Cała saga transferowa trwała od wielu, wielu lat. Łączono go niemal z każdym poważniejszym klubem. We wszystkich okienkach transferowych to nazwisko było jednym z najczęściej powtarzanych. Ale właściciel Dnipro nie chciał go puścić. Regularnie obsypywał go fortuną. Zamknął w złotej klatce, by samemu napawać się jego dryblingami. Klatka jednak zrobiła się za ciasna. W tym okienku Jewhen Konoplanka wreszcie z niej wyfrunął. I wylądował na cztery lata na Estadio Sanchez Pizjuan.
To znaczy – oficjalnie na cztery lata. Bo Sevilla to dla piłkarzy o takich możliwościach jedynie międzylądowanie. Przystanek do szlifowania wyłowionych przez Monchiego diamentów. Już Juande Ramos – zanim cenienie Konoplanki było modne – zapowiadał, że chłopak jest wart 50 milionów i nie oddadzą go za żadne grosze. Igor Kołomyjski, oligarcha rządzący Dnipro, tak właśnie postąpił. Machał jedynie ręką na wszelkie próby wydarcia Jewhena z Dnipropietrowska. A prób była cała masa. Tylko w ostatnich miesiącach o Konoplankę dobijały się Liverpool, Tottenham, Stoke, West Ham, Besiktas, Inter i Atletico. Ci ostatni byli zresztą najkonkretniejsi – jedna ze stron piszących o Dnipro ogłosiła już nawet odejście piłkarza, a kibice „Rojiblancos” zaczęli dopytywać o koszulki z nazwiskiem nowego ulubieńca.
Nikt jednak nie wiedział, gdzie podziewa się sam zainteresowany. Jednego dnia pisano, że dogadał się z Tottenhamem, drugiego – dla pozornego uwiarygodnienia tych informacji – Monchi dementował, że wcale nie są zainteresowani Ukraińcem. – Nie myślimy o Konoplance – mówił dyrektor Sevilli, prowadząc w tym czasie twarde negocjacje z zawodnikiem i jego ojcem. Z Dnipro dogadać się nie musiał, bo Konoplanka po sezonie stał się wolnym zawodnikiem. Ten w końcu – ku zdumieniu Atletico – przyleciał do Sevilli, obskoczył testy medyczne, podpisał kontrakt i przymierzył nową koszulkę. Konoplanka senior w dyplomację się jednak nie bawił: – Na razie na to za wcześnie, skupiamy się na Sevilli, ale celem Jewhena jest gra w Barcelonie – stwierdził pan Oleg i szybko doczekał się riposty Monchiego: – Gdybym był ukraińskim piłkarzem, mógłbym chcieć grać w Barcelonie. Nie martwią mnie te słowa. Dla mnie Sevilla jest najlepsza na świecie.
To oczywiście przesada, nawet nie ma sensu przerzucać się argumentami. Jedno natomiast trzeba Andaluzyjczykom oddać – dzięki ostatnim sukcesom i fenomenalnej pracy Monchiego ten zespół chyba na stałe wyrwał się z europejskiej klasy średniej do elity złożonej z kilkunastu (?) klubów. Sevilla to dziś magnes. Tylko w tym okienku zaklepali Nzonziego, Kakutę, Escudero, Konoplankę, Krohn-Dehliego czy Ramiego, a kolejni gracze ustawiają się już w kolejce. John Guidetti, okrzyknięty w Szwecji, nowym Zlatanem, stwierdził nawet, że Sevilla to niewiarygodna drużyna, a on sam… jest przecież tani jak cheeseburger. Wiedział chłopak, co mówi. Akurat na Sanchez Pizjuan potrafią z takich cheeseburgerów przyrządzić wyśmienitą ucztę.
TĆ