Reklama

Czy Polacy kochają skoki miłością bezwarunkową?

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

20 stycznia 2025, 08:32 • 7 min czytania 89 komentarzy

Na dobre i na złe. Niezależnie od tego, czy Kamil Stoch skacze 140 czy 120 metrów. Niezależnie od tego, jaka jest forma kadry, moment sezonu czy pogoda – Polacy zawsze stoją za swoimi Orłami. To romantyczna wizja kultury kibicowskiej w skokach narciarskich w Polsce. Ale czy ma coś wspólnego z rzeczywistością? Sprawdziliśmy, jak to wygląda w Zakopanem.

Czy Polacy kochają skoki miłością bezwarunkową?

Gdy dyscyplina osiąga status sportu narodowego, wyniki w teorii powinny przestać mieć przesadne przełożenie na zainteresowanie oraz frekwencję. Owszem, w obliczu wielkich sukcesów zawsze parę osób więcej zdecyduje się włączyć transmisję zawodów albo kupić bilet. Ale trudno sobie wyobrazić, żeby Polacy kiedyś przestali się interesować skokami.

Trudno, choć czy dalibyśmy sobie za to głowę uciąć?

Handlarze dalej tęsknią za Małyszomanią

Pani Beata prowadzi stoisko znajdujące się kilkaset metrów od Wielkiej Krokwi. Kibice mogą u niej zaopatrzyć się w rzeczy najpotrzebniejsze – jak biało-czerwoną czapkę oraz szalik – ale też różne gadżety góralskie czy pamiątki z Zakopanego. – Jest słabo – jasno stwierdza, kiedy pytamy ją o to, jak idzie jej biznes w dzień konkursu drużynowego Pucharu Świata w Zakopanem.

Ze sprzedażą ruszyła w środę. Od tamtego czasu spieniężyła dwa szaliki (konkretnie szaliki, wyłączając inne produkty). Była czternasta w sobotę, wiele kibiców dopiero zjechało do Zakopanego, do zawodów pozostawały ponad dwie godziny. Nie należało zatem przekreślać, że zaraz rozpocznie się prawdziwe szaleństwo i sprzedaż dopiero ruszy.

Reklama

Ale raczej nic tego nie zapowiadało. – Idzie beznadziejnie – mówi pani ze sklepiku, który znajduje się na Krupówkach, gdzie wybraliśmy się po sobotniej drużynówce. Jej liczby wyglądają nieco lepiej, bo sprzedanych szalików nie policzyłaby na palcach jednej ręki. Ale zainteresowanie samymi skokami, a co za tym idzie kupowaniem fantów, kompletnie nie przypomina według niej tego, co było kiedyś. A na dodatek ludzie są też jakby gorsi.

– Gdzie podstawowa kultura? Czasy są, jakie są. Ceny rosną, my też musimy zarobić. Ale ja tylko mówię, jaka jest cena i słyszę: poje… cię? – oburza się.

Ceny w Zakopanem to temat stary jak świat, tak samo jak żarty o skąpstwie górali. Emocje generują niezmiennie. W międzyczasie minęliśmy kibica, który po usłyszeniu, że za szalik musiałby zapłacić 45 złotych, błyskawicznie odwrócił się i wyszedł. O magnesy nie zapytał, ale zapewne też nie wydałby na nie 18 złotych.

Niektórzy jednak wydają. – W jeden dzień jest lepiej, w inny gorzej. Różnie, wie pan – słyszymy w jeszcze innym przybytku. I dopytujemy o to, jak konkretnie schodzą nie produkty, które przywozimy w ramach pamiątek rodzinie oraz bliskim, a biało-czerwone szaliki, czapeczki i flagi. – Ja w tym roku ich prawie nie mam. I chyba dobrze się złożyło. Koleżanka powiedziała mi, że kazała pracownikom przyjechać i wyłożyć towar przed ósmą. Do dziesiątej sprzedali jedną czapeczkę.

– To ja polecam zająć się czym innym. Ten biznes był dobry dwadzieścia lat temu – mówi nam starszy pan, który wystawił produkty na skrzyżowaniu kilometr od Wielkiej Krokwi i którego konfrontujemy z narzekaniami “koleżanek po fachu”. – Ja się w ogóle nie staram. Robię to dorywczo, przyjechałem dwa dni temu. Ale nie można oczekiwać, że będzie jak za Małyszomanii. To był kompletnie inny handel.

Reklama

Tęsknota za Małyszomanią wśród sprzedawców, którzy ją dobrze pamiętają, wciąż jest bardzo silna. Dostrzegamy to w co drugiej wypowiedzi. – Teraz tylko pomagam dziewczynom, ale kiedyś prowadziłem swój stragan koło Kościuszki. I pamiętam same początki Małyszomani. Jak kibice powychodzili z kolei i zaczęli kupować, to nie było wiadomo, co z rękami zrobić. Tu podać, tam wszystko policzyć. Bez męża bym nie dała rady – wspominała sprzedawczyni z Krupówek.

Czy jesteśmy kibicami sukcesu?

W pewnym momencie nostalgię trzeba jednak odstawić na bok i żyć tym, co tu i teraz. Wśród polskich kibiców nastroje przed niedzielnym konkursem indywidualnym w Zakopanem nie były hurraoptymistyczne. Niektórzy typowali Pawła Wąska na podium – szczególnie ci bardziej rozweseleni. Ale generalnie wszystko dało się podsumować zdaniem: jesteśmy tutaj i kibicujemy naszym, jak zawsze!

O takie słowa tym łatwiej, że Puchar Świata w Zakopanem wiąże się nie tylko z emocjami sportowymi, ale i dobrą zabawą. Jest tradycją, świętem, które wiele rodzin oraz grup znajomych odhacza w kalendarzu. To nie tak, że odejdziemy kilometr od skoczni i kompletnie zapomnimy, w jakim mieście jesteśmy i z jakiej okazji. W Zakopanem po prostu czuć skoki w powietrzu.

Dmuchanie w trąbki potrafi zaskoczyć nas nie tylko pod Wielką Krokwią czy w centrum Krupówek, ale nawet na najbardziej niepozornej dróżce, gdzie też przy odrobinie szczęścia trafimy na grupkę zmierzających w stronę centrum wydarzeń kibiców. Czasami zaczepiają innych przechodniów i próbują stworzyć “orkiestrę”. Czasami mają problemy z wędrówką ośnieżonymi chodnikami o zbyt wczesnej godzinie. Taki urok tego miejsca o tej porze roku.

Skoro jednak atmosfera dopisała, to czy dopisała też frekwencja? Według Adama Małysza, dziś prezesa PZN, w trakcie zawodów drużynowych na trybunach Wielkiej Krokwi pojawiło się 11 tysięcy kibiców. Do zapełnienia trochę zatem zabrakło. Szczególnie nieokazale prezentowała się trybuna na lewo od buli – która, na oko, w 50 procentach była pusta. Zarówno w sobotę, jak i niedzielę.

– My w Polsce jesteśmy rozpieszczeni. Tacy z nas kibice sukcesu. Nie wygrywamy? To fatalnie, tragedia. Nie ma co przyjeżdżać – żartowała sobie recepcjonistka w ośrodku, z którego ruszyliśmy w stronę Wielkiej Krokwi na konkurs indywidualny. Marzenia kibiców zresztą ostatecznie się nie spełnimy – Wąsek skończył zawody na piątym miejscu.

On akurat nie dostrzegł, żeby gdziekolwiek brakowało paru kibicowskich gardeł. – Przy takiej publiczności podium to marzenie każdego skoczka. [..] Oczywiście, że na mojej twarzy jest duży uśmiech. Wyrównałem życiówkę, i to na Wielkiej Krokwi, przed tak wspaniałymi kibicami – mówił w rozmowie z dziennikarzami, kiedy cała zabawa w Zakopanem dobiegła już końca, a rodziny z dziećmi nie czekały na skoki, a na niezwykle cierpliwie rozdającego autografy oraz zdjęcia Kamila Stocha.

Na miłe słowa zasłużyli również spikerzy, którzy dokładali wszelkich starań, aby emocje sięgały zenitu. Potrafili też rozpocząć meksykańską falę od… Andrzeja Dudy czy mieszali język polski ze wstawkami z innego, aby każdy skoczek mógł poczuć się jak u siebie w domu. Zresztą od lat również zagraniczni zawodnicy powtarzają, że owszem, tak się w Tatrach czują.

To dalej Zakopane

Bywały czasy, kiedy trybuny w Zakopanem pękały w szwach, a wokół skoczni potrafiło się zgromadzić łącznie nawet kilkadziesiąt tysięcy kibiców. Ale to były też czasy, kiedy bilety kosztowały kilka razy mniej. O czym sporo mówiło się jeszcze przed startem zawodów Pucharu Świata, najtańsze wejściówki na Wielką Krokiew osiągnęły w tym roku cenę dwustu złotych. Jeśli dodamy do tego gorsze wyniki Polaków – nic dziwnego, że niektórzy miłośnicy skoków postanowili wybrać transmisję w telewizji albo Internecie.

Co prawda jeszcze nie tak dawno temu, bo w 2020 roku, na tydzień przed zawodami w Zakopanem do dorwania były wyłącznie bilety na kwalifikacje. O oglądaniu właściwych zawodów w sobotę oraz niedzielę “spóźnialscy” mogli zapomnieć. Ale w tym przedpandemicznym okresie mieliśmy też wielkiego Kamila Stocha, który po raz kolejny dobijał do wielkiej formy. Każdy miłośnik skoków chciał zobaczyć go w akcji.

Miejscowi, których akurat nie brało na wspominki o Małyszomanii, potwierdzali nam powyższe i bardziej “współczesne” informacje o frekwencji. – Tak, pięć lat temu było jeszcze dobrze, przed pandemią. Potem zaczęło się psuć – powiedziała nam ta sama pani, u której nie schodziły szaliki.

Możemy wracać do cen, do słabszych wyników, do mentalności polskiego kibica, ale to też na końcu trochę szukanie dziury w całym. Bo jak mówiliśmy: będąc w Zakopanem na skokach nie sposób zapomnieć, że jest się w Zakopanem na skokach. Pod tym kątem nic się nie zmienia. I to chyba najlepszy dowód na to, że Polacy dalej kochają tę dyscyplinę.

Żeby z pełnym przekonaniem odpowiedzieć na tytułowe pytanie… musimy natomiast chyba poczekać jeszcze kilka lat. Kiedy znikną ślady nie tylko po Małyszomanii, ale i Stochomanii. Jeśli następna w kolejce nie będzie Wąskomania (albo i inna mania), jeśli konkursy przez lata będą nieustannie wygrywać Austriacy, Niemcy, Słoweńcy, ale nigdy Biało-Czerwoni, to wówczas przekonamy się, jak to jest z tym bezwarunkowym oddaniem.

Liczmy jednak, że nie będziemy musieli tego sprawdzać. Bo w Polsce na dłuższą metę trochę dziwnie nam się żyje bez medali oraz triumfów naszych skoczków. Te zdobywamy przecież niezmiennie od ponad 20 lat.

KACPER MARCINIAK

Czytaj więcej o skokach na Weszło:

Fot. Newspix.pl (pierwsze, trzecie), własne (drugie, czwarte).

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Wąsek pilnym uczniem, dostateczny Stoch. Oceniamy Polaków po PŚ w Zakopanem

Szymon Szczepanik
0
Wąsek pilnym uczniem, dostateczny Stoch. Oceniamy Polaków po PŚ w Zakopanem

Polecane

Polecane

Wąsek pilnym uczniem, dostateczny Stoch. Oceniamy Polaków po PŚ w Zakopanem

Szymon Szczepanik
0
Wąsek pilnym uczniem, dostateczny Stoch. Oceniamy Polaków po PŚ w Zakopanem

Komentarze

89 komentarzy

Loading...