Czasem można się zdziwić, że Artur Sobiech wciąż jest w składzie zespołu Bundesligi. Zwykle ta liga nieskutecznych napastników po prostu wypluwa. A Polak rozpoczyna piąty sezon w Hanowerze, przeplatając niezłe okresy (krótkie) bardzo słabymi (dłużej). 1, 5, 3, 2 – to liczba bramek, które zdobywał w każdym kolejnym sezonie w Bundeslidze. W sobotę przeciwko Borussii Dortmund zalutował dwa gole, ale jego Hanower przegrał 2:4 i tylko Stuttgartowi do spółki z Gladbach zawdzięcza, że nie jest na ostatnim miejscu w tabeli.
O tym, że Sobiech wyjdzie w pierwszym składzie na BVB mówiło się od sobotniego poranka. Najpierw tę informację podał “Kicker”, później dołączył “Bild”. Polak w przerwie reprezentacyjnej zdobywał bramkę za bramką w meczach kontrolnych, a do tego w beznadziejnej formie są inni napastnicy. Przypadkiem bądź nie – Sobiech dostał kolejną szansę. I ją wykorzystał.
Najpierw, tuż po kwadransie gry. Piękna akcja Hanoweru, zwłaszcza podanie Kiyotake.
Drugą kastę Sobiech zasunął w drugiej połowie. Błąd Matsa Hummelsa wykorzystał z zimną krwią. Bezwzględność pierwszej klasy.
A dlaczego Hanower przegrał 2-4? Najprościej byłoby powiedzieć, że przez sobowtóra Dantego – Brazylijczka Felipe Martinsa. Bilans tego sympatycznego środkowego obrońcy – dwa rzuty karne i jeden samobój. Może lepiej niech dzisiaj nie jedzie nigdzie samochodem, bo może być różnie.
Ale to uproszczenie, bo Borussia po raz kolejny zagrała naprawdę niezłe spotkanie. Niekiedy z przyjemnością patrzyło się na rozegranie piłki przez Gundogana, Kagawę i Mchitarjana. Brakowało Marco Reusa i rzeczywiście nie było komu dryblować w okolicach pola karnego, ale sprawy w swoje ręce wziął Matthias Ginter, prawy obrońca.
To zła informacja dla Łukasza Piszczka. Sytuacja Polaka w Dortmundzie wygląda mniej więcej tak: jego rywal o miejsce w składzie jest w świetnej formie, a Piszczek w złej i do tego ma kontuzję. Nie wróży to najlepiej.
Dwie bramki zdobył za to Aubameyang. Obydwa po karnych. Ale ten drugi, pieczętujący dziewiąte zwycięstwo z rzędu, był naprawdę konkretnej urody. Borussia Thomasa Tuchela – 9 meczów, 9 zwycięstw, 34 strzelone bramki.
W tym samym czasie Bayern męczył się z Augsburgiem, drużyną, która jak mało kto potrafi napsuć krwi zespołowi Pepa Guardioli. Drużyna z Monachium przegrywała przez 44 minuty – bramkę straciła pod koniec pierwszej połowy, a wyrównała dopiero na kwadrans przed końcem. Bayern wybawił Robert Lewandowski. Pokazał to, co powinien potrafić każdy napastnik – drybling, siłę i szybkość. Bo strzał był już formalnością.
Nie obyło się bez kontrowersji – po tym faulu na Douglasie Coście sędzia odgwizdał karnego. Sprawa mocno śmierdzi i raczej skłaniamy się ku opcji, że Augsburg oszukano. Dla uściślenia – karnego wykorzystał Thomas Muller.
Co warto jeszcze zapamiętać z soboty w Bundeslidze? Kolejny mecz bez porażki najbiedniejszego klubu – Darmstadt. Po trzech remisach przyszło zwycięstwo i to z nie byle kim – Bayerem Leverkusen. Jak to zrobili? 5 strzałów, 3 celne, 31 proc. posiadania piłki, 45 proc. celności podań. Jak na beniaminka przystało.
Po kontuzji do gry wrócił Alex Meier z Eintrachtu Frankfurt. I to jak wrócił. Niedoszły król strzelców zeszłego sezonu (zatrzymał się na 19 golach) zalutował hat-tricka Kolonii, w której grał Paweł Olkowski. Meier wyleciał w kwietniu z kontuzją kolana i widać, że stęsknił się za piłką. Ostatecznie Frankfurt wygrał 6:2, dwie bramki dołożył Luc Castaignos a jedną Haris Seferović.