Za sprawą remisu 2:2 Bayern Monachium cały czas jest w grze o Ligę Mistrzów, ale w rewanżu z Arsenalem nie może być pewny zwycięstwa. Die Roten zrobią jednak wszystko, by ograć rywali i awansować do półfinału, bo Champions League to ostatnia deska ratunku i sposób na zatuszowanie najgorszego od przeszło dekady sezonu. Bez względu na to, jak się zakończy, w stolicy Bawarii szykowane są zmiany i to duże, by nie powiedzieć rewolucyjne. Jakich ruchów należy się zatem spodziewać we wciąż aktualnym mistrzu Niemiec?
Remis 2:2 w meczu wyjazdowym, na boisku lidera Premier League i to po golu straconym już w 12. minucie to wynik dość dobry dla Bayernu Monachium, szczególnie że rewanż rozegra na Allianz Arenie. Ci, którzy jednak oglądali to spotkanie, wiedzą, że długimi fragmentami Die Roten bronili się rozpaczliwie w obrębie własnego pola karnego i wybijali piłkę na oślep. Pokazują to również statystyki: zdecydowanie mniejsze posiadanie piłki (14 punktów procentowych różnicy), pięć okazji bramkowych mniej, dwa razy mniej oddanych strzałów celnych i aż 18 lag do przodu to tylko te podstawowe dane. Pokazują, ile problemów trapi zespół pod względem sportowym. Pożary palą się jednak również w samym klubie.
Nowy trener
Na razie nikt nie zamierza ich gasić, a przynajmniej taką narrację przyjęli włodarze Bayernu. Odpadnięcie z Pucharu Niemiec w listopadzie z trzecioligowym Saarbrücken? Wypadek przy pracy. – Nie mamy powodu, by tracić nadzieję. Mamy dobrą passę w Bundeslidze i pełne zaufanie do siły naszego zespołu. Niestety przegrywanie jest częścią sportu. Teraz musimy się odbić – powiedział po tamtym meczu Thomas Tuchel.
Pierwsza ligowa porażka w Der Klassiker od pięciu i pół roku, co skutkowało niemal pewną stratą mistrzostwa kraju? Koronowanie Bayeru Leverkusen i uznanie swojej porażki. – Nie potrzeba już liczyć punktów. Ile ich już jest? – zapytał lekceważąco Tuchel, po czym po usłyszeniu odpowiedzi dodał: – Gratuluję Bayerowi Leverkusen zdobycia mistrzostwa Niemiec.
Szkoleniowca przy życiu trzyma tylko Liga Mistrzów. W normalnych okolicznościach, po porażkach z BVB i Heidenheim oraz utracie szans na tytuł, zostałby zwolniony. Miecz Damoklesa wisi jednak na nim każdego dnia i wpadka w Champions League poskutkuje stratą przez niego głowy, choć głośno domagają się już tego najpoważniejsi ludzie niemieckiego futbolu. – Wcześniejsza porażka z Dortmundem, podobnie jak ta następna, mówią wiele o sytuacji w Bayernie. Thomas Tuchel nie jest już w stanie nawiązać żadnego kontaktu z zawodnikami. Organizuje dziwaczne konferencje prasowe i wygłasza równie dziwne oświadczenia. Wyobrażam sobie Bayern reagujący w ciągu 24 czy 48 godzin. To nie może trwać dłużej. Ta drużyna musi skądś otrzymać nową energię, a Tuchel jej nie dostarczy – grzmiał ostatnio Lothar Matthäus, były piłkarz Die Roten, a obecnie ekspert “Sky Sports”.
Co na to wszystko Bayern? Nic. Żyje w przeświadczeniu, że jakoś dociągnie do końca sezonu, znajdzie nowego trenera i wtedy się zacznie. – Mam gdzieś poszukiwania nowego szkoleniowca. Teraz wszystko skupia się na meczu z Arsenalem – powiedział dosadnie Max Eberl, dyrektor sportowy klubu.
Doszło w Monachium do absurdalnej sytuacji, w której podporządkowane jest wszystko jednemu meczowi. Dookoła może się palić i walić, Tuchel może i popełnia mnóstwo błędów, ale wszystko będzie mu puszczane w niepamięć, jeśli wygra spotkanie z Arsenalem. To też pochodna tego, że Bayern nie bardzo ma w kim przebierać na rynku. Dwóch najpoważniejszych kandydatów to Roberto De Zerbi i Julian Nagelsmann, czyli albo walka o jednego z najbardziej wziętych trenerów na rynku, albo przyznanie się do błędu, że zeszłoroczne zwolnienie “Julka” było pochopne.
Odejście od korzeni
Bez względu jednak na to, na kogo z tych dwóch szkoleniowców postawi Bayern, widać wyraźnie sygnał myślenia krótkowzrocznego, z czym zupełnie nie kojarzyliśmy tego klubu.
Były plany wieloletnie, wizje spójne z kulturą i tradycją regionu, nieangażowanie się w walkę na rekordy transferowe.
A są teraz ciągłe zmiany trenerów i głównodowodzących, przebiegunowanie składu i wydawanie setek milionów na transfery.
W ostatnich siedmiu latach ekipę prowadziło siedmiu różnych szkoleniowców, a zaraz pojawi się ósmy. I nawet gdy wydawało się, że z danym człowiekiem na ławce uda się zbudować zespół na lata, jak z Hansim Flickiem czy Julianem Nagelsmannem, to kończyło się przedwczesnym rozstaniem. I w dużej mierze winę za ten stan rzeczy ponosi klub.
Doszło do tych sytuacji również dlatego, że na dwóch kluczowych pozycjach nie ma już Uliego Hoenessa i Karla-Heinza Rummenigge. Definiując słabszy okres Bayernu, zwykle przywołuje się przykład tych dwóch zasłużonych postaci dla Die Roten, co jest prostym wytłumaczeniem, dlatego nie tylko się nim posłużymy, ale na danych pokażemy stopniowe zatracanie wizji spójnej z kulturą i tradycją regionu.
Liczba zawodników (w tym obcokrajowców) Bayernu Monachium w ostatnich dziewięciu sezonach:
- 2023/24: 20 (obcokrajowcy)/30 (wszyscy zawodnicy, którzy zagrali min. jedno spotkanie w sezonie), 66,6% (procentowy udział obcokrajowców w składzie)
- 2022/23: 18/28, 64%
- 2021/22: 19/31, 61%
- 2020/21: 19/34, 56%
- 2019/20: 18/29, 62%
- 2018/19: 13/24, 54%
- 2017/18: 16/29, 55%
- 2016/17: 15/24, 62%
- 2015/16: 17/28, 60%
Na te dane należałoby nałożyć jeszcze dwie linie: odejście Hoenessa i odejście Rummenigge. Pierwsze nastąpiło z końcem 2019 roku, czyli w trakcie sezonu 2019/20, kiedy to prezydent stopniowo usuwał się w cień. Drugie natomiast przypadło na lato 2021 roku.
Co można zatem zauważyć? Wzrost nie tylko liczby piłkarzy, ale również obcokrajowców, co jest ewidentnym przykładem międzynarodowej polityki, którą zaczął stosować Hasan Salihamidzić. Zmiana tendencji w budowie składu nie nastąpiła gwałtownie, ale po pięciu latach widać, jak zmieniła się struktura drużyny. W pięć lat udział obcokrajowców w zespole zwiększył się o ponad 12 punktów procentowych. Druga kwestia to wpływ zagranicznych zawodników na podstawowy skład. Na 11 piłkarzy z największą liczbą minut w tym sezonie w Bayernie, sześciu pochodzi spoza Niemiec. W ostatnim pełnym sezonie Hoenessa i Rummenigge proporcje były zgoła różne: 3 obcokrajowców i 8 graczy z kraju.
Zmiany na górze
Pomysł był prosty. Gramy swoimi, a zagraniczni piłkarze są realnym wzmocnieniem składu. I takim był np. Robert Lewandowski, David Alaba czy Thiago Alcantara.
Za kadencji Salihamidzicia i Kahna wszystko się odwróciło. Bayern wystartował w wyścigu zbrojeń, płacąc coraz więcej za zawodników. W ostatnich dwóch sezonach Die Roten stali się mocnym graczem na rynku. Nikt nie odmawiał im tego, że mają kasę, ale rzadko po nią sięgali. W ostatnich dwóch latach monachijczycy zaprzeczyli tej teorii, wydając na transfery przeszło 330 mln euro. To tyle, ile przez poprzednie pięć sezonów, co jest dowodem na odwilż relacji w klubie i nową strategię na jego budowę po odejściu Hoenessa i Rummenigge. Problem w tym, że okazuje się ona nietrafiona, dlatego doszło do dużych zmian.
W maju 2023 roku, po zdobyciu mistrzostwa Niemiec, z klubu wylecieli Salihamidzic i Kahn. Ten pierwszy został zastąpiony przez duet Max Eberl – Christoph Freund. Obaj będą odpowiedzialni za pion sportowy, czyli wybór kolejnego trenera, co, jak widać, średnio na razie im idzie, i wzmocnienia w składzie. Natomiast Kahna w fotelu prezesa zarządu podsiadł Jan-Christian Dreesen, którego namaścił Hoeness. Najdłuższy stażem na kluczowych stanowiskach jest Herbert Heiner, który w 2019 roku zastąpił Uliego, ale akurat on dość rzadko angażuje się w kluczowe sprawy dla losów drużyny i często sprawia wrażenie postaci marionetkowej w klubie.
Zupełnie nowy pion sportowy i prezes stoją zatem przed zadaniem wydostania klubu z największego od ponad dekady kryzysu. Na starcie to zadanie jest już trudne, dlatego zarówno Eberl, jak i Dreesen apelowali na początku swoich kadencji o spokój i czas na pracę, ale nie z tego będą rozliczani, a z wyników, które powinny jak najszybciej wrócić na odpowiedni poziom.
Historia nie sprzyja
A o to wcale nie musi być tak proste, jak się wydaje. Samo odzyskanie tytułu mistrzowskiego może okazać się trudne. Już teraz Bayer Leverkusen zapowiedział zmianę strategii budowania klubu i zespołu. Die Werkself mają przestać wychowywać zawodników dla innych ekip, a stać się mocnym graczem na rynku, nie bojącym się podejmować odważnych decyzji i sprowadzać drogich piłkarzy, jeśli drużyna zostanie osłabiona po sprzedaży kluczowej postaci. Słabość Bayernu chciałaby również wykorzystać Borussia Dortmund, a coraz mocniej łokciami rozpycha się VfB Stuttgart, który ma obecnie tyle samo punktów, co Bayern. Nie należy również zapominać o nieco uśpionym gigancie – RB Lipsk, który w ostatnich tygodniach rozczarowywał, ale drzemie w nim ogromny potencjał.
Również historia nie sprzyja Bayernowi. Gdy po raz ostatni stracił mistrzostwo Niemiec, nie mógł go odzyskać przez dwa lata. Dwukrotnie triumfowała wówczas Borussia Dortmund. To pierwszy raz, gdy jedna drużyna w tak znaczący sposób zdominowała Bundesligę, dlatego po kolejny przykład udamy się do Serie A, gdzie w latach 2011-20 rokrocznie triumfował Juventus. Jego prym przełamał w 2021 roku Inter Mediolan. A w kolejnych latach scudetto trafiało do Milanu, Napoli i prawdopodobnie teraz odzyskają je Nerazzurri. A Juventus? Dwukrotnie był czwarty, poprzedni sezon zakończył na siódmym miejscu, a w tym możliwe, że w końcu wróci na podium, lecz na jego ostatni stopień.
Oprócz ewidentnych problemów natury prawnej i finansowej, w wyniku czego wyroki usłyszeli m.in. prezydent Andrea Agnelli czy wiceprezes Pavel Nedved, zupełnie rozleciał się skład. Spośród 11 najczęściej grających piłkarzy z ostatniego mistrzowskiego sezonu Juventusu, do dziś przetrwało tylko dwóch – Wojciech Szczęsny i Alex Sandro, choć minęły tylko cztery lata. Łącznie ostało się ośmiu zawodników, z czego żaden z formacji ofensywnej, co jest jasnym sygnałem na wypalenie się koncepcji gry. W Turynie próbowano wpuścić świeżą krew, m.in. zatrudniając nowych trenerów, ale i to nie wypaliło, a powrót Massimiliano Allegriego, z którym Stara Dama święciła największe triumfy, niczego nie poprawił.
Wzajemne zmęczenie
Przed wyzwaniem zmierzenia się ze swoją wielkością stanie tym razem Bayern, a w zasadzie jego nowi szefowie z Eberlem na czele. Jednak analogii do upadku Juventusu jest wiele. Przede wszystkim widać wyraźne zmęczenie u piłkarzy sytuacją w klubie, co część stara się wykorzystać dla swoich celów. Ostatnie duże rozstania ważnych zawodników owiane były atmosferą skandalu. Robert Lewandowski postawił działaczy przed faktem niemalże dokonanym. Na transfer mocno naciskał również Benjamin Pavard. Sadio Mane był wręcz zachwycony, gdy po roku opuścił Bawarię. Lucas Hernandez przestał się kryć z tym, że ma dość Monachium i postanowił odejść, z czym nikt nie robił mu problemu. Nawet Joshua Zirkzee wywalczył, by opuścić klub na stałe, a nie na zasadzie wypożyczenia, aby raz na zawsze odciąć pępowinę. Dużo tego, a mowa tylko o dwóch oknach i transferach dokonanych.
Ilu jest zatem zawodników, którzy chcieliby odejść? W zasadzie drugie tyle, bo raz po raz do mediów trafiają informacje o tym, gdzie za moment przeniosą się Coman, Kimmich, Sane czy Davies. Trzem ostatnim za rok wygasają kontrakty i niewykluczone, że latem rzeczywiście opuszczą Monachium. Aby temu zapobiec, Eberl musi usiąść z nimi do rozmów, co zapowiedział na początku swojej pracy, ale idzie mu to opornie, podobnie jak znalezienie nowego szkoleniowca.
Sama liczba transferów wychodzących świadczy o zmianie atmosfery w szatni. Od sezonu 2015/16 do 2020/21 zespół opuszczało maksymalnie dziesięciu zawodników. W kolejnych trzech latach było ich odpowiednio 12, 16, 16. I kto wie, czy tego lata nie zostanie pobity klubowy rekord, tylko po to by ostatecznie przewietrzyć szatnię, dać opuścić ją tym, którzy tego bardzo pragną, a skupić się jedynie na zawodnikach, którym zależy na Bayernie. W ostatnich latach ujawniło się znacznie więcej jednostek, które wyżej ceniły sobie prywatny interes niż dobro klubu.
Ciągły rozrost
Można to dostrzec nie tylko po tym, w jakich okolicznościach, ale również jak wywindowali swoje apanaże. Niewspółmiernie szybko rosła liczba zawodników, których zarobki sięgały 15 milionów euro i więcej. Przy okazji kolejnych prolongat piłkarze chcieli więcej i więcej. Widząc to, inni zawodnicy również podkręcili swoje wymagania finansowe. W wyniku czego gracze pokroju Comana, który przez całą karierę w Monachium ani razu nie znalazł się w TOP10 najwięcej grających piłkarzy w danych sezonie, domagają się gaży na poziomie 20 mln euro. Równie dużo wołają sobie nowi zawodnicy, tacy jak Kane czy wcześniej Mane. Roszczeniowi stali się również młodzi gracze, jak Musiala czy Davies, którzy mają świadomość, że są ważnymi postaciami zespołu i łakomymi kąskami na rynku. Z tego powodu stawiają zaporowe warunki kontraktowe. Na to wszystko najbardziej doświadczeni piłkarze, czyli Müller i Neuer, również zgarniają kokosy.
Ciągłe spełnianie oczekiwań finansowych zawodników doprowadziło do punktu krytycznego, sytuacji bez odwrotu. Albo Bayern spełni oczekiwania piłkarzy, albo ci odchodzą, bo chęci do gry znajdują w innym miejscu, gdzie niekoniecznie otrzymają wystarczająco satysfakcjonujące pieniądze, ale odpowiednio motywujące wyzwania sportowe. Najlepszymi tego przykładami są Lewandowski czy Alaba. Ich drogą mogą podążyć Kimmich i Davies.
Bayern doszedł do granic wzrostu, jak mawia się w ekonomii, a nawet paradoksu Easterlina. Dalsze napełnianie kieszeni piłkarzy nic nie da, bo nie wywołuje wzrostu satysfakcji. Bawarski klub musi to odciąć, renegocjując warunki kontraktowe, obniżając warunki finansowe albo zrezygnować z zawodników i pozyskiwać nowych za mniejsze pieniądze bądź dawać szanse wychowankom. Dalsze kontynuowanie tej praktyki nie przyniesie niczego dobrego, a może doprowadzić do problemów finansowych. A akurat o słabą gospodarność, nikt jeszcze nie posądzał Die Roten.
Zbudowanie kręgosłupa
Z tymi wyzwaniami będzie musiał zmierzyć się Eberl, który na nowo musi zbudować kręgosłup Bayernu, co nie jest takie łatwe. Grubą kreską należy odciąć piłkarzy przepłaconych, a postawić na niemieckich, utalentowanych graczy, żeby odzyskać wartości, którym hołdowano przez lata. Stopniowo powinna nastąpić wymiana pokoleniowa i zmiana hierarchii w szatni. Działo się to już za kadencji Nagelsmanna, ale na tyle drastycznie, że wywołało ogromne tarcia między szkoleniowcem, za którym stał Kimmich, a Neuerem. Bramkarz po kolejnych kontuzjach nie jest już człowiekiem, na którego można polegać jak na Zawiszy, co można przyłożyć również do Müllera, dlatego i ta grupa stopniowo powinna być usuwana w cień.
Na szczęście dla Bayernu jest na kim oprzeć skład. O ile Kane nie połapie się, że w Monachium nie wszystko gra jak powinno, Anglik może być pierwszym z filarów odbudowującego się zespołu. Za nim duże ambicje mają młodzi Musiala i Tel. A spore oczekiwania można wiązać z Pavloviciem, który przebojem wskoczył do podstawowego składu. Do uporządkowania zostaje obrona, gdzie znajdują się utalentowani zawodnicy, ale ich potencjał nie jest w pełni wykorzystywany. Do zagospodarowania w nowym systemie są również najbardziej doświadczeni zawodnicy, o ile pozostaną w klubie.
Wszystko musi zacząć się jednak od trenera i jego pomysłu na nową drużynę. Taktyka z ultraofensywną grą Nagelsmanna nie wypaliła. Teraz zespół prowadzi Tuchel i dominuje nijakość. Bayern musi postawić na dobrego sternika, który wyznaczy kurs, nawet gdy warunki nie są sprzyjające. Najpierw musi skierować statek na bezpieczne wody. A to może być burzliwy rejs.
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Za rogiem wielki sukces, za kulisami walka o wpływy. W Stuttgarcie jak zawsze jest wesoło
- Pobije czy nie pobije? Harry Kane na tropie rekordu Roberta Lewandowskiego
- Kaiserslautern będzie jak Hannover czy jak… Kaiserslautern? Szalona historia drugoligowca
Fot. Newspix