Za nami bardzo przyzwoita kolejka pod względem poziomu sędziowania. Na osiem spotkań i 720 minut ligowej gry odnotowaliśmy tylko dwa poważniejsze błędy, co jest naprawdę bardzo dobrym wynikiem. Co więcej, żadna z pomyłek nie skutkowała wypaczeniem końcowego rezultatu, więc tym bardziej są powody do optymizmu. Nie wiemy, czy to stała poprawa, czy szczęśliwy zbieg okoliczności, ale od początku sezonu nie musieliśmy jeszcze nikomu dopisywać lub odejmować punktów. Czyli na dziś niewydrukowana tabela wciąż mocno przypomina tę prawdziwą i oby zostało tak do samego końca.
Po poprzedniej kolejce pisaliśmy, że tendencja z zeszłego sezonu niejako się odwróciła, bo panowie z gwizdkiem pomogli Lechowi i przeszkodzili Legii. W drugiej serii gier osiągnęliśmy jednak status quo, bo ze wspomnianych dwóch pomyłek sędziowskich jedna była na niekorzyść Lecha, druga na korzyść Legii. W meczu w Poznaniu w 80. minucie gry Kuświk brutalnie zaatakował Douglasa i powinien wylecieć z boiska z czerwoną kartką. Sytuacja była o tyle istotna, że utrzymywał się wtedy wynik remisowy, więc naprawdę niewiele brakowało, by Daniel Stefański mocno przeszkodził Lechowi w zainkasowaniu kompletu punktów. Szczęśliwie w końcówce „Kolejorz” przeprowadził kapitalną akcję, więc błąd arbitra nie okazał się kluczowy.
Z kolei w meczu w Warszawie, przy stanie 1:0 dla gospodarzy, Rzeźniczak sfaulował w polu karnym Demjana i gościom należała się jedenastka. Gdyby Podbeskidzie wykorzystało rzut karny, zrobiłoby się 1:1 i mecz mógłby potoczyć się zupełnie inaczej. Jednak dominacja Legii była na tyle duża, a końcowy wynik na tyle miażdżący, że trudno tu doszukiwać się jakichkolwiek innych rozstrzygnięć, niż pewne zwycięstwo podopiecznych Henninga Berga.