Reklama

Wojtek, może jednak? Manita Barcelony, dublet „Lewego”, ale też dramat Ter Stegena

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

22 września 2024, 20:49 • 4 min czytania 18 komentarzy

Nie ma chyba bardziej przeklętej ekipy niż Barcelona, jeśli chodzi o liczbę oraz skalę zniszczeń w składzie spowodowanych przez kontuzje. Nie chodzi tylko o obecny sezon, a wie to każdy, kto chociaż od święta spojrzy na mecze „Dumy Katalonii” na Flashscore i zobaczy listę dostępnych zawodników. Słowem: zawsze brakuje kogoś istotnego, tak jakby ktoś próbował złożyć kostkę Rubika, ale przy każdej możliwej konfiguracji z brakującym sześcianem. No, nie da się, a tym razem tym brakującym elementem – zapewne na długo – będzie Marc Andre Ter Stegen.

Wojtek, może jednak? Manita Barcelony, dublet „Lewego”, ale też dramat Ter Stegena

Pierwsza połowa meczu z Villarrealem byłaby dla Barcelony naprawdę dobra, gdyby nie bardzo przykre wydarzenie z 45. minuty. Ter Stegen wyskoczył do piłki, złapał ją, ale gdy już spadał na ziemię, w sposób nieskoordynowany wylądował na prawej nodze. Nie było tego widać dokładnie na powtórkach, ale kolano najprawdopodobniej przyjęło zbyt duży ciężar pod niewłaściwym kątem. Niemiec od razu podniósł rękę, prosząc o pomoc. Na jego twarzy można było dostrzec ból, a potem płacz. Obrazkiem tego spotkania, zamiast dubletu Roberta Lewandowskiego, będzie moment, gdy chwilę później zdruzgotany „schodził” z boiska na noszach.

Hiszpanie od razu zaczęli porównać tę tragedię do kontuzji Victora Valdesa z 2014 roku. Ci sami Hiszpanie, którzy po ostatnim meczu przeciwko AS Monaco mocno skrytykowali Niemca za błędy, które doprowadziły do porażki z francuską ekipą. Owszem, kilka dni temu należały mu się gorzkie słowa, a z drugiej strony nie można zapominać, że to wciąż topowy bramkarz w Europie. Popełnia pomyłki, zwłaszcza w Lidze Mistrzów. To bardzo irytuje kibiców Barcy, ale jego błędy to wciąż rzadkość. Do tego kapitan „Dumy Katalonii” dziś był kapitalnie dysponowany i odpowiedział na hejt w najlepszym możliwym stylu. Nie ma jeszcze diagnozy lekarzy, jednak Barca może szykować się na poważną wyrwę do końca roku, a tym samym próbę ściągnięcia dodatkowego golkipera. W takiej potrzebie nawet profilaktyczny telefon do Wojtka Szczęsnego nie byłby głupi…

Co do samego meczu – cholera, był trochę szalony. Barca niby prowadziła grę, miała spokojny wynik, ale Villarreal ciągle dawał sygnały, że nie można go lekceważyć. Szybkie ataki, szalejący Pepe, kilka bramek ze spalonych, obijanie Ter Stegena, a potem Peny. Tyle tego było, że wynik 3:1 do 70. minuty trochę zakłamywał rzeczywistość. Ba, gdyby Lewandowski jednak nie trafił w słupek, wykonując rzut karny (wywalczył go Yamal), wynik 4:1 w ogóle byłby jakimś kuriozum zważywszy na siłę ognia gospodarzy, ale też rotacje w składzie, jakich dokonał Hansi Flick.

Bo ten mecz nie był typowym hiszpańskim starciem, tylko bardziej przypominał nawalankę z Premier League od jednej do drugiej bramki, tyle że z większą skutecznością jednego zespołu. Podopieczni trenera Marcelino naprawdę mogli pluć sobie w brodę, że nie nawiązali walki przynajmniej o remis, jaką przy lepszym wykończeniu akcji ofensywnych na pewno dało się osiągnąć. Choćby po zejściu Ter Stegena, jeszcze przy wyniku 1:2. Raz sprawdzili siłę mocowania poprzeczki, a innym razem – w pierwszej połowie – przegrywali pojedynki z Ter Stegenem. Nie można było powiedzieć przy xG Villarrealu na poziomie 2,49, że Barcelona miała to spotkanie pod kontrolą.

Reklama

Ale Barca, nawet z zaburzoną równowagą w tyłach, potrafiła utrzymać wysoki poziom intensywności. Na tyle wysoki, że ciągle zagrażała Conde między słupkami i to nawet piłkarzami, którzy generalnie nie mają wysokiej pozycji w hierarchii. Taki Pablo Torre, dziś wyjątkowo w pierwszym składzie, kończy wieczór z ładną asystą do „Lewego” i golem na koncie. Co więcej, w tym spotkaniu od 1. minuty wystąpili też Martin i Dominguez z rezerw, a z ławki wchodzili kolejni zawodnicy, którzy w normalnych okolicznościach raczej nie mogliby liczyć na minuty: Pau Victor, Hector Fort czy nawet Marc Casado.

Tym bardziej robi wrażenie rozmiar manta, jakie spuściła Barcelona swoim rywalom na Estadio de la Ceramica. W kapitalnym stylu, z dużym polotem, z dubletem „Lewego” i jego naprawdę dobrym występem, a także ozdobą całego spotkania, jaką była asysta zewniakiem Yamala z połowy boiska do Raphinhi. To tak w ramach aktualizacji, że ten 17-latek nadal nie potrafi skończyć meczu bez konkretu. A i tak całe szczęście, że kończy je cały i zdrowy, bo akurat dziś Sergi Cardona i spółka urządzili w ostatnich minutach polowanie na jego nogi. Sam lewy obrońca „Żółtej Łodzi Podwodnej” powinien wylecieć z czerwoną kartką, ale najwyraźniej w Hiszpanii kopnięcie w okolice kolana z czystej frustracji to za mało.

Sama Barcelona powiedziała nam dzisiaj: sorry, ten mecz z AS Monaco był wypadkiem przy pracy. Nie da się myśleć inaczej, skoro po sześciu meczach maszyna Hansiego Flicka ma 18 punktów, 22 gole strzelone i 5 straconych. Dawno nikt nie rozpoczął tak sezonu w lidze hiszpańskiej, a przecież mówimy o drużynie, która jest jak samolot nieustannie łatany w locie.

Villarreal – FC Barcelona 1:5 (1:2)

Perez 38′ – Lewandowski 20′ i 35′, Torre 58′, Raphinha 75′ i 83′

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

18 komentarzy

Loading...