Reklama

“Drużyna nie zasłużyła na zagraniczny obóz”. Co słychać w GKS-ie Tychy?

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

23 stycznia 2025, 16:40 • 14 min czytania 10 komentarzy

GKS Tychy w poprzednim sezonie na ostatniej prostej wypadł ze strefy barażowej, trwoniąc swój imponujący dorobek z rundy jesiennej. Wtedy znalezienie się w gronie kandydatów do awansu było wynikiem ponad stan, czymś, czego zupełnie na początku nie oczekiwano. Teraz jednak jasno i głośno mówiono, że celem jest przynajmniej pierwsza szóstka. Dziś już wiadomo, że niemal na pewno nie uda się tego celu zrealizować i trudno będzie powalczyć o coś więcej niż spokojne utrzymanie. Postawa tyskiej drużyny, skutkująca szybkim pożegnaniem Dariusza Banasika, była jednym z największych rozczarowań jesieni w całej I lidze. W czwartek podczas śniadania prasowego o tym, co było i co będzie opowiadał szef klubu Max Kothny. Można było zadać wiele trudnych pytań.

“Drużyna nie zasłużyła na zagraniczny obóz”. Co słychać w GKS-ie Tychy?

Gdyby pierwszoligowe granie w ubiegłym roku zakończyło się na klasycznym półmetku, GKS po siedemnastu meczach miałby na koncie jedno jedyne zwycięstwo w Siedlcach i aż 11 remisów. Zamienienie Banasika na Artura Skowronka nie przyniosło efektów wynikowych, co denerwowało kibiców tym bardziej, że już na starcie osoba nowego szkoleniowca nie wzbudzała żadnego entuzjazmu – w przeciwieństwie do jego poprzednika, który w momencie przyjścia na Śląsk jawił się tako trener mogący spokojnie znaleźć pracodawcę w Ekstraklasie.

Tragiczną w pewnym momencie sytuację poprawiły dwa ostatnie mecze, w praktyce rozpoczynające rundę rewanżową. Najpierw tyszanie sensacyjnie wygrali w Legnicy, a na koniec rozbili 4:0 pogrążającą się w problemach pozaboiskowych Kotwicę Kołobrzeg. Dzięki temu GKS w nowy rok wchodził z czterema punktami przewagi nad strefą spadkową, co i tak jest marnym pocieszeniem. Sam fakt, że więcej wynosi strata do będącego lokatę wyżej Znicza Pruszków dobitnie pokazuje, jak głęboko się zakopano.

Reprezentujący klubowy zarząd Max Kothny mimo to zaczął od plusów, choć rzecz jasna nie deklaruje już przynajmniej baraży, co robił jeszcze pod koniec sierpnia przy okazji prezentacji Artura Skowronka.

Nie wszystko jesienią było złe w tych dziewiętnastu meczach. Przegraliśmy zaledwie pięć razy, tylko pięć drużyn w lidze przegrywało rzadziej. Straciliśmy jedynie 21 goli, z czego osiem w meczach ze Stalą Rzeszów i ŁKS-em. Tutaj również zaledwie pięć zespołów wypada lepiej. To są pozytywy, które warto zauważyć. Oczywiście szkoda, że zdobyliśmy zaledwie 17 bramek, przez co aż 11 razy zremisowaliśmy. Większa efektywność z przodu automatycznie wywinduje nas w tabeli, ale jesteśmy realistami. Do miejsca barażowego tracimy 12 punktów. W piłce wszystko jest możliwe – pierwszych pięć meczów pokaże, czy możemy liczyć na coś więcej – ale chcemy przede wszystkim zobaczyć lepiej grający i lepiej punktujący zespół. Zobaczymy, gdzie nas to zaprowadzi. W tym momencie nie wszystko jest w naszych rękach – powiedział Niemiec.

Reklama

Zasadne było pytanie, dlaczego to wszystko tak się pochrzaniło w ostatnim półroczu. Kothny główną przyczynę widział w błędach popełnionych przez Dariusza Banasika i jego sztab. Delikatnie mówiąc, nie wystawił laurki poprzedniemu trenerowi.

Artur Skowronek przyszedł do nas przed 8. kolejką, gdy byliśmy totalnie rozłożeni jako zespół. Był to zespół pozbawiony emocji, będący w absolutnie katastrofalnej dyspozycji fizycznej i niemający absolutnie żadnego pomysłu na to, jak chce grać w piłkę. Nie potrafiliśmy wygrać z Kotwicą, Chrobrym czy Stalą Stalowa Wola. Mogło to oznaczać, że wybraliśmy dwudziestu dwóch piłkarzy, którzy nie pasują do I ligi i są w stanie powalczyć jedynie z dołem tabeli, albo też sztab szkoleniowy nie obrał najlepszej drogi, żeby wydobyć z nich ten potencjał, w który wierzyliśmy – zaczął analizę.

Na początek trener Skowronek zremisował w Płocku, a później nastąpiła przerwa reprezentacyjna. Po niej w pięciu kolejnych meczach ligowych zdobyliśmy jeden punkt i w międzyczasie odpadliśmy w Grudziądzu z Pucharu Polski. Artur ma bardzo jasną i klarowną wizję futbolu. Chce grać wysokim pressingiem, trzeba dużo biegać na wysokiej intensywności. Drużyna w żadnym stopniu nie była gotowa, żeby od razu wdrożyć w życie jego założenia. On chciał to zrobić już podczas tej przerwy, bardzo ciężko trenowaliśmy i z perspektywy czasu, był to błąd, do którego sam trener się przyznał. Głowa chciała, nogi i płuca nie dawały rady – przyznał.

Przeżywaliśmy wtedy naprawdę trudny czas, czując presję ze strony kibiców, sponsorów i właścicieli. Zazwyczaj gdy zmieniasz trenera, oczekujesz szybkiej poprawy rezultatów, ale w tym przypadku braki zespołu na wielu polach były zbyt duże, żeby w krótkim czasie je zniwelować. Na wyższy poziom weszliśmy dopiero w ostatnich sześciu meczach, zaczęło to wyglądać obiecująco. Nadal ciągle remisowaliśmy, co nie odpowiadało naszym ambicjom. Na koniec jednak wreszcie zaczęliśmy strzelać i wygrywać, choć wysokiego zwycięstwa nad Kotwicą staraliśmy się nie przeceniać. Widać było, że zrobiliśmy postęp pod względem taktycznym i fizycznym. Jeśli to utrzymamy, wiosną powinniśmy oglądać znacznie lepszą grę – ma nadzieję Kothny.

Dla porównania: w ostatnim meczu pod wodzą poprzedniego trenera, z Termaliką, przebiegliśmy 99 kilometrów, a na przykład z Miedzią Legnica w przedostatniej jesiennej kolejce przebiegliśmy 120 kilometrów. To tak, jakbyśmy mieli dwóch dodatkowych zawodników na boisku. Gdy już piłkarze weszli na odpowiednie obroty, mimo remisów dobrze wypadaliśmy z takimi rywalami jak Arka Gdynia czy Wisła Kraków, gdzie mieliśmy wyższy wskaźnik goli oczekiwanych – wtrącił Piotr Włodek, asystent zarządu i prokurent GKS-u.

Reklama

Łatwo ulec przeświadczeniu, że tak naprawdę Artur Skowronek dwoma zwycięstwami na ostatniej prostej uratował swoją posadę. Czy tak faktycznie było? – Trudno stwierdzić, ale nawet w razie braku zwycięstw w dwóch ostatnich meczach nie planowaliśmy zmiany trenera – odpowiedział Kothny. – Jesteśmy codziennie ze sztabem, widzimy, jak pracuje. Mamy najmłodszy sztab w I lidze. Większość jego członków nie ma jeszcze nawet trzydziestu lat. To ludzie bardzo ambitni, ale trzeba dać im trochę zaufania. Gdy zaczęliśmy grać lepiej, wiedzieliśmy, że zwycięstwa w końcu nadejdą. Nie powinniśmy zresztą iść w narrację, że tylko trenerzy ponoszą odpowiedzialność za wyniki. To samo dotyczy piłkarzy, którzy powinni okazywać więcej ambicji.

No właśnie, odpowiedzialność piłkarzy. Szefowie klubu nie ukrywają, że ostatnie rozczarowania w dużej mierze sprawiły, że tym razem zespół niemal w całości przygotowuje się do rundy w Tychach. Jedyne ruszenie się poza własne obiekty to krótki wyjazd do Buska-Zdroju, w trakcie którego dojdzie do sprawdzianu z Radomiakiem Radom. – Zimą trudno znaleźć w Polsce dobrych sparingpartnerów, bo większość wyjeżdża do Turcji czy Hiszpanii. Chcieliśmy więc pojechać na Słowację zagrać z Dunajską Stredą, ale słowacki związek właśnie na tamten weekend wyznaczył terminy w Pucharze Słowacji i musieliśmy zmienić plany na Busko-Zdrój. Zawsze to bodziec dla piłkarzy, że gdzieś wyjeżdżamy i nie pracujemy tylko na własnych obiektach – mówi Max Kothny.

Ale wróćmy do tej odpowiedzialności piłkarzy.

Kothny: – Rok temu mieliśmy dwutygodniowy obóz w Chorwacji. Szczerze, w mojej opinii to bardziej wyglądało jak wyjazd wakacyjny czy świąteczny, a nie zimowy obóz przygotowawczy. W żadnym wypadku nie chcieliśmy tego teraz powtórzyć, również w celu wpłynięcia na mentalność zawodników, żeby zobaczyli, że wyjazd za granicę oznacza ciężką pracę, a nie wypoczynek. Postanowiliśmy zostać na miejscu, zwłaszcza że pogoda nie stanowiła większego problemu. Niedługo wchodzimy na murawę naturalną i wszystko idzie zgodnie z planem.

Krótko mówiąc, tyska drużyna na chorwackiej ziemi nie zdała mentalnego testu. – Jeśli się nie mylę, GKS Tychy wcześniej nie wyjeżdżał na zagraniczne obozy. Dla niektórych zawodników było to coś nowego i chyba nie do końca wiedzieli, jak dobrze wykorzystać ten czas. Generalnie podoba mi się idea wyjeżdżania w ciekawe miejsca w ramach przygotowań, ale do tego potrzeba trochę więcej charakteru i profesjonalizmu, nie tylko ze strony sztabu, ale i piłkarzy. Uznaliśmy więc, że w tym roku drużyna nie zasługuje na taki wyjazd. Zostajemy w Tychach i tutaj ciężko pracujemy. Nie potrzeba pięciogwiazdkowych hoteli, basenów i całego tego luksusu, żeby się dobrze przygotować. Założenia na ten okres byłyby takie same, różnica jest głównie w pogodzie – uważa szef klubu.

Przy czym nie ukrywa on, że wątek oszczędnościowy także nie był bez znaczenia. – Spółka zeszły rok zakończyła ze stratą na poziomie sześciu milionów złotych. Rezygnacja z zagranicznego obozu pozwoliła zaoszczędzić około 250 tys. zł – przyznał.

 

Wygląda więc na to, że inwestorzy z Pacific Media Group mają powody, żeby zacząć się zastanawiać, czy wszystko zmierza we właściwym kierunku. – Taka presja istnieje cały czas. W tamtym sezonie mieliśmy 11-12 budżet w lidze, teraz mamy bodajże ósmy czy dziewiąty. Wiele zainwestowaliśmy nie tylko w pierwszy zespół, ale także w akademię i struktury klubu. Cały czas jest pełne zaufanie ze strony inwestorów, niezmiennie są mocno zaangażowani w ten projekt. 3-4 razy w tygodniu mamy łączenia na różne tematy wokół klubu. Doskonale wiedzą, że my tu nie leżymy, tylko ciężko pracujemy – zapewnia Kothny, potwierdzając przy tym, że aktualny pozostaje plan trzyletni w kontekście awansu do Ekstraklasy.

Większość klubów w I lidze traci pieniądze. Inwestorzy mieli wkalkulowane, że przez pierwsze dwa czy trzy lata mogą być straty, ale nie wydawaliśmy pieniędzy, których nie mieliśmy. To generalny problem klubów na tym poziomie. W zasadzie nikt nie wychodzi na zero. Większość klubów musi wspierać się pieniędzmi z miasta. Od kilku do nawet ponad dwudziestu milionów złotych jak w przypadku Wisły Płock. To szalone kwoty. Dla Wisły był to dodatkowy zastrzyk gotówki. W naszym przypadku budżet wynosił 16 mln zł i jeśli doszło do podwyższenia kapitału spółki o 6 mln zł, to były już one zawarte w tym budżecie. Nie mieliśmy ekstra kwot do wydania. Mamy cztery razy niższy budżet niż Wisła Kraków. Na wynagrodzenia wydajemy dwa razy mniej niż Stal Rzeszów, która teoretycznie gra głównie młodymi zawodnikami. W Tychach nie ma szalonych pieniędzy. Zwiększona frekwencja na pewno byłaby pomocna, sponsorzy chętniej by przychodzili, może spółki miejskie bardziej by się zaangażowały, ale bezpośrednio nie ma to większego przełożenia. Gdybyśmy mieli średnio o tysiąc więcej ludzi na każdym meczu, oznaczałoby to dodatkowe 300 tys. zł dla klubu. Deficyt zamiast sześciu milionów, wynosiłby 5,7 mln zł, czyli to kropla w morzu potrzeb – tłumaczy te zawiłości 28-letni Niemiec.

Nie chcę przez to powiedzieć, że inwestowanie w pierwszoligowy klub w Polsce nie ma sensu, nie o to mi chodzi. Realia I ligi się zmieniają, ten rynek staje się coraz bardziej atrakcyjny, wartość piłkarzy rośnie i można ich sprzedawać nawet za granicę, ale trzeba mieć świadomość, że wciąż pierwsze lata to będzie wkładanie do klubu, a nie wyjmowanie. I nasz inwestor był na to przygotowany – podkreślił.

Temat frekwencji w Tychach to niekończąca się opowieść. Max Kothny uważa, że w aspekcie marketingowym klub wyczerpał już swoje możliwości, musi przemówić boisko.

Co pół roku dostajemy to pytanie i nigdy nie mamy sprecyzowanej odpowiedzi. Na pewno duże znaczenie ma to, że teraz wszystkie mecze są dostępne za darmo. Łatwiej więc kupić sobie piwo za 4 zł i zasiąść przed telewizorem, zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym, gdy temperatura nie zachęca do przyjścia na stadion. W tym mieście ludzie szczególnie chcą wyników i sukcesu. A też jeżeli remisujesz u siebie po słabej grze ze Stalą Stalowa Wola, to siłą rzeczy część widzów się zrazi i następnym razem zostanie w domu. W ubiegłym sezonie ze średnią 5600 kibiców na mecz zajęliśmy piąte miejsce w I lidze pod względem frekwencji. To dla mnie niewiarygodne, bo takie średnie są w Niemczech w czwartej czy piątej lidze. Jeżeli chodzi o pozostałe rzeczy, nic więcej nie możemy zaoferować. Mamy sporo atrakcji w dniu meczowym, bilety są jednymi z najtańszych wśród pierwszoligowców. Tylko atrakcyjny futbol poparty wynikami może przyciągnąć ludzi na trybuny – podsumował ten wątek.

Jako kolejne szukanie oszczędności kibice potraktowali rozwiązanie po rundzie jesiennej zespołu czwartoligowych rezerw. I chyba jest w tym ziarno prawdy, choć w klubie przekonują, że nie to było najważniejsze.

Obserwowałem niektóre mecze rezerw i było to coś okropnego. Ostatnie miejsce, pięć punktów, pewny spadek latem do piątej ligi. To nie miało nic wspólnego z rozwijaniem zawodników. Nie widziałem żadnego sensu w utrzymywaniu rezerw tylko dlatego, że inni je mają. Było naprawdę wiele powodów, żeby ta drużyna przestała istnieć. Dzięki jej rozwiązaniu mogliśmy przeznaczyć dodatkowe 150 tys. zł na akademię. Trzech, maksymalnie czterech chłopaków dawało nadzieję, że może pewnego dnia przebiją się do pierwszego zespołu. Utrzymywanie dla nich dwudziestu innych graczy mijało się z celem – wyjaśnia Max Kothny.

Powstaje pytanie, jak bez “dwójki” rozwijać młodych piłkarzy, którzy jeszcze nie są gotowi na I ligę, ale mogliby już liznąć seniorskiego futbolu.

Naszym pomysłem było znalezienie klubu partnerskiego przynajmniej w III lidze, do którego wypożyczalibyśmy dobrze rokujących zawodników i z bliska obserwowali ich rozwój. Po każdej rundzie moglibyśmy ściągnąć ich z powrotem. Takim klubem okazała się Podlesianka Katowice, z którą już wcześniej współpracowaliśmy. Jesienią był tam Miłosz Krzak, grał wszystko, zrobił duży postęp i teraz walczy już o skład w I lidze. Tą drogą chcemy iść w przypadku najzdolniejszych juniorów. Teraz wysłaliśmy do Podlesianki czterech zawodników, może jeszcze będzie piąty. Jeżeli ktoś z drużyny U-17 będzie wystarczająco dobry, żeby od razu dołączyć do pierwszej drużyny – jak ostatnio Piotr Gębala i Bartosz Brzęk – to dostanie taką możliwość, a jeżeli nie, będzie się ogrywał w Podlesiance wzorem Miłosza Krzaka – przedstawił nową koncepcję nasz rozmówca.

Zamierzamy ściślej monitorować chłopaków w akademii. W każdym zespole będzie po dwóch trenerów, specjalista od przygotowania fizycznego, fizjoterapeuta. Zespoły będą dużo bardziej profesjonalnie prowadzone. Krzysztof Skarżyński, nowy szef naszej akademii, w Stali Rzeszów był główną twarzą przekazywania zawodników z juniorów do seniorów i czas pokazał, że ma to duży sens – dodał.

Biorąc to wszystko pod uwagę, tyscy kibice nie powinni ostrzyć sobie zębów na ekscytujące okno transferowe. Sam Artur Skowronek po pierwszym treningu przyznał zresztą przed klubowymi kamerami, że to okienko będzie wygaszone. Czytaj: pracujemy z tym, co mamy. Zmiany to choćby pożegnanie rezerwowego bramkarza Stanisława Czarnogłowskiego i skrócenie wypożyczenia Maksymiliana Dziuby z Lecha Poznań.

To była nasza inicjatywa. Maks jest młodzieżowcem, ma bardzo dobrą technikę, ale pod pewnymi względami nie do końca pasuje do tego, co chce grać Artur Skowronek i wiosną miałby problemy z minutami. Chcieliśmy zrobić miejsce dla Piotrka Gębali, naszego wychowanka. Ściągnęliśmy też z wypożyczenia Maksymiliana Stangreta, a że mamy dobre relacje z Lechem, łatwo się dogadaliśmy w sprawie szybszego powrotu Dziuby do Poznania – wyjaśniają w klubie.

Umowę rozwiązał Przemysław Mystkowski, który już od pół roku w praktyce znajdował się poza szatnią. Z kolei na testach w Stali Rzeszów przebywa mało grający Dominik Połap. Jeżeli tam przekona do siebie trenerów, GKS nie będzie blokował mu zmiany otoczenia.

Jedyną nową-starą twarzą na treningach jest wspomniany Maksymilian Stangret, którego zawrócono z wypożyczenia do Skry Częstochowa. Jesienią na drugoligowych boiskach uzyskał cztery gole i dwie asysty w siedemnastu występach.

Obserwujemy rynek transferowy, ale w pierwszej kolejności ufamy zawodnikom, których już mamy. Byliśmy przygotowani na jedno lub dwa odejścia, na razie jednak do nich nie doszło. Jasne, że od razu nasuwała się myśl, żeby wzmocnić ofensywę, ale nie chcemy wykonywać głupich ruchów, które zaburzyłyby funkcjonowanie zespołu. Zimą znacznie trudniej pozyskać dobrego piłkarza. Jeśli kogoś zakontraktujemy, to tylko wtedy, gdy naprawdę będziemy przekonani, że warto – mówi Max Kothny.

Jesienią GKS Tychy był nękany przez kontuzje. W tej kwestii są pewne postępy i powody do radości, choć kilku zawodników również wiosną nie pomoże Skowronkowi. – Krzysiek Machowski w lutym powinien zacząć treningi z drużyną i jeśli dobrze pójdzie, na przełomie marca i kwietnia wróci do gry. W międzyczasie przedłużyliśmy jego kontrakt o rok, do czerwca 2027. Dzięki temu ma spokojną głowę i nie musi się martwić, że przyszły sezon może być jego ostatnim w klubie. Jeden rok w praktyce stracił, więc dostał dodatkowy czas, żeby się odbudować. Sanyang i Woudstra w tym sezonie już na pewno nie zagrają, będą gotowi w nowym. Z Yannickiem możemy się latem związać na następne dwa lata i prawdopodobnie to zrobimy, dlatego, że nie mogliśmy go zobaczyć w akcji, a uważamy, że może nam dawać gole. Liczymy na Rafała Makowskiego, który de facto od drugiego meczu grał z urazem, który potem się pogłębił, przeradzając się w problemy z mięśniem dwugłowym uda i więzadłem pobocznym. Wypadł na osiem tygodni. Teraz już wszystko w porządku, z Radomiakiem ma zagrać pół godziny – informuje Kothny.

Kadrę GKS-u może czekać znacząca przebudowa. W czerwcu wielu piłkarzom wygasają kontrakty i dopiero się okaże, kto zostanie, a kto odejdzie.

Jesteśmy w kontakcie z agentem każdego zawodnika, któremu wygasa kontrakt. Z niektórymi już rozmawialiśmy, ale jest jeszcze wcześnie, do porozumień daleko. Wszystko powinno się wyjaśnić w ciągu następnych dwóch, trzech miesięcy. W przypadku wypożyczonych Tobiasza Kubika i Juliana Keiblingera mamy opcje wykupu za niewielkie pieniądze i raczej się na to zdecydujemy. Niektórych nie będzie łatwo zatrzymać. Ertlthaler czy Dijaković wyrobili już sobie markę na polskim rynku, zwrócili uwagę klubów z Ekstraklasy i I ligi. Wiele może zależeć od naszych wiosennych wyników. Przygotowujemy się już pod letnie okno transferowe. W zależności od tego, kto zostanie, chcemy sprowadzić od sześciu do ośmiu nowych twarzy – zapowiada przedstawiciel klubowego zarządu.

W praktyce wychodzi na to, że runda wiosenna w Tychach będzie minimalizowaniem strat i szykowaniem gruntu pod następny sezon, w którym – w oparciu o plan trzyletni – trzeba wreszcie wywalczyć awans do Ekstraklasy. Inaczej wkrótce pojawią się nowe zmartwienia, być może znacznie poważniejsze niż te aktualne.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. KP GKS Tychy/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Betclic 1 liga

Komentarze

10 komentarzy

Loading...