Bądźmy uczciwi wobec tej drużyny – nie oczekiwaliśmy zbyt wiele, ot, żeby chociaż pograć na tym turnieju godnie i nie dostawać po łbie jak Szkoci z Niemcami. Jeśli chodzi o pierwszy mecz: cóż, zaliczone. Przegraliśmy, ale wstydu nie było.
Ktoś krzyknie: ale przecież mieliśmy masę szczęścia! Oczywiście, że tak, chyba nikt normalny nie zakładał – i dalej nie zakłada – że w tych trzech meczach nie będziemy potrzebować szczęścia. Skoro obronę mamy, delikatnie mówiąc, nieekskluzywną, to trzeba liczyć na dwa elementy: na szczęście i na Szczęsnego.
Oba w tym spotkaniu nie zawiodły. Wojtek bronił pewnie, nawet jak Salamon zasłonił mu widok i jednocześnie puścił strzał między nogami, to Szczęsny i tak się zebrał. W drugiej połowie wychodził, kiedy trzeba, skracał kąt, łapał, odbijał… Pełen zestaw. Naprawdę – wiele w historii polskiego futbolu zależy od niego.
Jest fantastyczny na mundialu w 2022 roku – wychodzimy z grupy.
Jest słaby (czy jeszcze gorzej) na Euro 2020 albo na mistrzostwach w 2018 – szybciutko odpadamy.
Teraz wygląda bardzo dobrze, więc mamy szanse… na co? No właśnie na wspomnianą godność.
Mówiliśmy o szczęściu, bo pewnie, że ono było. Holendrzy pudłowali na potęgę, gdyby byli nieco poważniejsi, wsadziliby nam trzy, cztery, może pięć sztuk. Ale brakowało im dobrze nastawionych celowników, to zresztą nie nasz problem, to – powtórzmy – nasza świadomość, że do przyzwoitości w tym turnieju potrzebujemy litości przeciwnika.
Ostatecznie i tak dwie sztuki wsadzili. Pierwszej można było uniknąć, po co Zalewski wybijał do środka, drugiej też, tam kompletnie zabrakło zdecydowania. Ale – bądźmy szczerzy – gdybyśmy zrobili w tych sytuacjach coś lepiej, to pewnie zabrakłoby ustawienia gdzie indziej. Holandia na turnieju jest dla nas za mocna.
W Lidze Narodów czy meczu towarzyskim możemy się posiłować. Tam gra się o pietruszkę albo o pół pietruszki. Tu o konkrety, więc wiadomo, że Holendrzy podeszli do takiego starcia poważniej (mimo lekceważących wypowiedzi narodu jako takiego).
Nie udała nam się gra w obronie, bo się udać nie mogła. W trójce mamy Salamona, który miał marną wiosnę w Lechu i Bednarka, który w kadrze jest naczelnym elektrykiem. Chcieliśmy się łudzić, że mogli zagrać mecz życia, ale Pazdan z 2016 roku nie zdarza się tak często. Dlatego jest ikoną, historią, bo to wydarzenie, że przeciętny w skali Europy piłkarz może się wnieść na taki poziom.
A co nam się udało? Momentami gra do przodu. Pewnie, że było i pałowanie, ale mieliśmy kilka akcji, kiedy pograliśmy piłką i – to wręcz niesamowite – zamknęliśmy Holendrów na ich połowie. Tak się stało po 10 minutach drugiej części gry. My graliśmy, oni stali. Coś takiego wcześniej mogłoby się dziać przy ich prowadzeniu w meczu towarzyskim – kiedy oni mieliby to starcie już w dupie – a w spotkaniu takiej rangi to jednak wydarzenie.
Brakowało wykończenia (tak, im też). Może gdyby Kiwior, może gdyby Świderski… Ale też, właśnie, po co gdybać, skoro Holendrzy mają dłuższą wyliczankę.
A może gdyby zdrowy był… Nie no, zostawmy to.
Zagraliśmy przyzwoicie. Tyle i aż tyle. Zobaczymy jutro, w jakiej formie jest Austria. Znów zagramy z nią z nadziejami i znów – oby – przyzwoicie.
Pamiętajmy, że o to w tej grupie nam przed turniejem chodziło.
Polska – Holandia 1:2
Buksa 16′ – Gakpo 29′ Weghorst 83′
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- OPOWIEŚĆ O KADRZE LEO BEENHAKKERA
- WESZŁO Z HAMBURGA: CO Z TĄ MURAWĄ NA VOLKSPARKSTADION?
- 10 NAJWAŻNIEJSZYCH MIGAWEK W HISTORII POLSKICH WYSTĘPÓW NA EURO
Fot. Newspix