Może i Vinicius odbierze w poniedziałek swoją pierwszą “Złotą Piłkę” w karierze. Może i strzelił we wtorek hattricka na wagę spektakularnej remontady w Lidze Mistrzów. Ale to nie w Madrycie gra w tym sezonie najlepszy Brazylijczyk. Nie, skrzywdzilibyśmy jego uboższego pod względem otoczki medialnej rodaka, który tak wymiata co tydzień bez względu na klasę rywala, że kibice Barcelony przecierają oczy ze zdumienia.
Pamiętacie, jak Messi wkręcał w ziemię Boatenga? To był ostatni raz, kiedy Barcelona ograła Bayern w europejskich pucharach. Musiało minąć wiele lat, aż Argentyńczyk odszedł z klubu, żeby ktoś poszedł w jego ślady. Ale nikt, absolutnie nikt od przyjścia Raphinhi do klubu w 2022 roku nie przewidziałby, że Bawarczyków zmiecie z boiska akurat ten gość. Nie Neymar, nie Coutinho. Powiedzieć, że filozofom to się nie śniło, to jakby nic nie powiedzieć.
Raphinha potwierdził, że jest obecnie najlepszym Brazylijczykiem na świecie. Taką tezę broni wszystko: kapitalne statystyki, intensywność w pressingu widoczna gołym okiem (topka skoków pressingowych w La Liga) i użyteczność w budowaniu akcji ofensywnych, która składa się na największą liczbę kluczowych podań wśród zawodników w pięciu topowych ligach. A piszemy przecież o piłkarzu, którego wiele razy poddawano w wątpliwość, a w ostatnim okienku wręcz wysyłano za kilkadziesiąt milionów euro z powrotem do Premier League albo za jeszcze większą walizkę dolarów do Arabii Saudyjskiej.
Czy zasłużenie? No, to kwestia sporna, bo w przypadku Raphinhi kibic Barcelony zawsze mógł liczyć na jakieś przebłyski. Ale właśnie – przebłyski, a nie równy i wysoki poziom na przestrzeni tygodni, a co dopiero miesięcy. Co więcej, latem wydawało się, że Brazylijczyk albo straci w hierarchii na rzecz transferu Nico Williamsa, albo wywróci się na próbie adaptacji do nietypowej dla siebie pozycji, skoro prawą stronę zdominował Yamal. Nie wydarzyło się nic z tych rzeczy, a Raphinha przyznał wprost, że chęć wymiany go na Williamsa ze strony części kibiców i dziennikarzy przyjął bardzo personalnie.
Tak personalnie, że jego wielopoziomowa metamorfoza nadaje się na pracę magisterską, bo jest tak cholernie nieoczywista. Brazylijczyk pod wodzą Hansiego Flicka wygląda jak niemiecka wersja Neymara, bo nie dość, że strzela piękne gole i regularnie dostarcza asysty, to jeszcze – w przeciwieństwie do innych brazylijskich gwiazdorów z ofensywy – za dwóch pracuje bez piłki. W ten sposób tworzy kłopot urodzaju, bo nie sposób jednoznacznie stwierdzić, kto w Barcelonie jest dzisiaj najlepszy. Lewandowski, Yamal, Pedri? A może właśnie Raphinha? Do wyboru do koloru, każdy się obroni, a w szczególności ten ostatni.
9 bramek i 8 asyst w 13 meczach, na co składa się ten niezwykły hattrick z Bayernem. Łącznie 17 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej na takiej długości? Bajka. W poprzedniej kampanii skończył na 23 punktach, a w pierwszej w stolicy Katalonii na 22. W takim tempie w jeden rok wyrobi normę z dwóch sezonów – serio, to wcale nie jest surrealistyczna wizja przy stylu gry narzuconym przez Hansiego Flicka. Gdyby dorzucić występy w reprezentacji Brazylii, jest jeszcze lepiej, a zestawiając Raphinhę z Viniciusem (16 meczów, 8 trafień i 7 asyst) kapitan Barcy oczywiście góruje.
Ludzie, którzy oglądają “Dumę Katalonii” od święta, mogą nie zdawać sobie z tego sprawy, ale to, czego dokonał Raphinha w środowy wieczór na Montjuic, tak jak zresztą cała Barcelona, jest tylko wybitnym stemplem na całokształcie. Swoistym przedłużeniem obrazka, który na co dzień oglądają sympatycy ligi hiszpańskiej. Dlatego też tym bardziej z wielką niecierpliwością czekamy na sobotnie El Clasico, mając na uwadze, że na boisku spotka się Brazylijczyk nr 2 i nr 1 na świecie.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Lewandowski vs Kane – który z nich jest lepszym napastnikiem?
- Mapa najważniejszych finałów europejskiego futbolu
- Spuścizna sześciu trofeów, czyli co zostało w Monachium po Flicku
Fot. Newspix