Reklama

Trela: Drużyna, w której żyłach płynie Red Bull. Austria zespołem klubowym na Euro

Michał Trela

Autor:Michał Trela

18 czerwca 2024, 12:52 • 12 min czytania 10 komentarzy

Jeśli często powtarza się, że futbol reprezentacyjny stoi na niższym poziomie niż klubowy, to dlatego, że nie ma w nim czasu, by doszlifować mechanizmy niezbędne do prawdziwej gry zespołowej. Chyba że wściekły doskok do rywala wysysa się z mlekiem matek jak od 12 lat dzieje się w Austrii.

Trela: Drużyna, w której żyłach płynie Red Bull. Austria zespołem klubowym na Euro

Ralf Rangnick przygotowywanie austriackich piłkarzy do meczu z Francją na Euro 2024 rozpoczął dwanaście lat temu. Wówczas, niemal rok po rozstaniu z Schalke 04, które doprowadził do półfinału Ligi Mistrzów, ale opuścił z powodu wypalenia zawodowego, po niemal trzech dekadach postanowił porzucić pracę w piłce klubowej i przejść do mniej wyczerpującej roli działacza. Propozycja była atrakcyjna. 54-letni wówczas Niemiec miał stworzyć podwaliny piłkarskich zespołów Red Bulla, mając do dyspozycji miliony pompowane w odnogi w Salzburgu, Lipsku i kilku innych miejscach na świecie przez Dietricha Mateschitza, założyciela globalnego koncernu marketingowego. Coś podobnego już w przeszłości robił u Dietmara Hoppa, innego miliardera, w Hoffenheim. Z tą różnicą, że tym razem miał nie wdrażać idei osobiście na boisku treningowym, lecz w gabinetach, rozprzestrzeniając po całej organizacji nabywane przez lata know-how.

Do tego momentu kluby Red Bulla nie różniły się od wszystkich innych tego typu à la Wieczysta Kraków czy liga saudyjska. Wpuszczając na rynek mnóstwo pieniędzy, starały się zaprosić do siebie możliwie głośne nazwiska, liczące na ostatni wielki kontrakt w karierach. Przed Rangnickiem, ale już za czasów Red Bulla, pracowali w Salzburgu m.in. Giovanni Trapattoni, Huub Stevens, Lothar Matthaeus czy Co Adriaanse. A grali, znani w lokalnej skali, ale już wówczas trochę podstarzali Andreas Ivanschitz, Rene Aufhauser czy Niko Kovac. Do IV-ligowego Lipska, jak w ostatnich latach do Wieczystej, ściągano weteranów boisk 2. Bundesligi. Rangnick takie sposoby budowania obu klubów wyrzucił do kosza. Szefa nawrócił na pressing, którego wirusem sam zaraził się w latach 80. podczas sparingu z Dynamem Kijów Walerego Łobanowskiego, który studiował potem na starych taśmach z meczami Milanu Arriego Sacchiego i na który próbował później przez 30 lat nawracać cały niemiecki futbol.

Powstanie futbolu Red Bulla

Wraz z Rangnickiem, najsilniejszy klub w Austrii (oraz jego niemiecka odnoga, w tej akurat historii mniej ważna) nie tylko zmienił rekrutację, starając się wykorzystywać możliwości finansowe dla ściągania największych talentów, które wielką karierę mają dopiero przed sobą (Sadio Mane, Erling Haaland, Dominik Szoboszlai itp.). Przede wszystkim całkowicie zmienił sposób gry pierwszej drużyny, szkolenia, a co za tym idzie skautingu. Mateschitzowi umiejętnie sprzedał ten futbol jako idealnie pasujący do wizerunku jego firmy, deklarującej, że dodaje skrzydeł, chcącej się kojarzyć z energią, witalnością, żywiołowością. Futbol spod znaku czerwonych byków też miał taki być. Elektryzujący, szybki, odważny. Ale nie poprzez to, co zawodnicy robią z piłką, lecz to, jak zachowują się bez niej.

Reklama

Dyrektor sportowy Rangnick zaczął też pod tym kątem dobierać trenerów. Miłośnicy barcelońskiego posiadania piłki, które wtedy dominowało w światowym futbolu, nie mieli czego u niego szukać. Adi Huetter, dziś z sukcesami pracujący w Monako, uciekał przed trudnym szefem do Szwajcarii, nie mogąc się pogodzić, że Rangnick miesza mu się do pracy, oczekując większego nacisku na pressing, a mniejszego na atak pozycyjny. Już pierwsza rekrutacja przyniosła oszałamiające efekty. Roger Schmidt, wyciągnięty z II-ligowego Paderborn, pracuje dziś w Benfice. W salzburskich czasach zdarzyło mu się rozbić w sparingu Bayern Guardioli trzema bramkami, a Hiszpan miał być zdruzgotany intensywnością pressingu zaproponowanego przez rywali.

Po kilku latach udanej pracy, dającej mistrzostwa Austrii, ale też coraz lepsze wyniki na arenie międzynarodowej (półfinał Ligi Europy, pierwszy awans do Ligi Mistrzów, pierwsze wyjście z grupy elitarnych rozgrywek) sprawiły, że w Bundeslidze „trener Salzburga” zaczął brzmieć jak marka. Solidna firma. Huetter przez Szwajcarię w końcu wylądował w Bundeslidze, doprowadzając Eintracht Frankfurt do półfinału Ligi Europy. Marco Rose z Borussią Moenchengladbach wyszedł z grupy Ligi Mistrzów, a po roku w Dortmundzie prowadzi teraz z niezłymi efektami RB Lipsk. Jesse Marsch Bundesligi ani Premier League nie podbił, ale jak na trenera wyciągniętego z Ameryki i tak zrobił w Europie spektakularną karierę. Młody Matthias Jaissle wybrał zupełnie nietypową ścieżkę kariery i po trzech trofeach w Austrii ruszył do pracy w lidze saudyjskiej, gdzie prowadzi dziś Roberto Firmino czy Riyada Mahreza. Oliver Glasner w Salzburgu był tylko asystentem, ale też przesiąknął futbolem Red Bulla i po wygraniu Ligi Europy z Eintrachtem, dziś trenuje Crystal Palace.

Licząc z trenerami, którzy pracowali także w Lipsku (Ralph Hasenhuettl, Julian Nagelsmann, Domenico Tedesco) oraz filialnym FC Liefering (Bo Svensson), w ciągu dekady kluby Red Bulla stały się niesamowitą kuźnią trenerskich talentów. Wszystkie te postaci łączą pryncypia wpajane przez Rangnicka: pressing, kontrpressing, jeszcze wyższy pressing.

Domknięty cykl rewolucji

Austria jest małym krajem i małym piłkarskim rynkiem. Siłą rzeczy klub seryjnie zdobywający mistrzostwa – Salzburg stracił je dopiero w tym roku po dziesięciu latach dominacji – musi zasysać największe talenty i wyznaczać kierunki rozwoju dla całego kraju. Niemal odwieczna w tym kraju piłkarska dominacja Wiednia, gdzie mieści się oczywiście siedziba federacji oraz dwóch tradycyjnie największych klubów, zakończyła się symbolicznym przeniesieniem piłkarskiej stolicy kraju do Salzburga. Ale na szczeblu reprezentacyjnym rodziło to tarcia.

Podczas gdy w pokoleniu od awansu na Euro 2016 (pierwsza kwalifikacja na wielki turniej od 1998 roku; na Euro 2008 Austriacy grali tylko dlatego, że je współorganizowali) zaczęły już być widoczne redbullowe prądy, które na kolejnym Euro tylko się nasiliły, na stanowisku wciąż zasiadał Franco Foda, namaszczony przez Wiedeń, konserwatywny i zachowawczy selekcjoner, wyznający futbol bez ryzyka. Rozdźwięk pomiędzy tym, co większość reprezentantów słyszała w swoich austriackich i niemieckich klubach, a co słyszała na zgrupowaniach, narastał. A wraz z nim poczucie, że reprezentacja nie notuje wyników na wagę oczekiwań. Na mistrzostwach Europy 2021 wprawdzie zdołała wyjść z grupy, by po świetnym meczu ulec Włochom w 1/8 finału, ale w eliminacjach mundialu zajęła dopiero czwarte miejsce w nie najtrudniejszej grupie, dając się wyprzedzić nie tylko Danii, ale też Szkocji i Izraelowi. Po pięciu latach z Fodą nawet wiedeńska federacja dojrzała do zmian.

Rangnick był akurat dostępny, bo w 2020 roku po ośmiu latach rozstał się z Red Bullem, a krótko potem spełnił największe zawodowe marzenie, czyli poprowadził klub angielski. Wprawdzie tylko tymczasowo i bez większych osiągnięć, ale za to Manchester United, co oznaczało dla byłego kiepskiego piłkarza z prowincjonalnego Backnang wejście na szczyt futbolu. Znów przyjechał do Austrii, by zwolnić. Znów mógł zająć się organizowaniem i reformowaniem. Prowadzenie Austrii było o tyle atrakcyjne, że pozwalało działać na rynku, który już dobrze znał i na którym był znany, mając w perspektywie wielki turniej w ojczyźnie. Zatrudnienie go w 2022 roku domknęło rewolucyjny cykl w tamtejszym futbolu: najpierw Rangnick w 2012 roku wypuścił z butelki pressingowy gen, który rozprzestrzeniał się po tamtejszej piłce, a gdy już wyrosło całe pokolenie piłkarzy z mlekiem matek wysysające wściekły doskok do rywala, objął drużynę narodową, by ulepić z niej wreszcie spójny zespół.

Reklama

Klubowy zespół reprezentacyjny

Gdy Włosi na poprzednim turnieju sięgali po mistrzostwo, komplementowano ich często, że grają jak drużyna klubowa. Na szczeblu reprezentacyjnym, gdzie wszyscy spotykają się rzadko i nie mają czasu, by odpowiednio się zgrać, premiowane jest zwykle wybieranie rozwiązań prostszych, bezpieczniejszych, obarczonych mniejszym ryzykiem. Zbyt ambitne drużyny zwykle są za to karane, nie mając czasu, by doprowadzić odpowiednie mechanizmy do perfekcji. Wygrywają indywidualności, stałe fragmenty gry i czyhanie na błąd rywala, czego sukcesy Francji Didiera Deschampsa są zresztą najlepszym potwierdzeniem. Austria Rangnicka już w eliminacjach przypominała zespół klubowy. Grający odważnym pressingiem, w którym wszyscy zawodnicy doskonale wiedzą, co mają robić. Nic dziwnego. Nie dość, że w niewielkim kraju znają się od wielu lat, to jeszcze, nawet gdy się nie znają osobiście, wszyscy zetknęli się z trenerami pracującymi w podobny sposób. Praktycznie nie da się dziś być dobrym austriackim piłkarzem i nie przesiąknąć na którymś etapie kariery ideałami futbolu Red Bulla.

Tylko trzech zawodników z obecnej kadry – Nicolas Seiwald, Christopher Baumgartner oraz Flavius Danilius – gra w nich na co dzień. Ale zaglądając w szczegóły, można dostrzec, że przez Salzburg i Lipsk przewinęło się znacznie więcej graczy. Bramkarz Patrik Pentz i pomocnicy Konrad Laimer, Matthias Seidl oraz Alexander Praas to wychowankowie Salzburga, w którego grupach juniorskich grał też Romano Schmid. Stoper Maximilian Woeber w pierwszym zespole tego klubu rozegrał ponad 100 meczów. Pomocnik Marcel Sabitzer w Lipsku spędził sześć lat. Ponad połowa wyjściowego składu i dokładnie połowa tych, którzy wystąpili w meczu z Francją gra lub na jakimś etapie grała z czerwonymi bykami na piersi. To jednak tylko kwestia symboliczna. Bo nawet jeśli Florian Grillitsch, Michael Gregoritsch czy Stefan Posch nigdy nie grali dla Red Bulla, zdecydowana większość Bundesligi opierała się przez lata na bardzo intensywnym pressingu. Przyjeżdżając na zgrupowanie, każdy słyszy więc idee, które od lat i tak ma we krwi.

Niektórzy zastanawiali się, czy w starciu z tak silnym rywalem, jak Francja, mającym tak wielkie indywidualności i piłkarzy, którzy tak dobrze potrafią korzystać z pozostawionego im miejsca, Austriacy się nie cofną. Nie zagrają bezpieczniej, nie przestraszą się. Nie zrobili tego. Francuzi chyba wręcz celowo oddali im piłkę, pozwalając na przewagę Austrii w liczbie podań. Dla Rangnicka ważniejsze statystyki z tego meczu dotyczą jednak gry bez piłki. Będąc krajem piłkarsko wciąż z drugiego szeregu i grając przeciwko wicemistrzom świata, Austriacy wykręcili najlepsze dotąd wyniki na mistrzostwach pod względem pressingu, kontrpressingu, aktywności bez piłki.

W wykresach StatsBomb dla mistrzostw Europy od poniedziałkowego wieczoru w wielu statystykach na pierwsze miejsce wskoczyła Austria. Najwięcej doskoków pressingowych, najwięcej odbiorów po doskoku, najwięcej doskoków na połowie rywala. 46 odbiorów po pressingu (dwa razy więcej niż Francja). Austria bez piłki to nie jest drużyna, która czeka, co zrobi rywal. Austria rzuca się do gardła.

Samo ustawienie też było w tym meczu klasycznie redbullowe. Bez piłki piątkowi przeciwnicy Polaków biegali w nieczęsto spotykanym w światowym futbolu, ale typowym dla Red Bulla systemie 4-2-2-2. Bardzo wąskim, zostawiającym więcej miejsca na skrzydłach, ale niemal całkowicie blokującym zagrywanie przeszywających piłek przez środek. W pierwszej linii rytm pressingu wyznaczał Baumgartner ze swoimi 37 agresywnymi doskokami do rywali. Sabitzer i Laimer, na papierze boczni pomocnicy, w praktyce niższe piętro środkowych pomocników, tworzyli ofensywny kwadrat z dwójką napastników. A za ich plecami czyścił jeszcze Seiweld, mający po meczu z Francją na koncie dziewięć odbiorów i przechwytów. Trudno liczyć, że Austrię uda się ukłuć, atakując przez środek. Zasieki wydają się tam bardzo trudne do sforsowania. Nawet druga linia taka jak francuska miała z nimi problem.

Austriacy pozwalali Francuzom średnio tylko na niespełna dziewięć swobodnych podań, zanim nastąpiła próba odbioru. Faworyci turnieju nie wstydzili się więc unikać zorganizowanego pressingu poprzez zagrywanie dłuższych podań od obrony lub bramkarza. Nie zawsze potrafili jednak zbierać piłki po pojedynkach powietrznych, stąd inicjatywa w tym meczu, wrażenie optyczne, należały długimi fragmentami do Austrii. To, co sprawiało graczom Rangnicka największe problemy, wynikało z ustawienia ich bocznych obrońców w grze z piłką przy nodze. Podczas budowania ataków, boczni obrońcy Philipp Mwene i Stefan Posch ustawiali się bardzo wysoko na połowie przeciwnika. By wspomóc stoperów w rozegraniu, do obrony schodził Grillitsch, a przed tą trójką jako rygiel zostawał jeszcze defensywny pomocnik Seiwald. Wszyscy pozostali, a więc sześciu zawodników, ustawiali się niemal w jednej linii, rozciągając francuską obronę na całą szerokość boiska. Austriacy nie panikowali z piłką przy nodze, mimo większych indywidualnych umiejętności rywala, ale przy takim ustawieniu byli narażeni na to, co się stanie po stracie. Próbowali w takiej sytuacji natychmiast naciskać rywala na jego połowie, ale kilka razy Francuzom udało się zagrać bezpośrednio na skrzydło, za plecy bocznych obrońców, gdzie za Kylianem Mbappe i Ousmanem Dembele nie sposób już było nadążyć. Najgroźniejsze sytuacje Francuzi stwarzali właśnie w ten sposób.

Przestrzeń za bocznymi obrońcami

Jeśli chodzi o strzelanie Austrii goli, kluczem będzie niewątpliwie szybkie zmienianie stron i umiejętność błyskawicznego zagrania piłki na skrzydło. Ktokolwiek będzie wspomagał środkowego napastnika, czy to będzie Kacper Urbański, czy Karol Świderski, może szukać sobie miejsca na skrzydle, by po odbiorze natychmiast można było tam zagrać do niego piłkę. Kluczowi mogą też być gracze, którzy nawet pod presją rywala będą w stanie szybko zagrać na wolną przestrzeń. Nie ma cudów, skoro Austriacy dużą liczbą graczy atakują okolice piłki, to znaczy, że w innych częściach boiska pozostawiają mnóstwo miejsca. Trzeba „tylko” przetransportować grę tam, zanim nastąpi wściekły doskok.

Wydaje się, że w tej sytuacji Jakub Moder wydaje się lepszą opcją niż Sebastian Szymański a Taras Romanczuk niż Bartosz Slisz. Gracz Jagiellonii w minionym sezonie często musiał wyprowadzać piłkę spod własnej bramki, mimo wysokiego pressingu rywala i nawet będąc tyłem do bramki i mając rywala na plecach, nie tracił głowy. Niezwykle ważne będzie też, by silna dziewiątka (Adam Buksa lub Robert Lewandowski) była w stanie utrzymać się z piłką tyłem do bramki. Polscy obrońcy i bramkarz raczej nie będą mieć czasu, by starannie przygotować wyjście spod pressingu. Często będzie się pewnie zdarzać kopnięcie gdzieś do przodu na wolne pole. I ważne, by nie oznaczało ono natychmiastowej straty, bo wtedy Austriacy mogą polskich graczy naprawdę stłamsić. To nie jest dobra informacja, bo w meczu z Holandią Polacy wyglądali najgorzej, gdy próbowali wychodzić spod własnej bramki najprostszymi środkami. Wychodzenie spod pressingu austriackiego może być jednak jeszcze trudniejsze niż w niedzielę.

Najbardziej zespołowy uczestnik Euro

Nie jest oczywiście tak, że Austria to jakaś naddrużyna, której nie da się pokonać. W jej składzie przynajmniej w niektórych formacjach, grają zawodnicy, którzy indywidualnie pewnie nie przewyższają jakoś znacząco polskich. Przepaść w czysto technicznych umiejętnościach będzie w piątek pewnie znacznie mniejsza niż przeciwko Holandii. Zwłaszcza że dwóch z czterech najwyżej wycenianych austriackich piłkarzy w ogóle w kadrze na ten turniej nie ma. Z Davidem Alabą oraz Xaverem Schlagerem, machiną do pressingu z RB Lipsk, ten zespół byłby indywidualnie jeszcze lepszy.

Trudność piątkowego meczu polega na tym, że o ile polską kadrę Michał Probierz dopiero zdołał jakoś na trytytkach ubrać we w miarę spójny kształt, o tyle Rangnick, w pewnym sensie, przygotowywał ją do swojego pomysłu na futbol przez dwanaście lat. Jeśli często powtarza się, że futbol reprezentacyjny stoi na niższym poziomie od klubowego, to właśnie dlatego, że bardzo rzadko udaje się w jakimś kraju wypracować taki automatyzm w grze, jaki mają dziś Austriacy. Spośród wszystkich uczestników Euro, patrząc pod względem czysto boiskowym, to oni chyba najmocniej zasługują na miano zespołu. A że w tym sporcie na każdym kroku można przekonać się, że drużyna znaczy więcej niż suma jednostek, drugi mecz na Euro wcale nie musi być dla Polski łatwiejszy od pierwszego.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. FotoPyK/Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

EURO 2024

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

10 komentarzy

Loading...