A więc jednak: Wojciech Szczęsny w wieku 34 lat zakończył piłkarską karierę. To szczególnie dla bramkarza nie jest zwyczajny termin na finisz, ale też Szczęsny nigdy nie był zwyczajnym bramkarzem. Zawsze był “jakiś” i teraz też jest, całkowicie na swoich warunkach schodząc ze sceny. Każdemu wypada życzyć takiego scenariusza, ale on jest dostępny jedynie dla równie wybitnych jednostek.
Czy mógłby poczekać na kontrakt w bardzo dobrym klubie, nawet jako bramkarz numer dwa? Mógłby. Kontuzje chodzą po ludziach, a zawodnik z takim bagażem doświadczeń i taką paletą umiejętności był ciekawą opcją na rynku. Tym bardziej że wciąż jest w – nazwijmy to – rozsądnym wieku, szczególnie dla golkipera, przecież ci starzeją się piękniej.
A czy mógłby rzucić się na jakiś dobry kontrakt gdzieś poza Europą i liczyć kolejne miliony? No pewnie, że też by mógł, nie trzeba tego tłumaczyć: facet z takim CV jest naprawdę mile widziany w różnych egzotycznych miejscach. No, ale Szczęsny wybrał inaczej, mówiąc “dość” już teraz. W jego życiorysie nie pojawi się już na przykład ławka w czubie Premier League, pierwszy skład w Ipswich albo rekreacyjne granie w Arabii, a przy tym nie będzie też schodzenia na dalszy plan w reprezentacji Polski.
Nie, Szczęsny – podkreślmy to – kończy karierę po sezonie, kiedy był numerem jeden w Juventusie i po turnieju mistrzowskim z kadrą, gdzie też był podstawowym zawodnikiem. To naprawdę ogromna miara wielkości. Świadomości. Klasy. Umieć skończyć na takim pułapie, nie rozmieniać się na drobne, nie niszczyć dorobku niepotrzebnymi wyzwaniami, które tylko na początku wydają się ciekawe (a może nawet na początku takie nie są).
Napisał na Instagramie, że serca do tego sportu już mu brakowało. Nie chciał nikogo oszukiwać, a przede wszystkim – nie chciał oszukiwać samego siebie. To też odwaga: przecież jego życie w większości kręciło się wokół boiska, zatem skoro je teraz opuszcza, opuszcza też swoją strefę komfortu i zmienia swoją codzienność o 180 stopni. Wielu by tego nie potrafiło, choćby właśnie ze strachu.
Wygrał dużo – we Włoszech wszystko, co się da, w Anglii puchar i superpuchar z Arsenalem. Pewnie brakowało w tej historii mocniejszego zaznaczenia swojej obecności w Lidze Mistrzów, ale dajcie zdrowie każdemu polskiemu piłkarzowi, żeby miał takie rozterki. Zresztą, reprezentacja… To też ciekawa historia. Przez długie lata były do niego zasłużone pretensje, że nie dowozi, nie pomaga, Euro 2012 zawalił, na mundialu w 2018 nie obronił bodaj ani jednego strzału, ale i ten etap swojej kariery naprostował.
Bez niego nie mielibyśmy awansu na mundial w Katarze, a potem bez niego nie mielibyśmy awansu z grupy na samym turnieju. Bronił fantastycznie, fenomenalnie, tutaj brakuje odpowiednich słów, by opisać na jaki poziom się wspiął, przecież jego podwójna interwencja z Arabią to jedna z najlepszych parad w historii drużyny narodowej. Spłacił swój dług z nawiązką, na sam koniec tej przygody już nikt w niego nie wątpił.
Poza tym, zostawiając murawę, to cholernie inteligentny facet. Rozmów z nim słuchało się z przyjemnością – szybka riposta, przytomne spostrzeżenia, ucieczka od banału.
Zresztą czy nieinteligentnego gościa byłoby stać na to, żeby tak poprowadzić swoją karierę, a potem tak ją skończyć?
Oczywiście, że nie.
Dzięki, Wojtek, za ten czas i cóż: powodzenia na emeryturze!
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- O dwóch takich, co w Chorzowie skradli show
- 34 dni pełnego wsparcia i zaufania do trenera Łobodzińskiego
- Walemark nową gwiazdą Lecha? „Potencjał na najlepszego skrzydłowego ligi”
Fot. Newspix