dzięki energii, jaką wniósł nowy właściciel. Chwalił warunki i mówił, że wewnątrz jest teraz bardziej stabilnie. A mimo że jestem w Widzewie dopiero od kilku dni, zauważyłem, że profesjonalizm jest na wyższym poziomie niż w Chorwacji.
Więcej ludzi w sztabie, grupa osób od mediów, wszystko zapewnione. To niesamowite. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego w aż takim stopniu. Podobnie jest w Belgii i Holandii, choć raczej tylko w największych klubach: PSV czy Ajaxie. Normalnie masz jednak około 10 ludzi z klubu, a na jednym treningu w Widzewie zobaczyłem 25 osób, nie licząc piłkarzy.
Lubisz iść w ten profesjonalizm bardziej i dodawać jakieś rzeczy poza obowiązkowym treningiem?
Zdecydowanie. Dlatego cieszę się, że jak zobaczyłem stadion, wszystko tam było. A będzie też nowe centrum treningowe, boiska, szatnie… Zostało mi powiedziane, że czynione są duże inwestycje. To do mnie pasuje, bo lubię korzystać z tych wszystkich udogodnień.
Co możesz dać Widzewowi?
Energię, jakość z piłką przy nodze i doświadczenie. Nie jestem starym zawodnikiem, ale grałem już sporo, także w kwalifikacjach do europejskich pucharów. Nigdy nie byłem kapitanem, ale zawsze liderem. Kiedy jestem na murawie, daję się zauważyć. Również poprzez agresywność w grze.

To brzmi dobrze jak na ambicje o grze w ligach top 5.
Tak, to mój cel, ale nie chciałem iść do czołowej ligi dla samego faktu, żeby po prostu tam być. To nie ma żadnego sensu. Miałem teraz okazję przenieść się do Serie A, ale nie czułem tego. Muszę mieć pewność, że ktoś bardzo mnie chce, a nie bierze na takiej zasadzie, że zaraz coś komuś może się odwidzieć. To tyczy się nawet topowych rozgrywek. Najpierw chcę grać dobrze w Widzewie i tutaj odcisnąć swoje piętno. Niczego nie chcę przyspieszać. Zwłaszcza teraz, gdy miałem miesiąc przerwy bez gry i potrzebuję trochę czasu, żeby wrócić na swój poziom.
Robisz coś ciekawego poza futbolem?
Kiedy jestem na wakacjach, totalnie się wyłączam i w ogóle nie chcę rozmawiać o piłce. Poza tym lubię spędzać czas z rodziną, jeździć na wycieczki z nią, robić grille, grać w padla. Nie jestem człowiekiem, który zbyt często wychodzi z domu z innymi ludźmi. Jestem bardzo rodzinny, mam dziecko i trzymamy się razem.
W ostatnich latach popularność padla w Polsce wzrosła, więc trafiłeś w dobre miejsce.
Naprawdę? To świetnie. Szkoda, że nie ma go gdzieś tutaj w lesie [na obozie w Opalenicy, przyp. red.]!
Imprezy i adrenalina nie są dla ciebie?
Zdecydowanie nie. Jestem cichym, spokojnym gościem. Nie szukam wrażeń. Oczywiście bywałem na imprezach jak każdy, ale to nie moje środowisko. Jeśli już, to okazjonalnie, tylko gdy ktoś mi bliski ma urodziny. W innym razie wolę zostać w domu albo przejść się na spacer i wypić kawę.
Czyli celnie określi cię hasło: duży temperament na boisku i spokój poza nim.
Teraz nawet jeszcze bardziej, kiedy mam w domu małego chłopca.
Jak bardzo to zmienia człowieka?
Wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale dziecko daje dużą zmianę w mentalności. Najpierw myślisz o nim, a potem dopiero o sobie. Zanim przyszedłem do Widzewa, sprawdzałem, jakie są możliwości, żeby żona z dzieckiem mogli do mnie przylatywać albo ja do nich. Mamy bezpośredni lot z Łodzi do Brukseli i te dwa razy w tygodniu możemy to robić. Słyszałem też, że Łódź to rodzinne miasto i tego typu aspekty też brałem pod uwagę przed transferem.
Będzie piłkarzem?
Mam nadzieję! Najważniejsze, żeby był zdrowy, a potem zobaczymy.
A twoi rodzice pchali cię do piłki?
Nigdy. Jestem pierwszą osobą w rodzinie, który gra w piłkę. Poza tym mam jedynie kuzyna w FC Brugge, Ardona Jashariego, którego chce wiele klubów. Z tego co wiem, Milan chce go najbardziej.
Czego możesz się od niego nauczyć?
Wiesz, Ardon jest młodszy ode mnie, więc powinno być odwrotnie! Nie no, jest kozakiem. Chcą dać za niego 30 milionów euro, ma dużą jakość i do tej pory super karierę. Życzę mu jak najlepiej. Może przyjdzie taki dzień, że wpadnie na mój mecz w Widzewie. Pokażę mu, jak się gra w piłkę.
WIĘCEJ WYWIADÓW NA WESZŁO Z OPALENICY:
- Sopić: Ludzie kochają być okłamywani. A ja nie opowiadam bajek [WYWIAD]
- Grał na Messiego, biega 35,21 km/h. Twumasi: Polskę polecił mi Yeboah [WYWIAD]
- Drachal: Bliżej mego serca jest gra Jagiellonii niż Rakowa [WYWIAD]
- Misiura: Jaram się Ekstraklasą. Podziękuję Papszunowi za bycie inspiracją [WYWIAD]
Fot. Newspix/Widzew