Szkoci w optymalnym scenariuszu mieli w naszej grupie Ligi Narodów przegrywać wszystko, jak leci i niech ich dzisiejszy remis będzie jedynie wyjątkiem od reguły. Wyspiarze cały czas wychodzą na boisko z podniesionymi głowami i mimo różnicy klas starają się rywalizować z lepszymi od siebie, nawet z Portugalią. Dziś wyszło im o wiele lepiej niż nam w sobotę. Glasgow nie okazało się dla przyjezdnych tak gościnne, jak Warszawa, a piłkarze Steve’a Clarke’a naprawdę gryźli trawę przez cały mecz. Nie wyszli na boisko z nastawieniem, że dostaną lanie i także dlatego go nie dostali.
A że są słabsi i nie potrafią wykorzystać swoich szans w meczu z gwiazdami z Półwyspu Iberyjskiego? Sami wiecie, jak jest, widzieliśmy już podobne spotkanie kilka dni temu. Choć nie, tamto było trochę inne. Albo nawet zupełnie inne.
Szkocja – Portugalia 0:0. Da się grać w obronie
Pomysł trenera Clarke’a na mecz z Portugalią od początku wydawał się bardzo jasny. Szkoleniowiec szkockiej reprezentacji nie udawał nawet, że jego podopieczni mogą prowadzić grę i kazał swoim piłkarzom skupić się na psuciu zabawy gościom. Szkoci grali to, co faktycznie potrafią zagrać. Wyprowadzili parę szybkich kontr, doskakiwali do rywali w agresywnym ataku na piłkę, a kiedy już nie nadążali za akcją, decydowali się ją przerwać w sposób nieprzepisowy. I żeby było jasne – nie mamy zamiaru chwalić antyfutbolu, bo to nie był antyfutbol! To nie był autobus i czekanie na wyrok. To nie była też gra pozbawiona jakiegokolwiek konceptu. Szkocja była reaktywna i po prostu odpowiadała na kolejne zaczepki. Sprawnie, agresywnie, w końcu również umiejętnie.
Gospodarze mieli nawet jedną z lepszych okazji w tym meczu. Głową z piątego metra uderzał kompletnie niepilnowany Scott McTominay, ale piłkarz Napoli sam był chyba zdziwiony, jak wielką szansę dał mu los i uderzył prosto w ręce spokojnego Diogo Costy. Nie łamał się jednak ani on, ani jego koledzy. Dobra, twarda (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) gra Szkotów sprawiła, że Portugalczycy mimo ogromnej przewagi w posiadaniu piłki nie stworzyli wcale tak wielu klarownych okazji. Okazuje się, że można mieć linię obrony, nawet jeśli w jej czteroosobowym zestawieniu trzeba upchnąć dwóch piłkarzy będących daleko od formy godnej europejskiej półki:
- łapiącego pojedyncze minuty rezerwowego Celtiku, Anthony’ego Ralstona,
- ociężałego Granta Hanleya z grającego z Norwich City w Championship.
Okej, obok Hanleya stoi stanowiący o sile defensywy Rangers John Souttar, a po lewej stronie biega niezmordowany Andy Robertson, ale nie powiemy przecież, że linia obronna Szkotów przypomina monolit. A mogą odeprzeć Portugalczyków? No mogą.
Strach jest tylko narzędziem
Z czasem piłkarze Roberto Martineza zaczynali się wyraźnie niecierpliwić. Z każdą minutą było też czuć, że Szkoci słabną i coraz bardziej odczuwają trudy meczu. Przewaga Portugalczyków rosła, ale i tak nie udało jej się przekuć na gola. Nawet jeśli momentami było naprawdę blisko – jak wtedy, gdy strzał Bruno Fernandesa zatrzymał w sobie tylko znany sposób Craig Gordon.
Ale gospodarze nie pękali. Będąc pod coraz większą presją gości, wiedzieli pewnie, że każdy ich błąd zostanie szybko wykorzystany, ale towarzyszącą każdemu zagraniu obawę potrafili przekuć w motywację. Zamiast bać się naciskających rywali, dalej grali swoje. Dokonywali dobrych wyborów, podawali celnie, nie popełnili żadnego wyraźnego błędu. Kilka razy przenieśli nawet ciężar gry na połowę Portugalczyków.
Wreszcie zaczęli ostatni kwadrans, w którym postanowili śmielej zaatakować i skutecznie odstraszyli swoich rywali. Wymarzona wizualizacja tezy, według której najlepszą obroną jest atak.
Tak jak my możemy zazdrościć Szkotom umiejętności bronienia dostępu do własnej bramki, tak oni mogą zerkać na nasz mecz z Chorwacją i uronić łzę nad własnym potencjałem ofensywnym. Ten nie jest jakiś beznadziejnie mały, ale wielkim nie można go nazwać i nic nie wskazuje na to, by wkrótce miało się to zmienić. Steve Clarke kroi więc z tego, co ma. A ma pakę walecznych facetów, którzy chcą ugrać na boisku trochę szacunku. Nas dziś kupili, choć 3:3 byłoby zdecydowanie bardziej efektowne niż 0:0.
I jeszcze na koniec – symbolem tego spotkania niech będzie interwencja Nicky’ego Devlina z doliczonego czasu gry. Chłop widząc składającego się do strzału Rafaela Leao i zdając sobie sprawę, że jest bardzo spóźniony, rzucił się całym ciałem w kierunku piłki, by tylko zablokować uderzenie Portugalczyka. Dał radę. Tak jak wszyscy jego koledzy z drużyny, którzy udowodnili, że gra w obronie też może być ładna i może w ostatecznym rozrachunku dać chociaż odrobinę satysfakcji.
Szkocja – Portugalia 0:0
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Niemiecki produkt chorwackiej kadry. Wielkolud z Frankfurtu zagrożeniem dla nas
- Damian Kądzior dla Weszło: Chorwacja? To było spełnienie marzeń [WYWIAD]
- Wesołe jest życie staruszka, a już na pewno w Chorwacji
- Trela: Przerwa w sztafecie. Czy Niemcy przestali wychowywać bramkarzy światowej klasy?
- Feta z goli Bellinghama lub Haalanda na Narodowym? Co nas czeka w Lidze Narodów
- Liga Narodów znów nas obnaża. Czy pokonamy wreszcie topowego rywala?
Fot. Newspix