Reklama

Lojalność Łukasza Piszczka. Co dalej z polskim trenerem?

Wojciech Górski

Autor:Wojciech Górski

22 stycznia 2025, 19:18 • 9 min czytania 14 komentarzy

Choć nie prowadził jeszcze żadnej drużyny, jest największą nadzieją, że Polak zrobi wreszcie porządną europejską karierę trenerską. Wielu widzi w nim przyszłego selekcjonera. Na trenerską weryfikację Łukasza Piszczka będziemy musieli jednak jeszcze poczekać. W Dortmundzie wiedzieli, że nie ma co kusić go opcją tymczasowego przejęcia drużyny, bo ten pozostanie lojalny Nuriemu Sahinowi. Podobnie, jak niegdyś pozostał lojalny Markowi Papszunowi, odmawiając dołączenia do sztabu Michała Probierza. Piszczek jest jednak w gronie nielicznych Polaków, którzy… mogą sobie pozwolić, by z tak atrakcyjnych ofert rezygnować.

Lojalność Łukasza Piszczka. Co dalej z polskim trenerem?

Bum. Jeszcze nie przyzwyczailiśmy się porządnie do widoku Łukasza Piszczka na ławce trenerskiej Borussii, jeszcze cały czas, gdy tylko pokazywały go kamery, robiliśmy minę jak Leonardo DiCaprio, oglądający telewizję w popularnym memie, a już nie ma się do czego przyzwyczajać.

Cztery tegoroczne mecze, cztery porażki. Nie mogło być inaczej: Nuri Sahin pożegnał się z posadą. A razem z nim Dortmund opuszcza także Piszczek.

– Nawet gdyby otrzymał propozycję pozostania w klubie, i tak by jej nie przyjął ze względu na swoje relacje z Sahinem – przekazał telewizji Sky Lars Ricken.

Nazwiska Piszczek można już używać jako synonimu słowa „lojalność”. To dzięki niej został legendą Borussii Dortmund. Ale każdy kij ma dwa końce – nadmierne przywiązanie (i nieraz taryfa ulgowa) do ludzi związanych emocjonalnie z klubem odbija się BVB ogromną czkawką.

Reklama

A samemu Piszczkowi, z powodu jego lojalności, już drugi raz atrakcyjna posada przechodzi obok nosa.

Wygodnie jak w Dortmundzie

Borussia Dortmund w ostatnich latach stała się klubem niemal rodzinnym. I żeby nie zostać zrozumianym źle – to piękne, że tak wielka firma pielęgnuje swoje wartości, dba o zasłużonych piłkarzy i daje im szansę rozwoju po karierze. To jasne też, że klubowym legendom wybacza się więcej. Ale problem pojawia się wtedy, kiedy legend w gabinetach jest tak wiele, że właściwie nie wiadomo, kogo można zganić, bo kartę „taryfa ulgowa” wyciągają już niemal wszyscy.

Borussia stała się klubem, w którym posiadanie Echte Liebe we krwi stało się czynnikiem nieraz właściwie ważniejszym od kompetencji. Najbardziej jaskrawy przykład to oczywiście Edin Terzić. Jako osoba bez trenerskiego doświadczenia – nigdy nie zostałby szkoleniowcem żadnej innej drużyny na podobnym poziomie. Ale ponieważ z Borussią związany był od dawna, najpierw jako zagorzały fan, kibic z Gelbe Wand, a później członek struktur klubu (skaut, trener młodzieży, asystent), dostał swoją szansę na ławce trenerskiej.

Przypomnijmy: Terzić został tymczasowym trenerem Borussii zimą 2021 roku, lecz chwilę później ogłoszono, że drużynę w nowym sezonie przejmie Marco Rose. Tymczasowy szkoleniowiec osiągał jednak niezłe wyniki, postanowiono więc namówić go na pozostanie w klubowych strukturach w roli dyrektora technicznego. Ale wkrótce stało się jasne, że mamy do czynienia z patologiczną sytuacją: tylko czekano na potknięcie Rosego, by Terzić, będący człowiekiem klubu, wrócił na stanowisko.

Rose w klubie wytrzymał tylko rok, w Bundeslidze skończył sezon tylko za Bayernem Monachium, ale to nie uratowało jego posady. Do gry wrócił Terzić, a gdy okazało się, że 42-latek nie jest wcale tak uzdolnionym szkoleniowcem jak myślano (to przegrane mistrzostwo ostatnią kolejką z Mainz…), zatrudniono mu do pomocy – a jakże – klubowe legendy: Nuriego Sahina i Svena Bendera.

Reklama

Edin Terzić i załamani piłkarze po przegranym mistrzostwie w 2023 roku

Nienaturalna sytuacja natychmiast się powtórzyła: jasne było, że gdy tylko Terzicowi powinie się noga, na jego miejsce wskoczy Sahin. Trenera BVB przed zwolnieniem nie uchronił nawet awans do finału Ligi Mistrzów, przypisywany zresztą w mediach właśnie wpływom Bendera i Sahina. A gdy Turek samodzielnie usiadł za sterami statku, natychmiast zadzwonił po pomoc do Łukasza Piszczka, kolejnej osoby mającej silne związki z klubem.

A przecież to tylko wierzchołek góry lodowej. Dyrektorem sportowym BVB jest Sebastian Kehl – były kapitan BVB, który grał w klubie przez 13 lat. I mimo krytyki, wytykania mu błędów w tworzeniu kadry – wąskiej i pozbawionej piłkarzy charakternych, 9 stycznia przedłużono jego umowę. Obecna będzie obowiązywała do 2027 roku.

Dyrektorem zarządzającym jest Lars Ricken, bohater słynnego finału Ligi Mistrzów z 1997 roku. Inne wysokie stanowisko („Kaderplaner”) piastuje Sven Mislintat, legendarny szef skautów, który odpowiadał za skomponowanie mistrzowskiej kadry za czasów Juergena Kloppa. Do tego dochodzi zasłużony piłkarz i trener Matthias Sammer, a nad całością panuje – choć chyba coraz mniej – ustępujący powoli prezes Hans-Joachim Watzke.

Gdzie się nie obejrzysz, legenda. Gorzej tylko, gdy trzeba szukać winnych, dlaczego jest tak źle.

Posadą za sytuację w klubie zapłacił oczywiście Sahin (a z nim Piszczek), ale trudno składać całą winę za sytuację w Dortmundzie na jego barki. Na Westfalenstadion stało się za wygodnie, za ciepło, za bezpiecznie. Tak samo jest na zielonej murawie. Jeśli ducha zespołu oddaje najlepiej jego kapitan, w Borussii wystarczy spojrzeć na to, co wyprawia ostatnio Emre Can. Więc jakiego charakteru po tym zespole oczekiwać?

Lojalny jak Łukasz Piszczek

Oczywiście, gdyby nie wyjątkowa lojalność, Łukasz Piszczek nie zasłużyłby na miano legendy Borussii Dortmund. Nie miałby swojego muralu na Signal Iduna Park, nie doczekał się pełnych uwielbienia przyśpiewek kibiców. I pewnie nie został tak szybko asystentem pierwszego trenera BVB.

Piszczek na taką szansę zasłużył wieloma latami gry na najwyższym poziomie. Kibice doceniali jego poświęcenie, ciężką boiskową pracę i przywiązanie do klubu. Szanowali, gdy z nieopisanym bólem biodra pędził jak TGV prawą stroną, doprowadzając ich ukochany zespół do finału Ligi Mistrzów. Współczuli, gdy okupił to poświęcenie poważną operacją i utratą kolejnej rundy. Kochali, gdy odrzucał ofertę Realu Madryt, by zostać w Zagłębiu Ruhry. I płakali, gdy po 11 latach żegnał się z klubem zdobytym Pucharem Niemiec.

Mural Łukasza Piszczka na Signal Iduna Park

Ponadto Piszczek zawsze uchodził w Niemczech za wzór profesjonalizmu. Niejeden młodszy kolega opowiadał później o tym, jak podpatrywał nawyki polskiego obrońcy, zawsze oczekującego najwyższej jakości i zaangażowania. Zawsze wymagającego od siebie i od innych.

Gdy Piszczkowi się coś nie podobało – dało się to wyczuć. Gdy Achraf Hakimi denerwował go swoim zachowaniem, Marokańczyk szybko się o tym przekonał. Gdy Edin Terzić irytował starszyznę brakami w wiedzy taktycznej – Piszczek, Hummels, czy Reus kręcili głowami z niezadowoleniem. Ale próżno szukać medialnej wypowiedzi, w której „Piszczu” publicznie skrytykowałby jednego, czy drugiego. Nie, nie mógł sobie na to pozwolić. Lojalność wobec zespołu była jedną z najważniejszych składowych nienagannego profesjonalizmu Piszczka. I jego niezmienną cechą charakteru.

To zresztą podobne usposobienie – duże zwracanie uwagi na honor, czy lojalność – sprawiło, że „Piszczu” nawiązał tak dobry kontakt z wyznającym podobne wartości Jakubem Błaszczykowskim. Boiskowa współpraca przenosiła się wzorowo także poza boisko, a panów do dziś łączy serdeczna przyjaźń.

Nie inaczej mogło być więc i tym razem. Jeśli Nuri Sahin usłyszał, że jego czas w Borussii dobiegł końca, wszyscy w Dortmundzie wiedzieli, że będzie to oznaczało także koniec Łukasza Piszczka. Było jasne, że Polak zachowa się lojalnie wobec przyjaciela.

I nie skusi go nawet wizja samodzielnego poprowadzenia pierwszej drużyny BVB. A w domyśle szansa, by zostać w tej roli na dłużej.

Dane słowo jak złoto

To zresztą nie pierwszy raz, kiedy lojalność sprawia, że Piszczek rezygnuje z atrakcyjnej możliwości. Gdy wybór na selekcjonera reprezentacji Polski odbywał się między Markiem Papszunem a Michałem Probierzem, były obrońca szybko przyjął ofertę trenera Rakowa Częstochowa. Gdy zadzwonił Probierz, uprzejmie odmówił, argumentując, że dał już słowo Papszunowi.

Gdy stało się jasne jakiego wyboru dokona Kulesza, Piszczek zdania nie zmienił. Choć gdyby chciał – bez wątpienia zostałby przyjęty przez Probierza z otwartymi ramionami. Osoba z tak pozytywnym wizerunkiem, boiskowym doświadczeniem, a przede wszystkim – będąca bardzo blisko reprezentantów – byłaby dla niego w sztabie na wagę złota.

Dla Piszczka podobna oferta zresztą też stanowiła naprawdę atrakcyjną propozycję. Rola asystenta to okazja, by spojrzeć na reprezentację z innej perspektywy, złapać nowe, bezcenne doświadczenie, a to wszystko bez ciążącej na nim odpowiedzialności – ewentualna krytyka i tak przecież spadłaby na barki Michała Probierza. A zebranie takiego doświadczenia mogłoby być kluczowe w późniejszej kandydaturze Piszczka jako pierwszego selekcjonera. Ten ma bowiem świadomość, że pojawia się w spekulacjach jako przyszły selekcjoner właściwie od chwili, gdy tylko zawiesił buty na kołku. I że przyszłego selekcjonera widzi w nim przynajmniej pół piłkarskiej Polski.

Co szkodziło Piszczkowi przyjąć także propozycję Probierza? Albo postawić sprawę – reprezentacji Polski po prostu nie odmawiam? Nikt, pewnie z samym trenerem Papszunem, nie miałby pewnie do niego większych pretensji.

Ale dla „Piszcza” dane słowo jest święte. Dołączenie do sztabu kadry bez trenera Papszuna, byłoby dla ujmą na honorze.

Co dalej z Łukaszem Piszczkiem?

Inna sprawa, że Piszczek jest bodaj jedynym polskim byłym piłkarzem, który może sobie na rezygnowanie z takich ofert pozwolić.

Renoma jaką wyrobił sobie na boiskach Bundesligi sprawia, że jeszcze przez kilka lat – przynajmniej do momentu bezpośredniej weryfikacji – będzie wymieniany jako gorący kąsek na rynku trenerskim. I to niekoniecznie w Polsce, ale też w Niemczech, a także na pośrednich rynkach, takich jak choćby Austria. Ba, notowania w europejskiej piłce na start ma pewnie wyższe, niż każdy z polskich selekcjonerów z ostatnich 20 lat, wyjąwszy może Paulo Sousę.

Piszczek może pozwolić sobie na to, by wrócić do Goczałkowic, przemyśleć sprawę i w spokoju czekać na ofertę z interesującego projektu. Grunt, by jego wybór okazał się strzałem w dziesiątkę.

Nie ma jednej drogi, jak zostać znakomitym trenerem. Z jednej strony mamy przykłady Xabiego Alonso, który w spokoju pracował w rezerwach Realu Sociedad, by wystrzelić z pełną mocą w Bayerze Leverkusen, czy prowadzącego najpierw drugi zespół Barcelony Pepa Guardiolę. Z drugiej – Nuriego Sahina, który miał niezłą przygodę w Turcji, później stanowisko asystenta w Dortmundzie, co wyglądało obiecująco, a ostatecznie – projekt zakończył się klapą.

Fakt, że Piszczek był w sztabie Sahina postacią bardzo ważną – sprawia, że potencjalny chętny na jego usługi postawi przy nazwisku Polaka mały znak zapytania. Łukasz to wciąż trener niezweryfikowany, wciąż bez doświadczenia w samodzielnym prowadzeniu drużyny, z jedną dużą, ale nieudaną przygodą w roli asystenta.

Teraz najrozsądniejszym posunięciem wydaje się z jednej strony krok do tyłu – do choćby rezerw któregoś z zespołów niemieckiej lub austriackiej Bundesligi, a jednocześnie do przodu – i samodzielne objęcie takiej drużyny. By wreszcie poczuć, jak to jest dowodzić wszystkim dookoła, wziąć na siebie bezpośrednią odpowiedzialność za wyniki, a z drugiej strony popracować jeszcze jakiś czas bez przytłaczającej presji, towarzyszącej zawsze głównemu produktowi każdego klubu. To droga, którą od dłuższego czasu podąża choćby Eugen Polanski, który po dwóch latach w drugim zespole Borussii Moenchengladbach, deklarował ostatnio w rozmowie z Weszło, że jest już gotowy na kolejne wyzwania i objęcie sterów pierwszego zespołu.

To właśnie może być droga Łukasza Piszczka, choć pewnie niebawem odezwą się do niego także prezesi klubów Ekstraklasy, a jeśli noga powinie się Probierzowi, albo Kulesza przegra w czerwcu wybory, wróci temat dołączenia do sztabu reprezentacji.

Na razie jednak ci, którzy widzą w Piszczku przyszłego selekcjonera muszą uzbroić się w cierpliwość. 39-latek przekonał się bowiem właśnie, jak trudne potrafi być wejście w buty pierwszego trenera, nawet mając za sobą bogatą i udaną karierę piłkarską. I że zanim będzie gotów na takie wyzwanie, musi przejść jeszcze długą drogę. Kto wie, czy nie równie długą co z Gwarka Zabrze do finału Ligi Mistrzów.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

Uwielbia futbol. Pod każdą postacią. Lekkość George'a Besta, cytaty Billa Shankly'ego, modele expected Goals. Emocje z Champions League, pasja "Z Podwórka na Stadion". I rzuty karne - być może w szczególności. Statystyki, cyferki, analizy, zwroty akcji, ciekawostki, ludzkie historie. Z wielką frajdą komentuje mecze Bundesligi. Za polską kadrą zjeździł kawał świata - od gorącej Dohy, przez dzikie Naddniestrze, aż po ulewne Torshavn. Korespondent na MŚ 2022 i Euro 2024. Głodny piłki. Zawsze i wszędzie.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Komentarze

14 komentarzy

Loading...