Choć Legia poleciała na Cypr, na miejscu przywita ją polska delegacja. W Nikozji od bardzo dawna mogliśmy obserwować szlak piłkarzy albo trenerów z naszego kraju, poczynając od przypadków sprzed kilkudziesięciu lat na czele z Jackiem Gmochem i jego mistrzostwem z APOEL-em. Ale przez mniej eksponowany medialnie obóz Omonii też przewinęły się znane postacie z Polski – Franciszek Smuda, Maciej Żurawski czy Łukasz Gikiewicz, a dzisiaj Mariusz Stępiński i Mateusz Musiałowski, którzy stali się przedstawicielami zupełnie dwóch różnych biegunów.
Nie będziemy oczywiście was czarować, że jeden z nich jest gwiazdą, a drugi beznadziejnym piłkarzem. Nie chodzi o aż tak duży kontrast. Ale nie da się przejść obojętnie obok przeciwnych sobie zjawisk, które obaj panowie przedstawiają.
Stępiński nigdy nie był zawodnikiem, którego gazety z chęcią promowały na okładce. Jasne, że był taki moment w jego karierze, w którym zasługiwał na więcej uwagi czy nawet na powołanie do reprezentacji Polski. Nie po to, żeby dokonać rewolucji w hierarchii napastników za Robertem Lewandowskim, ale dla zwykłego docenienia dobrej formy, gdy lepsze opcje z jakiegoś powodu odpadły. To zdarzyło się cztery razy, o czym warto przypomnieć, bo z radaru selekcjonerów Polak zniknął na dobre w 2017 roku. Przyjeżdżał na kadrę w 2013, 2015, 2016 i 2017 roku. Ba, mimo że na boisko wszedł wyłącznie cztery razy z ławki rezerwowych, załapał się na nasz najlepszy turniej w XXI wieku, czyli Euro 2016. Z perspektywy czasu i rozwoju kariery – sorry, Mariusz, mimo wszystko trochę jako pasażer na gapę.
Wtedy Stępiński brylował w Ruchu Chorzów i został za to wynagrodzony transferem do Ligue 1. Były obawy, że się odbije, tak samo jak nadzieje, że jako 21-latek pójdzie śladami Lewandowskiego. Papiery na lepsze granie, zdawało się, były. Jakikolwiek optymizm opadł jednak w momencie, kiedy okazało się, że Stępiński nie potrafi strzelić w innej lidze więcej niż 5-9 goli. Fajnie, że wyszedł poza ekstraklasową bańkę, lecz weryfikacja w Nantes, a potem włoskim Chievo, Hellasie czy nawet poziom niżej w Lecce jasno ustanowiły jego pozycję w świecie napastników.
Na piłkarzu, który po wystrzale talentu w wieku 16 lat miał później jeden dobry rok z 15 trafieniami na koncie, poznali się nawet w średniakach najlepszych lig w Europie. Nie żeby to było bardzo trudne, choć z drugiej strony Stępińskiego można podziwiać, że potrafił wozić się tyle czasu na łatce talentu i epizodzie w Ruchu Chorzów. Ba, właściwie to nadal trwa, jeśli uznamy czołowe cypryjskie zespoły za niezłe miejsce do życia i grania w piłkę. Ale nawet w tej kwestii myśleliśmy, że sielanka prędzej niż później musi się skończyć, bo globalny zjazd polskiego napastnika widać było również w liczbie minut. Jako 16-latek w ekstraklasowym Widzewie był w stanie rozegrać 1283 minuty w sezonie i wykręcić 9 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej, co wówczas naprawdę imponowało. Ale podobne statystyki 10 lat później były co najwyżej dowodem, że coś poszło bardzo nie tak.
Dość powiedzieć, że po opuszczeniu Polski Stępiński tylko raz powtórzył sytuację z Ruchu i przebił poziom 2500 minut w jednym sezonie. Doszło do tego w Chievo, a potem, cóż, trochę padaka, zważywszy że bazowe oczekiwania były znacznie większe. Ale strzelał mało, więc częściej siadał na ławce. Na Cyprze miał zresztą podobny problem i od 2021 roku nie potrafił wyrobić sobie mocnej pozycji. Aż do dzisiaj.
Arisu Limassol, w którym zaczynał cypryjską przygodę po transferze za 150 tys. euro z Hellasu Werona, delikatnie mówiąc, nie podbił. Ale 2024 rok, w którym trafił do Omonii Nikozja, wygląda jak przełom. Bo jak inaczej nazwać fakt, że w 34 meczach Stępiński strzelił 16 goli? Patrząc na stosunek skuteczności do czasu spędzonego na murawie, to dosłownie jego najlepszy okres w karierze, a sezon 2024/2025 już teraz przebija prawie wszystkie poprzednie.
Wielu na pewno powie, że to tylko Cypr. Liga dla dziadów, plaża, łatwa i duża kasa, zero presji – no, nie do końca. Przecież od wielu lat każdy Polak, który tam trafia, powtarza wyraźnie, że “wakacyjne podejście” do zawodu kończy się nie najlepiej. Cypryjczycy nie różnią się za wiele od Greków czy Turków, nie mówiąc o tym, że to kraj właściwie zbudowany z obu narodowości odpowiednio w południowej i północnej części wyspy. A to oznacza dużą emocjonalność w piłce nożnej i z biegiem lat mniejszą tolerancję na lenistwo oraz słabość piłkarzy zjeżdżających zjeżdżających z różnych stron świata do 24. ligi w rankingu UEFA. Nie chce ci się, nie starasz się? Kasujemy cię, a z fajnego kontraktu nici.
Dlatego po tylu latach wreszcie pojawił się jakiś pretekst, żeby pochwalić Stępińskiego. W średniej lidze, ale jednak wybił się z bycia fusem, przebrnął z powodzeniem przez komplikacje zdrowotne i zaczął budować sobie markę, na co nie było szans w żadnych z wcześniejszych rozgrywek. Nawet nie w Serie B, w której prawie złamał barierę 10 goli.
No więc jak, traktujemy ligę cypryjską po macoszemu czy jednak zasługuje na chociaż trochę szacunku, zwłaszcza gdy mowa o topowych klubach grających w europejskich pucharach? Bo gdzieś na osi musi jeszcze wylądować Mateusz Musiałowski, który wraz z rodziną chyba myślał (tak jak wielu “ekspertów”), że start kariery w seniorskim futbolu właśnie na Cyprze będzie spacerkiem. A tu proszę – kilka miesięcy i brutalna weryfikacja, czego wcale nie odwraca debiut od 1. minuty sprzed kilku tygodni i zdobyta bramka.
Tak jak napisaliśmy na początku: były piłkarz akademii Liverpoolu znajduje się na innym biegunie. Zarówno jeśli chodzi o moment w karierze, jak i status w cypryjskim futbolu. W obu przypadkach, przynajmniej na razie, Musiałowski nie znaczy absolutnie nic. Jak nie był kontuzjowany, siedział na ławce i nie podnosił się z niej nawet w końcówkach spotkań przy bezpiecznym wyniku Omonii. To smutne, ale na pewno nie dziwne, skoro trener cypryjskiej ekipy przyznał na konferencji prasowej, że oczekuje od Polaka większego nacisku na grę w pierwszym składzie. Jedno zdanie, a tak wiele mówi o brakach w mentalności.
Akcje Musiałowskiego na rynku stoją bardzo nisko, ale może zmieni się to po tym sezonie, kto wie. Może na wzór starszego kolegi z Polski, który zdołał wyjść z zakrętu nie tyle w przygodzie europejskiej, co po prostu cypryjskiej. 21-latek po Liverpoolu wybrał Nikozję, więc niech korzysta z rad i doświadczeń lepszych od siebie. Tak, wiemy jak to brzmi, bo Stępiński nie jest najbardziej atrakcyjnym punktem odniesienia na rynku. Ale sam Musiałowski – tak jak swego czasu Stępiński – nie jest nawet w połowie drogi do wypełnienia obietnic, jakie wobec niego składano.
“Polski Messi” (swoją drogą niefortunny przydomek sprzed kilku lat, patrząc jak się starzeje) nie może wybrzydzać i jest skazany na bycie uczniem Stępińskiego, jeśli chce przetrwać na Cyprze i wyrwać się stamtąd z podniesionym czołem. A że wybrał ligę, w której można więcej stracić niż zyskać, dzieląc przestrzeń z piłkarzami bardzo często idącymi przeciwną trajektorią w karierze – cóż, jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Będzie trudniej.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Struski: Nie zdziwię się, jeśli Omonia pokona Legię [WYWIAD]
- Pod bramą dziewiątą. Ultralewicowi kibice Omonii
- Drugi powrót mistrza na dwór. Droga Stojinovicia od Celje do Jagiellonii
Fot. Newspix