Kapitalnie oglądało się dzisiejszą potyczkę Arsenalu z Aston Villą. Wprawdzie pierwsza faza meczu zapowiadała w miarę łatwy triumf Kanonierów, którzy w pewnym momencie prowadzili już dwiema bramkami, ale goście znaleźli jednak sposób na defensywę londyńskiej ekipy i w nadspodziewanie szybkim tempie doprowadzili do wyrównania, gwarantując nam tym samym ogromne emocje w końcówce meczu. Summa summarum starcie zakończyło się jednak właśnie remisem 2:2, który z pewnością nie satysfakcjonuje gospodarzy, podczas gdy przyjezdni jak najbardziej mogą być z siebie zadowoleni. W tym Matty Cash, autor efektownej asysty przy drugiej bramce dla The Villans.
Niestety Jakub Kiwior znowu przesiedział całe spotkanie wśród rezerwowych.
Mistrzowie-widmo. Niezauważone triumfy Evertonu
Zasłużona przewaga Arsenalu
W pierwszej odsłonie dzisiejszego spotkania Arsenal naprawdę mógł się podobać. Tym razem gospodarze nie polowali bowiem wyłącznie na bramki po stałych fragmentach gry, choć i w tym elemencie tradycyjnie byli bardzo niebezpieczni. Ich ataki były jednak dużo bardziej zróżnicowane i – co najważniejsze – miały swoją dynamikę. Aston Villa broniła się w miarę solidnie, to fakt, ale solidność to było trochę za mało, by powstrzymać tak odważnych Kanonierów. Aczkolwiek ten medal miał także drugą stronę, którą była podatność podopiecznych Mikela Artety na kontrataki. Goście nie musieli się w tym elemencie nawet specjalnie wysilać – parę razy wystarczyło im jedno, długie, mocne podanie od obrony do ustawionego na szpicy Ollego Watkins, by w okolicach szesnastki Arsenalu zrobiło się gorąco.
Inna sprawa, że Anglik kilka takich błyskawicznych wypadów zwyczajnie zmarnował, a im dalej w las, z tym większą łatwością stoperzy londyńskiej ekipy tłamsili snajpera Aston Villi. No ale to też kwestia tego, że trudno coś w ofensywie zdziałać w pojedynkę, a często wyglądało to tak, że Watkins otrzymywał długie podanie z głębi pola i zanim jego partnerzy zdążyli do niego dobiec, to futbolówka przechodziła już pod kontrolę defensorów Arsenalu.
Tymczasem przewaga gospodarzy z minuty na minutę rosła, aż wreszcie Kanonierzy odnaleźli drogę do siatki po naprawdę znakomitej akcji, spuentowanej trafieniem Gabriela Martinellego z najbliższej odległości. Emiliano Martinez był tam jeszcze całkiem bliski sparowania strzału, a wręcz udało mu się tego dokonać, ale wcześniej piłka całym obwodem przekroczyła linię bramkową. I powiedzmy sobie jasno – Arsenal na tego gola w pełni zasługiwał.
Ciekawi byliśmy, co Unai Emery wykombinuje w przerwie. Bo było jasne, że coś w grze Aston Villi musi się zmienić.
Odrodzenie Aston Villi
Po zmianie stron nic nie wskazywało jednak na to, by szkoleniowiec gości rzeczywiście zdołał dokonać jakiejś istotnej korekty taktycznej. Wprawdzie Hiszpan przytomnie zareagował na słabiutką postawę Iana Maatsena i wpuścił w jego miejsce Lucasa Digne’a, lecz na całościowy obraz gry ta zmiana zupełnie nie wpłynęła. Arsenal wciąż przeważał, wciąż kreował sobie groźne sytuacje i – co najważniejsze – podwyższył prowadzenie. W 55. minucie piłkę do bramki skierował Kai Havertz i wydać było, że dla ostro ostatnio krytykowanego Niemca ten gol naprawdę sporo znaczył. Pecha znów miał Martinez – niby bliski interwencji, ale jednak pokonany.
Co tu dużo gadać, wyglądało na to, że Arsenal idzie po pewne, łatwe zwycięstwo.
A wtedy wszystko się w grze Kanonierów posypało.
To, co dla Aston Villi najważniejsze, wydarzyło się w 60. minucie rywalizacji, gdy wspomniany Lucas Digne pokazał dobitnie, dlaczego warto było wpuścić go dziś na murawę. Francuz popisał się cudownym dośrodkowaniem, które na gola zamienił Youri Tielemans. Belg tak się zresztą tym trafieniem rozochocił, że już kilkadziesiąt sekund później był bardzo blisko zdobycia kolejnej bramki. Ale co nie udało się jemu, tego dokonał Ollie Watkins. W 68. minucie angielski napastnik wreszcie uwolnił się spod krycia (pogubił się tu głównie Thomas Partey) i z zimną krwią pokonał Davida Rayę po kolejnej fenomenalnej wrzutce, tym razem autorstwa Matty’ego Casha.
Warto podkreślić, że Cash dośrodkowywał w tej sytuacji lewą nogą. Reprezentant Polski poprzez tę asystę zrehabilitował się za nie najlepsze zachowanie przy drugiej akcji bramkowej Arsenalu, gdy nie powstrzymał szarżującego skrzydłem Leandro Trossarda.
Emocje w końcówce
Późniejsza faza meczu toczyła się już nieco spokojniej, ponieważ Aston Villa po odrobieniu dwubramkowej straty zauważalnie spowolniła, chyba po prostu usatysfakcjonowana remisem na tak trudnym terenie. Natomiast Arsenal potrzebował dobrych paru chwil, by wrócić do siebie po dwóch bolesnych ciosach otrzymanych akurat w momencie, gdy wszystko zdawało się układać pomyślnie dla Kanonierów. Ale trzeba londyńczykom oddać, że jak już się otrząsnęli z szoku, to w polu karnym ekipy z Birmingham totalnie się zagotowało. Ba, wyglądało na to, że Arsenal jednak wyszarpie dziś zwycięstwo, gdy piłkę do bramki wpakował Mikel Merino. Byłby to swego rodzaju hat-trick pechowych interwencji Martineza, którego tym razem totalnie zmylił rykoszet.
Sęk w tym, że futbolówka uderzona przez Merino otarła się jeszcze o… no właśnie, o co?
O brzuch, biodro czy rękę Kaia Havertza?
Niemiec rzecz jasna zapewniał, że nie przewinił. Sędziowie VAR byli innego zdania. I mieli rację.
NO GOAL! @Arsenal think they have a third, but Mikel Merino’s effort clearly strikes Kai Havertz’ hand on the way in 😬#ARSAVL pic.twitter.com/SFfBdD2o3g
— Premier League (@premierleague) January 18, 2025
@M_Gutka ✋ pic.twitter.com/FkDWKVe9uK
— Grzegorz Józefowicz (@g_jozefowicz) January 18, 2025
Tak czy owak, bramka została anulowana, a parę chwil później Arsenal zmarnował jeszcze dwie dogodne okazje, by jednak zdobyć trzecie trafienie. Wyjątkowo trudny to wieczór dla ekipy z Londynu. Z jednej strony punkty stracone w bolesnych okolicznościach, z drugiej – zwycięstwo Liverpoolu, wywalczone rzutem na taśmę.
Mistrzostwo Anglii znowu oddala się od Kanonierów.
ARSENAL FC – ASTON VILLA 2:2 (1:0)
- 1:0 – Martinelli 35′
- 2:0 – Havertz 55′
- 2:1 – Tielemans 60′
- 2:2 – Watkins 68′
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Czas się odgruzować. Co czeka Jakuba Modera w Feyenoordzie?
- Erling Haaland jak Wojciech Stawowy. Skończy się podobnie?
- Nieoczywisty lider i kandydat do mistrzostwa. Napoli pokazuje, że defensywny futbol żyje i ma się dobrze
fot. NewsPix.pl