Że z sędziowaniem w LaLiga nie jest najlepiej, wie każdy fan futbolu, więc nie dziwi, że władze hiszpańskiego futbolu starają się je naprawić. Szkoda tylko, że zmiany, na które się decydują, znów pewnie przyniosą więcej szkody niż pożytku, bo trudno wyobrazić sobie, aby upublicznianie rozmów między arbitrami miało jakikolwiek pozytywny efekt.
Styczeń 2019 roku. Real Madryt podejmuje Real Sociedad. Przy wyniku 0:2, Vinícius Júnior pada w polu karnym po starciu z Géronimo Rullim. To kontrowersyjna, niejednoznaczna sytuacja. Sędzia José Luis Munuera Montero nie widzi przewinienia, a w słuchawce słyszy zdanie z ust Mario Melero Lopeza, które przejdzie do historii hiszpańskiego futbolu: „Todo ok, José Luis” („Wszystko w porządku, José Luis”). Od tego czasu, sympatycy Królewskich bedą go używać praktycznie przy każdej kontrowersji związanej z VAR-em, wykorzystując frazę do argumentowania, iż gdzieś w federacji (RFEF) czy w LaLiga istnieje „czarna ręka” czuwająca nad tym, by ich zespół miał zawsze pod górę.
Od 10 stycznia amunicję dostaną fani wszystkich ekip. LaLiga i RFEF ogłosiły, że od meczów o Superpuchar Hiszpanii oraz od 20. kolejki LaLiga (i 22. Segunda) ujawniane będą nagrania rozmów między sędziami dotyczących sytuacji, w których wykorzystywany był VAR.
Niekończąca się polemika
W dobie kryzysu Hiszpanie lubią uciekać w stronę populizmu. Liczba kontrowersji w rundzie jesiennej LaLiga była ogromna, tak samo jak krytyka spadająca na szefa sędziów, Luisa Medinę Cantalejo, któremu wyrzucano np. pasywność przy tzw. sprawie Negreiry. Zgodzono się na wprowadzenie rozwiązania, którego domagało się wielu (w tym np. piłkarze Celty), jednak zrobiono to w formule, która nie ma sensu. Nagrania będą udostępniane telewizjom dopiero po zakończeniu wszystkich meczów danego dnia, a nie na bieżąco. To zapewni transparentność, ale też niekończącą się polemikę.
– Chcieliśmy pokazać, że nie mamy nic do ukrycia – podkreśla Medina Cantalejo. Ale jaki sens ma upublicznianie rozmów kilkanaście godzin po meczu? Media są zachwycone zmianami, bo cyrk będzie tylko większy i większy, ale pod względem sportowym na dobre nie zmieni się nic. Presja na arbitrów będzie tylko rosną. Zmienić się będzie musiał sposób komunikacji między sędzią na boisku a jego kolegą siedzącym przy monitorze. Zamiast technicznego języka, rozjemcy będą musieli żyć ze świadomością, iż każde słowo wypowiedziane w stresowej sytuacji będzie rozbierane na czynniki pierwsze. A wszyscy będą mieli w głowie to, iż nie chcą rzucić kolejnym „todo OK, José Luis”.
Medialne show
Wprowadzając nowatorskie rozwiązanie, RFEF pragnęła pokazać, że jest nowoczesna i otwarta na sugestie środowiska piłkarskiego, ale strzeliła w stopę arbitrom i dała prezent LaLiga. Hiszpanie przekonują, że wprowadzone przez nich rozwiązanie jest wykorzystywane w innych ligach, szczególnie w USA, ale istnieje jedna kluczowa różnica – w Stanach, kibic słyszy wyrok arbitra, a nie prowadzącą do niego dyskusję.
Nie ma drugiego kraju tak zakochanego w polemice jak Hiszpania, więc nie dziwi, że wszyscy przyklasnęli rozwiązaniu zdecydowanie zwiększającym debatę. Jeśli wprowadzenie VAR-u do dziś generuje wielkie emocje, to teraz będzie ich dwa razy tyle. Każdy dostanie nowy powód do oburzenia, bo upublicznianie rozmów nie ograniczy błędów. Nie wpłynie na ujednolicenie kryteriów sędziowskich. Dalej kluczową rolę odgrywać będzie interpretacja danego arbitra i dalej będzie ona kością niezgody. Jedyną różnicą będzie to, iż po meczu będziemy mogli wysłuchać argumentacji, a potem rozpocząć kolejne medialne show.
Mam wrażenie, że dziennikarze będą jedynymi beneficjentami upubliczniania rozmów między sędziami, bo bedą mieć kolejny temat do rozmów w programach podsumowujących kolejkę. Arbitrom nie przyniesie to nic dobrego. Telewidz na żywo nie dostanie nic poza zapowiedzią, że za kilkanaście godzin usłyszymy, dlaczego podjęto taki, a nie inny wyrok. Kluby, piłkarze i kibice będą się tylko bardziej wkurzać, bo skoro widzieli faul, to co im zmieni, że rozjemca wytłumaczy swój proces decyzyjny?
Piłkarski Big Brother
Hiszpańskie środowisko piłkarskie, delikatnie mówiąc, nie jest zachwycone. Według „El Mundo”, przedstawiciele Realu są zdania, iż dla Komitetu to próba oczyszczenia wizerunku, a nie żadna próba naprawy niedziałającego systemu. Prowadzący Barcelonę Xavi Hernández twierdzi, że „każdy sposób na humanizowanie arbitrów jest dobry”. – Jeśli to pomoże w ujednoliceniu kryteriów, super – uważa Marcelino García Toral, trener Villarrealu.
– Komitet Sędziowski wyrządził LaLiga przysługę, bo dzięki niemu będzie jej łatwiej sprzedawać swój produkt. Jesteśmy na dobrej drodze, by zmienić piłkę w „Big Brothera”, idąc nie za interesami sportu, a za tym, czego pragną telewizje – narzeka były sędzia międzynarodowy Eduardo Iturralde González.
– RFEF ugięła się pod presją społeczną, ale jej decyzja nie wniesie nic dobrego. Zapewniła dodatkowe argumenty wszystkim, którym nie podobały się decyzje sędziów na murawie. Krytykowany będzie nie tylko wyrok, ale też sposób dotarcia do niego. A najgorsze jest to, że zawsze będzie można jeszcze kwestionować legalność rozmów, skoro będą publikowane dopiero kilka godzin po meczu – rozkłada ręce ekspert dziennika „ABC” Luis Miguel Martínez Montoro.
Medina Cantalejo sprawił, że na sędziów, wbrew ich woli, ściągnięte zostały światła reflektorów. Arbitrzy przez cały czas będą na ustach dziennikarzy i będą jeszcze mocniej obstrzeliwani, a konsekwencje tych działań zobaczymy za kilka miesięcy. Dziś, i LaLiga, i RFEF przypisują sobie zasługi za wprowadzenie innowacyjnego rozwiązania, które ma zrewolucjonalizować sposób „konsumowania” futbolu, ale nie zdziwię się, jak po opadnięciu początkowego entuzjazmu walka o chwałę przerodzi się we wzajemne obrzucanie się winą. Wiemy, jak to jest – sukces ma wielu ojców, ale porażka jest sierotą.
Fot. Newspix