Nurkowaliście kiedyś z butlą? Fajna sprawa. Schodzicie kilkanaście metrów pod wodę, podziwiacie to i owo, czujecie odprężenie i satysfakcję. Bajka, dopóki z jakiegoś powodu nie wchłaniają was głębiny. To się zdarza, rocznie ginie kilkudziesięciu nurków, a jeszcze przed ostatnim tygodniem października zdawało się, że podobny los, oczywiście w sensie metaforycznym, chciałby podzielić Śląsk Wrocław. Zawodowiec, prawie mistrz, nie amator. Ale proszę – coś ewidentnie ruszyło. Do powierzchni wciąż daleko, ale przynajmniej na chwilę (pytanie, na jak długą) dno straciło jednego, jak na standardy dna, ekskluzywnego gościa.
Nurków mam w głowie, bo kolega, który w wolnych chwilach osuwa się na poziom kilkudziesięciu metrów, ostatnio poszedł na swój pierwszy mecz Śląska w życiu. Totalny debiut, wcześniej żadnych związków z futbolem, no, może poza WF-em, na którym pełnił wdzięczną rolę pachołka. Najpierw opowiada mi o wodnej przygodzie, a potem nagle zmienia temat i pyta: „Co stało się ze Śląskiem?”.
No i trochę mnie zaskoczył, nie ukrywam, zwłaszcza że akurat załapał się na pierwsze zwycięstwo WKS-u w tym sezonie. Tu trzy punkty, duża radość stadionu we Wrocławiu, ale w tabeli przecież strefa spadkowa z dopiskiem „wicemistrz Polski”. Jak piłkarskiemu laikowi wytłumaczyć, dlaczego ktoś taki kompromitował się przez trzy miesiące?
W maju niespotykana jak na Wrocław euforia, a w październiku atmosfera grobowej zadumy jak na Wszystkich Świętych. Takich kontrastów nie da się wyjaśnić kilkoma zdaniami, ale jakoś się udało. Nie była to prosta gimnastyka merytoryczna, choć potencjalnemu fanowi wrocławian nadmieniłem, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Świetnie, że Śląsk przełamał horrendalną passę, ale mecz ze Stalą w środku tygodnia miał w sobie znamię zdarzeń bardziej przypadkowych niż ustanawiających nową rzeczywistość. Wtedy – jeszcze przypadkowych.
Bo dziś, po zwycięstwie z Radomiakiem w Pucharze Polski, nie można mówić o przypadku. Przed ostatnią przerwą reprezentacyjną ekipa Jacka Magiery była kopana niemiłosiernie, aczkolwiek jeszcze większe bęcki dostawali ci, którzy nosa na murawę nie wychylają. Czytaj: wielmożny Jacek Sutryk i złotousty David Balda. Obaj panowie powinni pracować co najwyżej w marketingu i nie zmienia tego obraz Śląska, jaki widzimy po październikowym zgrupowaniu reprezentacji.
A widzimy Śląsk zauważalnie lepszy, jakby trener znalazł metody na wyjście z kryzysu. Nie to, żeby on zniknął, bo nadal mówimy o jednej z najgorszych drużyn w tym sezonie Ekstraklasy. Ale wiele waży fakt, że w ostatnich trzech kolejkach WKS zdobył pięć punktów, a na koniec miesiąca wyrzucił inną ekstraklasową ekipę z 1/16 Pucharu Polski. W czterech spotkaniach w ciągu 10 dni stracił tylko jedną bramkę, co też jest powiewem optymizmu, zważywszy na dotychczasowe problemy w defensywie. Tak, Petkov wciąż jest chwiejny jak papierowy kolos na wietrze, ale odkąd Aleksander Paluszek przejął rolę centralnej postaci na tyłach, cały zespół w polu karnym wygląda solidniej.
Jakieś znaczenie miało też przewartościowanie hierarchii wśród kapitanów, bo opaskę od meczu z GKS-em Katowice (0:0, 20 września) nosi Peter Pokorny. Wreszcie więcej pożytku jest też z Sebastiana Musiolika, który może dopiero przy Świerczoku poczuł, że nie jest naciskany przez amatorów i z urzędu miejsca w składzie nie dostanie. Inna sprawa, że wczoraj z Radomiakiem jego akcja bramkowa była wyjątkowa, bo podobnej przestrzeni przed szesnastką nie mają nawet zawodnicy w A-klasie. Ale niech będzie, że zasłużył na dobre słowo, tym bardziej że nie tylko w aspekcie finalizacji radził sobie lepiej niż zazwyczaj.
Gdyby Śląsk przełamał się dopiero na tak bezjajecznym Radomiaku, podobny tekst by nie powstał. Z całym szacunkiem – to byłoby po prostu za mało, żeby gest wytykania palcem wymienić na nawet nieśmiały kciuk postawiony w górę. A tak mamy już bazę kilku spotkań, w których Śląsk nie dość, że wyszedł ponad typową dla siebie mierność, to jeszcze przypomniał, że nie jest Puszczą Niepołomice, tylko wicemistrzem Polski. Odartym z jakości, owszem, ale nie w takim stopniu, żeby tworzyć z siebie pośmiewisko. Coś drgnęło i nie jest to stołek pod Jackiem Magierą. Chociaż tyle. Od czegoś trzeba zacząć.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Trela: Lewandowscy swoich krajów. Najlepsi ambasadorzy piłkarskich peryferii
- Erik ten Hag w United. Tragedia na boisku, medialne odloty i przepalanie forsy
- Z małej wioski do najlepszego klubu świata. Żyjemy w erze Ewy Pajor, czas to docenić
Fot. Newspix