Reklama

Trela: Futbol bezdotykowy. Polacy nawet nie zbliżyli się do Portugalczyków

Michał Trela

Autor:Michał Trela

13 października 2024, 09:41 • 9 min czytania 49 komentarzy

Nie chodzi nawet o to, że Polacy przegrywali pojedynki na ziemi i w powietrzu, w ofensywie i w defensywie. Gorzej, że zwykle nie byli w stanie nawet wejść w pojedynek ani nawet sfaulować rywala. Wymienność pozycji i piłki w zespole rywali była tak szybka, że Polacy robili na Stadionie Narodowym za treningowe tyczki. Gra obronna całego zespołu poległa na całej linii.

Trela: Futbol bezdotykowy. Polacy nawet nie zbliżyli się do Portugalczyków

W książce „Wisła Kraków. Sen o potędze” Mateusz Miga przywołuje, jak śp. Franciszek Smuda w przerwie meczu z Barceloną na Camp Nou, w którym jego drużyna rzadko przekraczała połowę, wyżył się na Grzegorzu Paterze: „Weź kopnij kogoś w d…, niech zapamięta cię chociaż z tego!”. To właśnie ten rodzaj piłkarskiej dysproporcji można było obserwować w sobotni wieczór na Stadionie Narodowym. Choć nawet o realizację podpowiedzi Franza przeciwko Portugalczykom byłoby trudno. Bo żeby kopnąć kogoś w tyłek, trzeba do niego podejść.

Futbol, jako sport, w którym najdrobniejsze detale decydują o wyniku, otwiera wiele furtek do roztaczania alternatywnych historii. Nawet dotkliwie przegrywającym daje zwykle punkty zaczepienia, których zabrakło, by zejść z boiska wygranym. Mistrzami wynajdywania takich momentów są zwykle trenerzy. Michał Probierz też jednak nie brzmiał przekonująco, gdy na pomeczowej konferencji prasowej opowiadał o dobrym początku, w którym „zabrakło strzelenia gola”.

Gole, owszem, padają czasem kompletnie z niczego, ale tym razem trzeba wyjątkowej przychylności, by w ogóle znaleźć w pierwszej fazie spotkania jakąś realną sytuację do ich strzelenia. To prawda, że po wysokim odbiorze Piotra Zielińskiego w 20. minucie i jego prostopadłym podaniu w pole karne do Roberta Lewandowskiego trochę podniosła się wrzawa na Stadionie Narodowym, podobnie jak po odważnym wyprowadzeniu piłki przez Sebastiana Walukiewicza z własnej połowy, ale wciąż trudno to uznać za okazje bramkowe. Pierwszy strzał Polacy oddali w tym meczu w 20. minucie po rzucie rożnym, a uderzenie Maxiego Oyedele’a zostało wycenione na 0,02 gola oczekiwanego. Trzy kolejne, Walukiewicza i Karola Świderskiego także po stałych fragmentach gry, podbiły ten wynik do 0,23. Portugalczycy byli już wtedy po obiciu z kilku metrów poprzeczki po zgraniu Jana Bednarka do Cristiano Ronaldo i poważnym przetestowaniu Łukasza Skorupskiego z dystansu przez Bruno Fernandesa po wystawieniu mu piłki przez Pawła Dawidowicza. Ich wynik w golach oczekiwanych wynosił jeszcze przy stanie 0:0 0,68 do 0,23, co oznacza, że pierwsza faza meczu, ta uznana przez polskiego selekcjonera za obiecującą, także została znacząco wygrana przez rywali.

Zbyt szybka wymienność pozycji

Właściwie od samego początku uprawiali Polacy futbol bezkontaktowy. Krycie przekazywali sobie niewiele wnoszącymi gestami, którymi instruowali się, gdzie partner ma się ustawić. Przykład szedł z samej góry, bo Robert Lewandowski nie należy (już) do zawodników aktywnie pracujących w pressingu. Samotne bieganie Świderskiego między zaawansowanymi technicznie stoperami rywali mijało się z celem. Zwłaszcza że reszta drużyny i tak ustawiona była głęboko na własnej połowie, w dwóch liniach, między którymi Portugalczycy swobodnie się poruszali. Gdy zaburzali schemat – ktoś z ataku schodził niżej albo z pomocy wbiegał do ataku – polska obrona wpadała w panikę. Brakowało jasności, czy obrońca ma iść za krytym rywalem, opuszczając swoją strefę, czy przejmie go defensywny pomocnik. I odwrotnie, czy środkowy pomocnik ma się wklejać w obronę, czy ktoś z defensywy zajmie się uciekającym mu rywalem. Portugalska wymienność pozycji to było za dużo dla chwiejnej polskiej gry obronnej. Pozostawało jedynie pokazywanie, gdzie jest przestrzeń do załatania.

Reklama

Wyjątkowo upokarzający w tej kwestii był pierwszy gol, który padł po ponad minucie polskiego biegania za piłką. Między 24:16, gdy Portugalczycy wykonali krótko rzut wolny, a 25:32, gdy cieszyli się z gola, Polacy dotknęli piłkę raz, na ułamek sekundy, gdy zaplątała się pod nogami jednego z rywali. Przy czym przez ostatnie 56 sekund poprzedzające gola nie dotknęli jej ani razu. Portugalczycy wymienili w tym czasie 19 podań, zdecydowaną większość na połowie Polaków i modelowo, jak na treningu, strzelili gola z pola karnego. Gospodarze robili w tej akcji za „Brazylijczyków”, jak nazywa się żółte plastikowe atrapy zawodników ustawiane czasem na treningach, gdy sztaby szkoleniowe chcą przećwiczyć pewne schematy na sucho, bez kontaktów z rywalem.

Kilka razy, zwłaszcza gdy akcja schodziła w okolice ławek rezerwowych, słychać było, jak Michał Probierz krzyczał do swoich piłkarzy: „Zamknij go”, zachęcając do takiego otoczenia rywala ograniczonego linią boczną, by nie dać mu wyjścia z sytuacji. Niemal w każdym takim momencie to goście wychodzili jednak z piłką z opresji. Symptomatyczne dla bezkontaktowego futbolu Polaków było to, jak padła druga bramka. Rafael Leao startował z rajdem jeszcze na własnej połowie. Frankowski i Oyedele nawet nie myśleli, że są w stanie powstrzymać go czysto, od razu nastawiali się na faule. Nie zdążyli jednak złapać skrzydłowego za koszulkę albo wyciąć równo z trawą, choć wiedzieli, że powinni zdusić tę akcję w zarodku. Odciągnięty przez rywala Walukiewicz był za daleko, by w ogóle próbować go powstrzymać. Podobnie jak Bednarek, którego próba bloku była skazana na niepowodzenie. Od całej akcji daleko był Dawidowicz, który w momencie, gdy piłka trafiła w słupek, odetchnął z ulgą i na ułamek sekundy przerwał bieg. Cristiano Ronaldo, który biegł razem z nim, nie przerwał i chwilę później trafił do pustej bramki. To też był częsty problem polskich obrońców w tym meczu: skupieni na obserwowaniu piłki, nie zauważali tego, co robią rywale.

Jedyna akcja to bramka

Nawet próbując na siłę szukać pozytywów, praktycznie nie sposób je w pierwszej godzinie znaleźć. Przerwa nie przyniosła bowiem większej zmiany. Polacy biernie przyglądający się rozgrywającym na ich połowie Portugalczykom, którzy wymieniali piłkę tak szybko, że często nie było nawet możliwości wejść w pojedynek. Gdy Polacy już przejmowali piłkę, szukali najprostszej drogi do napastników, pomijając często drugą linię. Próby podprowadzenia piłki, wygrania pojedynku, wejścia w drybling, tradycyjnie podejmował tylko Nicola Zalewski, na którego przypadły trzy z pięciu udanych dryblingów całej polskiej drużyny. O sparingowej intensywności tego meczu świadczą nadzwyczajnie wysokie statystyki celnych podań obu zespołów. Portugalczycy zakończyli to spotkanie z wynikiem 91%, ale i Polacy 88% zagrań wykonali celnie. Tyle że w przeciwieństwie do przeciwników zwykle na własnej połowie. Średnia wymiana piłki gości trwała osiem podań, średnia Polaków pięć. Ale nawet w pojedynkach powietrznych zdecydowanie dominowali rywale. Wynik z całego meczu to 9:4 na ich korzyść.

Mapa polskich kontaktów z piłką. Najmocniej świecące miejsce to te, w którym odbyło się najwięcej kontaktów. W tym przypadku: pole bramkowe Łukasza Skorupskiego. Źródło: WhoScored.com

Mapa polskich kontaktów z piłką. Najmocniej świecące miejsce to te, w którym odbyło się najwięcej kontaktów. W tym przypadku: pole bramkowe Łukasza Skorupskiego. Źródło: WhoScored.com

W pierwszej połowie w miarę groźnie pod bramką rywala było jedynie dziesięć minut przed przerwą, gdy Świderski wprawdzie nie oddał nawet strzału, bo dograna przez Frankowskiego piłka trafiła go w brzuch, ale przynajmniej udało się dograć piłkę z boku w pole karne do dobrze ustawionego napastnika. W drugiej w podobny sposób, po wrzutce Frankowskiego, Lewandowski uprzedził głową bramkarza, co faktycznie mogło skończyć się golem. Portugalczycy prowadzili już jednak 2:0, a mieli na koncie także koncertowo zmarnowaną sytuację Fernandesa z podania Ronaldo i wybroniony przez Skorupskiego strzał gracza Manchesteru United z kilku metrów. Tu nie było żadnego punktu zaczepienia do budowania optymistycznego obrazu tego spotkania.

Reklama

Tak naprawdę poza jedną akcją bramkową trudno mówić po tym spotkaniu o jakichś pozytywach w ofensywie. Bramkę Polacy zawdzięczają w głównej mierze Piotrowi Zielińskiemu, który napędził akcję, wymienił piłkę z Kacprem Urbańskim, wprowadzonym chwilę wcześniej i ruszył w pole karne, ładnie wykańczając sytuację. Wynik 1:2, sugerujący jakiś kontakt, walkę o remis, nie oddawał jednak treści tego spotkania, w którym przewaga rywala nie podlegała dyskusji ani przez moment.

Niedziałająca gra bez piłki

Na konferencji prasowej Probierz został zapytany, dlaczego jego drużyna znów straciła tak wiele goli. Odpowiedział o graniu wysokim pressingiem i podejmowaniu ryzyka. Tak naprawdę jednak można się przychylić do takiego wytłumaczenia jedynie ewentualne przy trzecim golu, gdy faktycznie spora część drużyny była już zaangażowana w atakowanie, przez co prawa strona została całkowicie otwarta. To stamtąd została dograna piłka wbita później do własnej bramki przez Bednarka. Zasadniczo jednak trzy stracone gole nie mają nic wspólnego z wysokim pressingiem i otwartą, odważną grą. Odwagi, a nawet minimalnej zaciekłości, by jakoś utrudnić rywalowi zwycięstwo, było tu bardzo niewiele. Według goli oczekiwanych Portugalczycy wykreowali sobie na Stadionie Narodowym sytuacje warte trzy gole i tyle właśnie strzelili. Nie ma tu za grosz niesprawiedliwości. Jeśli coś w tym wyniku nie w pełni oddaje obraz gry, to ta jedna bramka po stronie Polski. Jak na to, co udało się zrobić w ofensywie, to i tak za dużo.

Przez rok pracy Probierza Polacy nie stracili gola ledwie trzy razy – w debiucie z Wyspami Owczymi, w meczu towarzyskim z Łotwą i w barażu z Walią. Od ostatniego takiego spotkania minęło już jednak ponad pół roku. Ostatnie osiem spotkań to czternaście straconych goli, czyli blisko dwa na mecz. Nic dziwnego, że na ten okres przypadają tylko trzy zwycięstwa. Bardzo trudno wygrywać mecze, tracąc tak wiele. A to i tak najmniejszy wymiar kary. Chorwaci, Francuzi czy Holendrzy i tak nie strzelili Polakom tyle, ile mogli. Do przemyślenia jest gra obronna całego zespołu, nie tylko zestaw personalny trójki obrońców. O ile kadrze Probierza, koślawo, czy nie, ale zwykle udaje się coś zrobić z przodu: w ostatnich siedmiu miesiącach tylko jeden mecz (z Chorwacją) kończyli bez strzelonego gola, mimo gry na ogół z trudnymi rywalami, o tyle tracąc prawie dwa na spotkanie, trudno myśleć o korzystnych wynikach.

Do poprawy jest funkcjonowanie bez piłki właściwie w każdym aspekcie: nie działa wysoki pressing, nie działa bronienie własnego pola karnego, nie działa prowokowanie rywala do strat ani bezpośrednie odbieranie mu piłki. By jednak dało się to poprawić, trzeba zauważać problem. Trzeba więc mieć nadzieję, że ocena z konferencji prasowej, czyli zadowolenie z pierwszego fragmentu meczu, w którym „zabrakło tylko strzelenia gola” i tłumaczenie traconych goli odważnym nastawieniem, to tylko bajki dla dziennikarzy, którzy wszystko łykną, a w zaciszu rozmów ze sztabem selekcjonerska ocena meczu będzie zupełnie inna.

Biorąc pod uwagę piłkarską dysproporcję między oboma narodami w ostatnich dekadach, trudno mieć pretensje do polskiego selekcjonera, że nie wygrywa z Portugalią, ale nawet w tym okresie zdarzały się pojedyncze mecze, kiedy na tle tego rywala Polska nie wyglądała piłkarsko aż tak ubogo, jak w sobotę. Wspomina się naturalnie triumf na Stadionie Śląskim za Leo Beenhakkera, ale przecież był jeszcze zremisowany na wyjeździe rewanż, towarzyski remis Franciszka Smudy, pamiętny ćwierćfinał Euro 2016, porażka 2:3 po walce za Jerzego Brzęczka i wyjazdowy remis. Choć na sześć spotkań Polska nie wygrała z Portugalią żadnego, tylko za to ostatnie zasłużyła na gwizdy własnych kibiców.

WIĘCEJ O MECZU POLSKA – PORTUGALIA:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Narodów

Komentarze

49 komentarzy

Loading...