Reklama

Mbappe znów jest wielki. Real Madryt wraca na fotel lidera

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

19 stycznia 2025, 18:19 • 6 min czytania 15 komentarzy

Real miał wygrać i wygrał. Po prostu. Królewscy zrobili to, czego nie potrafili w ten weekend gracze Atletico i Barcelony. Wykonali swoją robotę i ograli dużo słabszą drużynę. Najważniejszą informacją dnia jest jednak wielki mecz Kyliana Mbappe. Francuz wreszcie pokazał twarz znaną kibicom z jego najlepszych meczów w PSG, czy francuskiej kadrze. 26-letni napastnik nie przekonywał od początku sezonu. Tym razem jednak znów zachwycał lekkością i dynamiką i oficjalnie dopisał się do wyścigu z Robertem Lewandowskim o koronę króla strzelców LaLiga.

Mbappe znów jest wielki. Real Madryt wraca na fotel lidera

Jak otrząsnąć się po laniu od największego rywala (2:5 z Barceloną w finale Supercopa) i thrillerze na własne życzenie z ligowym dżemikiem (5:2 z Celtą w Copa del Rey, ale dopiero po dogrywce!)? Najlepiej wygrać przekonująco z jednym z kandydatów do spadku i odskoczyć rywalom z czołówki, którzy pogubili punkty. A jeśli przy okazji można wrócić na fotel lidera i mieć aż 7 punktów nad Barcą, to nie było się nad czym zastanawiać.

Bo w tej kolejce najpierw będące liderem Atletico przegrało sensacyjnie z Leganes, a potem Barcelona, jeszcze bardziej niespodziewanie, siódmy raz pogubiła punkty w ostatnich ośmiu ligowych potyczkach. Nie wiadomo jednak, czy to “niespodziewanie” to opinia uzasadniona, bo niemoc Blaugrany w lidze jest tyleż zastanawiająca (patrząc na jej wyniki w pozostałych rozgrywkach), co regularna w ostatnich tygodniach.

Królewscy mieli więc wykonać zadanie. A Las Palmas wydawało się idealnym rywalem. W tym sezonie już z tym zespołem remisowali, ale żeby znaleźć wcześniejszą stratę punktów w Wyspiarzami, to trzeba się cofnąć aż do sezonu 2016/17, kiedy na Bernabeu biegali jeszcze CR7, Benzema czy Bale.

Carlo Ancelotti wciąż wprawdzie nie ma zbyt wielkiego pola manewru, a zimowych transferów nie widać. Włoski szkoleniowiec ze składem więc nie kombinował. Zabrakło w nim, oprócz pauzujących za kartki Viniciusa i Modricią, dwóch Francuzów, którzy oficjalnie leczą drobne kontuzje, ale też mocno zawodzili w ostatnich spotkaniach. Zwłaszcza za Tchouchamenim, który na środku obrony z meczu z Barceloną był co rusz upokarzany przez rywali, żaden z kibiców madryckiego zespołu raczej nie płakał.

Reklama

Zaczęło się od trzęsienia ziemi!

W koszykówce albo piłce ręcznej standardem jest to, że początek meczu lub wznowienie gry po przerwie na żądanie drużyna zaczyna od dokładnie wyreżyserowanej akcji, w której piłka idzie jak po sznurku według ustalonego przez trenera wariantu ataku i kończy najczęściej w siatce lub koszu rywali.

Tak właśnie zaczęli gracze Las Palmas. Posłuchali hymnu gospodarzy, rozstawili się na boisku, a potem w 25 sekund rozegrali dokładnie taką akcję, która trafiła w czuły punkt gospodarzy. Z narożnika pola karnego miękko dośrodkował Sandro Ramirez idealnie w miejsce, za które zwykle jest odpowiedzialny Lucas Vazquez. A że prawy obrońca Królewskich rzadko ostatnio dojeżdża w obronie, z łatwością wyprzedził go Fabio Silva i z najbliższej odległości zdobył gola.

0:1 po 25 sekundach. Nie tak miało być. Kibice jednak nie zdążyli dobrze usiąść, a mogliśmy mieć wyrównanie. Po fantastycznej indywidualnej akcji Rodrygo do pustej bramki nie trafił Brahim Diaz, potwierdzając tylko, że wciąż nie może nawiązać do rewelacyjnej formy, jaką prezentował w ubiegłym sezonie. 120 sekund, a my mieliśmy już nie okazje, ale dwie super okazje i jedno trafienie. Ufff…

Piłkarze obu zespołów postanowili dać jednak kibicom w końcu dobrze usiąść. Real jak zwykle w tym sezonie długo wchodził na swoje normalne obroty. I tak naprawdę do końca nie potrafił na nie wejść, ale rękę wyciągnął do niego Sandro Ramirez. Główna postać tego meczu w pierwszych minutach brutalnie przypomniała sobie, jak krótka w futbolu jest droga od bohatera do zera.

Napastnik Las Palmas bezsensownie sfaulował w narożniku pola karnego Rodrygo w całkowicie niegroźnej sytuacji. Tak podanej ręki nie odtrącił Kylian Mbappe, który z jedenastu metrów się nie pomylił i w 18. minucie mieliśmy już remis, mimo że do tej pory goście bronili się bardzo mądrze.

Reklama

Tymczasem madrycki gigant poczuł krew i od tej pory już nie puścił swojej ofiary, pewnie zmierzając po trzy punkty. Królewscy nabrali rozmachu i swobody w ataku, i na bramkę Jaspera Cillessena padały kolejne, coraz groźniejsze strzały. A propos strzałów, to te Mbappe na początku sezonu pozostawiały wiele do życzenia. Było ich dużo ale kiepskiej jakości. W tym meczu było jednak widać progres, jaki Francuz w tym temacie wykonał.

Każde jego uderzenie siało zamęt pod bramką gości, a choć Cillessen dwoił się i troił, nie był w stanie odbić wszystkiego. Po jednym ze strzałów Francuza holenderski golkiper odbił piłkę przed siebie, a kiedy dopadł do niej Lucas Vazquez i podał do Diaza, ten nie mógł drugi raz polec w starciu z pustą bramką i było 2:1 dla gospodarzy.

Dalej mieliśmy już koncert Mbappe, który był jak piłkarski Midas i zamieniał w gole wszystko, czego dotknął. Jeszcze dwa razy w pierwszej części trafił do siatki, ale z hat-tricka ograbił go arbiter, który po czwartym golu dla Realu w przedziwnej sytuacji został zawołany przed ekran VAR, aby upewnić się… czy był spalony. Spalony podobno był. A my dopiero po kilku minutach zobaczyliśmy na ekranie minimalnie (na milimetry) wychyloną sylwetkę napastnika Realu.

Worek z golami w każdym razie rozwiązał się na dobre, a mimo fatalnego początku Real pokazał w pierwszej połowie uśmiechniętą twarz i zasłużenie prowadził. Po przerwie Królewscy wcale nie zdjęli nogi z gazu, a goście byli coraz bardziej bezradni zarówno w ofensywie, jak i w defensywie.

Efekt?

  • Czwarty gol dla Realu, tym razem autorstwa Rodrygo po idealnym podaniu Frana Garcii
  • Czerwona kartka dla Benito Ramireza po brutalnym wejściu w Lucasa Vazqueza
  • Drugi nieuznany gol Realu – Bellingham trafia do siatki, podający Rudiger na spalonym
  • Trzeci nieuznany gol Realu  – Cillessena pokonał pięknym strzałem Valverde, ale znów podający był na ofsajdzie
  • Fantastyczny występ Daniego Ceballosa schodzącego w końcówce przy owacji na stojąco
  • I mnóstwo strzałów (bez sukcesu) ewidentnie napalonego na zdobycie gola Bellinghama

Real strzelił więc siedem goli, choć zapisano mu tylko cztery. Zachwycali Mbappe, Fran Garcia czy Rodrygo, którzy w tym sezonie do tej pory nie przekonywali. Cały zespół mógł się podobać. Już tyle razy jednak w tym sezonie obwoływaliśmy zmierzch i odrodzenie Królewskich, że nie ma co chyba rzucać wielkich słów.

Ale Real w tym meczu doskonale pokazał swoją wyższość nad rywalami z czołówki. Zaczął fatalnie, a potrafił pokazać swoją wyższość mimo wszelkich trudności. Taki Real przypomina coraz bardziej tego mentalnego giganta, który wygrał w 2024 roku prawie wszystko co się dało. I wciąż nie jest bez szans, żeby to powtórzyć…

Real Madryt – UD Las Palmas 4:1 (3:1)

  • 0:1 – Fabio Silva 1′
  • 1:1 – Mbappe 18′ (karny)
  • 2:1 – Diaz 33′
  • 3:1 – Mbappe 36′
  • 4:1 – Rodrygo 57′

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

15 komentarzy

Loading...