Paderborn – drużyna z miasta liczącego niespełna 150 tysięcy mieszkańców – był jako beniaminek i liderem, wyprzedzając m.in. wielki Bayern, i ostatecznym spadkowiczem. Życie pisze różne scenariusze, a przede wszystkim bardzo często na początku sezonu wyłania niespodziewanego lidera. To nie jest tak, że na dzień dobry Legia lub Lech wskakują na pierwsze miejsce i go nie oddają. Przeciwnie na ten szczyt, przynajmniej na chwilę, wdrapują się w ostatnich latach zespoły, które potem przeważnie kończą marnie…
2014/15 – GKS Bełchatów
Cóż to był za powrót beniaminka! Kamil Kiereś po spadku z Ekstraklasy momentalnie pozbierał drużynę do kupy, pewnym krokiem zrobił awans i jeszcze z marszu wszedł w kolejny sezon. Że na jego końcu GKS spada z ligi? Zapomnijcie o tym na chwilę… Pierwsza kolejka rozgrywek 2014/15: mistrz podejmuje w stolicy nieśmiałych bełchatowian. Mimo licznej młodzieży posłanej w bój przez Henninga Berga, Legia jest faworytem, a dostaje u siebie 0:1. GKS idzie za ciosem, w kolejnych trzech meczach zgarnia siedem punktów, i po czwarte kolejce jest liderem. Co dzieje się dalej – wiemy.
2013/14 – Górnik Zabrze
Po czterech kolejkach, tak jak i rok później, lider jest zaskakujący – zamiast jednak Bełchatowa, to Zabrze. Górnik z pierwszych siedmiu meczów nie przegrywa żadnego, a wygrywa m.in. w Bielsku-białej i Łodzi (3:0). Efekt jest więc taki, że podopieczni Adama Nawałki w ósmej serii spotkań jadą do Warszawy w roli lidera, mając tyle samo punktów, co Legia. W następnym sezonie Górnik również mocno zaczyna: w pierwszych kolejkach krąży wokół pierwszego miejsca, na chwilę nawet na nie wskakuje. Ale do Europy nie wszedł od 1995 roku.
2012/13 – Widzew Łódź
Słynne dzieciaki Mroczkowskiego i sam Mroczkowski, który po pracy w Widzewie wypadł z karuzeli, aż zakręciło nim do drugiej ligi. Ale wtedy ekipę stworzył nieznaną i jednocześnie obiecującą: z Bartkowskim, Okachim, Stępińskim czy Alexem Bruno. Brazylijczyk, który wyglądał na mocno wygłodzonego, a na treningi jeździł tramwajem, niespodziewanie zaczął robić Widzewowi wyniki – strzelił jedynego gola z GKS-em Bełchatów i jedynego z Zagłębiem Lubin. Te bramki i cztery zwycięstwa w pierwszych czterech meczach dały łodzianom pozycję lidera przez trzy tygodnie. Szybko się jednak okazało, że Widzew nie umie grać na wyjazdach, a i u siebie też radzi sobie gorzej. Do końca rozgrywek walczył więc o utrzymanie i, gdyby nie bardzo dobry start sezonu, pewnie by spadł.
2011/12 – Korona Kielce
Korona nigdy nie zagrała w europejskich pucharach, choć kilkukrotnie zgłaszała chęci – głównie za czasów Krzysztofa Klickiego. Ale cztery lata temu, jeszcze pod wodzą Leszka Ojrzyńskiego, kielczanie również prężyli muskuły. Jako jedyni nie przegrali żadnego z pierwszych dziewięciu meczów, spoglądając ze szczytu na resztę stawki. To były jednak dziwne czasy, kiedy swoje pierwsze i właściwie zarazem ostatnie gole w Ekstraklasie strzelał Michał Zieliński. To ten, co myślał, że ma sześć sekund na setkę.
2010/11 – Polonia Warszawa
Józef Wojciechowski doskonale pamięta tamte dni, bo wówczas wydawało mu się, że świat leży u jego stóp. W składzie najlepsi z najlepszych – od Brzyskiego, przez Mierzejewskiego i Smolarka, po Sobiecha – dowodzeni przez wesołego Hiszpana Bakero. Trzy mecze i trzy zwycięstwa, w tym jakże istotne 3:0 nad Legią. Oj, można się było zachłysnąć tymi wynikami, bo po takich wynikach oczywiście Polonia była liderem. Skończyło się jednak na tym, że w tamtym sezonie przy Konwiktorskiej oprócz Bakero pierwszy zespół prowadzili jeszcze Janas, Bos, Stokowiec i Zieliński. A Polonia sezon zakończyła w środku stawki.
W tym samym czasie, kiedy w Warszawie z dumą spoglądali w tabelę, w Śląsku walił się świat. Cztery punkty w siedmiu meczach sprawiały, że wrocławianie znajdowali się w strefie spadkowej – minimalnie lepsi jedynie od Cracovii, gorsi od Zagłębia. A potem ruszyli z drugiego miejsca od końca… na drugie od góry.
I ten sezon inny od wcześniejszych pewnie nie będzie. Najmocniejsi w tej lidze sezon ligowy rozpoczynają równolegle z europejskimi pucharami, trenerzy stosują rotacje, a nikt nie ma dwóch równych jedenastek. Pytanie tylko, kto te swoje pięć minut teraz dostanie. Cracovia? Podbeskidzie? A może Termalica?
Fot. FotoPyK