Real miał wygrać i wygrał. Po prostu. Królewscy zrobili to, czego nie potrafili w ten weekend gracze Atletico i Barcelony. Wykonali swoją robotę i ograli dużo słabszą drużynę. Najważniejszą informacją dnia jest jednak wielki mecz Kyliana Mbappe. Francuz wreszcie pokazał twarz znaną kibicom z jego najlepszych meczów w PSG, czy francuskiej kadrze. 26-letni napastnik nie przekonywał od początku sezonu. Tym razem jednak znów zachwycał lekkością i dynamiką i oficjalnie dopisał się do wyścigu z Robertem Lewandowskim o koronę króla strzelców LaLiga.
Jak otrząsnąć się po laniu od największego rywala (2:5 z Barceloną w finale Supercopa) i thrillerze na własne życzenie z ligowym dżemikiem (5:2 z Celtą w Copa del Rey, ale dopiero po dogrywce!)? Najlepiej wygrać przekonująco z jednym z kandydatów do spadku i odskoczyć rywalom z czołówki, którzy pogubili punkty. A jeśli przy okazji można wrócić na fotel lidera i mieć aż 7 punktów nad Barcą, to nie było się nad czym zastanawiać.
Bo w tej kolejce najpierw będące liderem Atletico przegrało sensacyjnie z Leganes, a potem Barcelona, jeszcze bardziej niespodziewanie, siódmy raz pogubiła punkty w ostatnich ośmiu ligowych potyczkach. Nie wiadomo jednak, czy to “niespodziewanie” to opinia uzasadniona, bo niemoc Blaugrany w lidze jest tyleż zastanawiająca (patrząc na jej wyniki w pozostałych rozgrywkach), co regularna w ostatnich tygodniach.
Królewscy mieli więc wykonać zadanie. A Las Palmas wydawało się idealnym rywalem. W tym sezonie już z tym zespołem remisowali, ale żeby znaleźć wcześniejszą stratę punktów w Wyspiarzami, to trzeba się cofnąć aż do sezonu 2016/17, kiedy na Bernabeu biegali jeszcze CR7, Benzema czy Bale.
Carlo Ancelotti wciąż wprawdzie nie ma zbyt wielkiego pola manewru, a zimowych transferów nie widać. Włoski szkoleniowiec ze składem więc nie kombinował. Zabrakło w nim, oprócz pauzujących za kartki Viniciusa i Modricią, dwóch Francuzów, którzy oficjalnie leczą drobne kontuzje, ale też mocno zawodzili w ostatnich spotkaniach. Zwłaszcza za Tchouchamenim, który na środku obrony z meczu z Barceloną był co rusz upokarzany przez rywali, żaden z kibiców madryckiego zespołu raczej nie płakał.
Zaczęło się od trzęsienia ziemi!
W koszykówce albo piłce ręcznej standardem jest to, że początek meczu lub wznowienie gry po przerwie na żądanie drużyna zaczyna od dokładnie wyreżyserowanej akcji, w której piłka idzie jak po sznurku według ustalonego przez trenera wariantu ataku i kończy najczęściej w siatce lub koszu rywali.
Tak właśnie zaczęli gracze Las Palmas. Posłuchali hymnu gospodarzy, rozstawili się na boisku, a potem w 25 sekund rozegrali dokładnie taką akcję, która trafiła w czuły punkt gospodarzy. Z narożnika pola karnego miękko dośrodkował Sandro Ramirez idealnie w miejsce, za które zwykle jest odpowiedzialny Lucas Vazquez. A że prawy obrońca Królewskich rzadko ostatnio dojeżdża w obronie, z łatwością wyprzedził go Fabio Silva i z najbliższej odległości zdobył gola.
0:1 po 25 sekundach. Nie tak miało być. Kibice jednak nie zdążyli dobrze usiąść, a mogliśmy mieć wyrównanie. Po fantastycznej indywidualnej akcji Rodrygo do pustej bramki nie trafił Brahim Diaz, potwierdzając tylko, że wciąż nie może nawiązać do rewelacyjnej formy, jaką prezentował w ubiegłym sezonie. 120 sekund, a my mieliśmy już nie okazje, ale dwie super okazje i jedno trafienie. Ufff…
Piłkarze obu zespołów postanowili dać jednak kibicom w końcu dobrze usiąść. Real jak zwykle w tym sezonie długo wchodził na swoje normalne obroty. I tak naprawdę do końca nie potrafił na nie wejść, ale rękę wyciągnął do niego Sandro Ramirez. Główna postać tego meczu w pierwszych minutach brutalnie przypomniała sobie, jak krótka w futbolu jest droga od bohatera do zera.
Napastnik Las Palmas bezsensownie sfaulował w narożniku pola karnego Rodrygo w całkowicie niegroźnej sytuacji. Tak podanej ręki nie odtrącił Kylian Mbappe, który z jedenastu metrów się nie pomylił i w 18. minucie mieliśmy już remis, mimo że do tej pory goście bronili się bardzo mądrze.
Dzieje się w Madrycie! Las Palmas potrzebowało niecałych 30 sekund, by wyjść na prowadzenie, ale Kylian Mbappe zdążył już wyrównać z rzutu karnego ⚽
Kto kolejny trafi do siatki? 👀
📺 Mecz trwa w CANAL+ SPORT i w serwisie CANAL+: https://t.co/ik350vSDTE pic.twitter.com/xaS7o2Sy1V
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) January 19, 2025
Tymczasem madrycki gigant poczuł krew i od tej pory już nie puścił swojej ofiary, pewnie zmierzając po trzy punkty. Królewscy nabrali rozmachu i swobody w ataku, i na bramkę Jaspera Cillessena padały kolejne, coraz groźniejsze strzały. A propos strzałów, to te Mbappe na początku sezonu pozostawiały wiele do życzenia. Było ich dużo ale kiepskiej jakości. W tym meczu było jednak widać progres, jaki Francuz w tym temacie wykonał.
Każde jego uderzenie siało zamęt pod bramką gości, a choć Cillessen dwoił się i troił, nie był w stanie odbić wszystkiego. Po jednym ze strzałów Francuza holenderski golkiper odbił piłkę przed siebie, a kiedy dopadł do niej Lucas Vazquez i podał do Diaza, ten nie mógł drugi raz polec w starciu z pustą bramką i było 2:1 dla gospodarzy.
Dalej mieliśmy już koncert Mbappe, który był jak piłkarski Midas i zamieniał w gole wszystko, czego dotknął. Jeszcze dwa razy w pierwszej części trafił do siatki, ale z hat-tricka ograbił go arbiter, który po czwartym golu dla Realu w przedziwnej sytuacji został zawołany przed ekran VAR, aby upewnić się… czy był spalony. Spalony podobno był. A my dopiero po kilku minutach zobaczyliśmy na ekranie minimalnie (na milimetry) wychyloną sylwetkę napastnika Realu.
FENOMENALNY gol Kyliana Mbappe! 😍😍😍
Francuz kapitalnym strzałem z pierwszej piłki zanotował drugie trafienie dzisiejszego dnia 💪
📺 Mecz trwa w CANAL+ SPORT i w serwisie CANAL+: https://t.co/ik350vSDTE pic.twitter.com/aPkr2Yd3Z2
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) January 19, 2025
Worek z golami w każdym razie rozwiązał się na dobre, a mimo fatalnego początku Real pokazał w pierwszej połowie uśmiechniętą twarz i zasłużenie prowadził. Po przerwie Królewscy wcale nie zdjęli nogi z gazu, a goście byli coraz bardziej bezradni zarówno w ofensywie, jak i w defensywie.
Efekt?
- Czwarty gol dla Realu, tym razem autorstwa Rodrygo po idealnym podaniu Frana Garcii
- Czerwona kartka dla Benito Ramireza po brutalnym wejściu w Lucasa Vazqueza
- Drugi nieuznany gol Realu – Bellingham trafia do siatki, podający Rudiger na spalonym
- Trzeci nieuznany gol Realu – Cillessena pokonał pięknym strzałem Valverde, ale znów podający był na ofsajdzie
- Fantastyczny występ Daniego Ceballosa schodzącego w końcówce przy owacji na stojąco
- I mnóstwo strzałów (bez sukcesu) ewidentnie napalonego na zdobycie gola Bellinghama
Real strzelił więc siedem goli, choć zapisano mu tylko cztery. Zachwycali Mbappe, Fran Garcia czy Rodrygo, którzy w tym sezonie do tej pory nie przekonywali. Cały zespół mógł się podobać. Już tyle razy jednak w tym sezonie obwoływaliśmy zmierzch i odrodzenie Królewskich, że nie ma co chyba rzucać wielkich słów.
Ale Real w tym meczu doskonale pokazał swoją wyższość nad rywalami z czołówki. Zaczął fatalnie, a potrafił pokazać swoją wyższość mimo wszelkich trudności. Taki Real przypomina coraz bardziej tego mentalnego giganta, który wygrał w 2024 roku prawie wszystko co się dało. I wciąż nie jest bez szans, żeby to powtórzyć…
Real Madryt – UD Las Palmas 4:1 (3:1)
- 0:1 – Fabio Silva 1′
- 1:1 – Mbappe 18′ (karny)
- 2:1 – Diaz 33′
- 3:1 – Mbappe 36′
- 4:1 – Rodrygo 57′
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Panie Kluivert, gdzie pan się pcha? Indonezja czeka na przełom
- Rafał Gikiewicz populistycznie bredzi na temat presji w sporcie
- Trela: Pierwszorzędni piłkarze drugorzędni. Jak kluby zarabiają na zbędnych zawodnikach
- Czas się odgruzować. Co czeka Jakuba Modera w Feyenoordzie?
Fot. Newspix